Szukaj na tym blogu

sobota, 30 września 2017

Czy można zbawić się, nie chodząc do kościoła?


Rozumiem, że „chodzenie do kościoła” oznacza tu uczestnictwo w Eucharystii w niedziele i święta, a „zbawić się” oznacza dostąpić zbawienia. Uważam, że ważne jest podkreślenie tego, bo „zbawić się” może sugerować „samo-zbawienie” – to ja sam jestem moim zbawicielem. Takie rozumienie byłoby oczywiście błędem, bo to Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem, który dokonał naszego zbawienia przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie. My zaś możemy to zbawienie przyjąć albo odrzucić. Czy zatem można dostąpić zbawienia bez regularnego uczestnictwa w niedzielnej Mszy św.?

Odpowiedź na to pytanie wymaga najpierw ustalenia, czym jest Msza św. Zgodnie z nauką Kościoła jest to uobecnienie Ofiary Chrystusa: Jego Męki, Śmierci i Zmartwychwstania (por. Katechizm Kościoła Katolickiego (dalej: KKK) 1130). Jest to jedyna Ofiara, dzięki której możemy być zbawieni. Nawet ci, którzy nie uznają w Jezusie Boga i Pana, jeśli będą zbawieni, nie będą zbawieni inaczej niż właśnie przez Niego; On jest jedynym Zbawcą wszystkich ludzi. Nie znaczy to, że wszyscy będą zbawieni, ale jedynie, że wszyscy, którzy już zostali lub będą zbawieni, dostępują zbawienia dzięki Jezusowi. Nikt nie może przyjść do Ojca inaczej niż przez Niego; nikt nie może wejść do nieba inaczej niż przez Jezusa Chrystusa i dzięki Jego Ofierze krzyżowej, której pamiątką i sakramentalnym uobecnieniem jest Eucharystia. Uczestnictwo w niej jest dla nas żywotne, dlatego Kościół nakazuje nam uczestnictwo we Mszy św. w niedziele i najważniejsze święta (Kodeks Prawa Kanonicznego 1246-1248; KKK 2042) i zachęca do jak najczęstszego udziału, także w dni powszednie, najlepiej pełnego tzn. połączonego z przyjmowaniem Komunii św.
Czy można zatem dostąpić zbawienia nie chodząc do kościoła, tzn. nie uczestnicząc we Mszy św.? Największe wrażenie na mnie zrobiła odpowiedź na to pytanie, której udzielił znany amerykański konwertyta i biblista – Scott Hahn – w wykładzie do Listu do Hebrajczyków. W dziesiątym rozdziale tego Listu czytamy:

„Mamy więc, bracia, pewność, iż wejdziemy do Miejsca Świętego przez krew Jezusa. On nam zapoczątkował drogę nową i żywą, przez zasłonę, to jest przez ciało swoje. Mając zaś kapłana wielkiego, który jest nad domem Bożym, przystąpmy z sercem prawym, z wiarą pełną, oczyszczeni na duszy od wszelkiego zła świadomego i obmyci na ciele wodą czystą. Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę. Troszczmy się o siebie wzajemnie, by się zachęcać do miłości i do dobrych uczynków. Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień. Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników” (10,19-27 BT).

Co ma na myśli autor Listu do Hebrajczyków pisząc: „Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy”? Czyżby wszystkie grzechy dobrowolne? A ponieważ w definicji grzechu leży dobrowolność i świadomość, możemy to określenie (dobrowolne) opuścić. Gdyby więc powyższe słowa odnosiły się do grzechu w ogóle, do każdego grzechu, oznaczałoby to tak naprawdę, że żaden grzech, zwłaszcza ciężki, nie mógłby być odpuszczony. Taka interpretacja byłaby nie tylko przerażająca, ale co ważniejsze, niezgodna z nauką Kościoła. Jednym z artykułów wyznania wiary jest wiara w „opuszczenie grzechów”. Dlatego za KKK i Scottem Hahnem uważam, że wyjaśnienia powyższych słów natchnionego autora trzeba szukać w kontekście bliższym. W zdaniu bezpośrednio poprzedzającym interesujące nas zdanie czytamy: „Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień”. Owe „wspólne zebrania” to nic innego jak spotkanie wspólnoty Kościoła, w czasie których celebrowano Eucharystię:

KKK 2178: „Praktyka zgromadzenia chrześcijańskiego wywodzi się od czasów apostolskich (Por. Dz 2, 42-46; 1 Kor 1 1,17). List do Hebrajczyków przypomina: ‘Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem’ (Hbr 10, 25).

Tradycja zachowuje wspomnienie wciąż aktualnego pouczenia: ‘Przyjść wcześnie do Kościoła, aby zbliżyć się do Pana i wyznać swoje grzechy, wzbudzić żal w modlitwie... Uczestniczyć w świętej i Boskiej liturgii, zakończyć modlitwę, nigdy nie wychodzić przed rozesłaniem... Często mówiliśmy: ten dzień jest wam dany na modlitwę i odpoczynek. Jest dniem, który Pan uczynił. Radujmy się w nim i weselmy’ (Autor anonimowy, Sermo de die dominica: PG 86/I, 416 C; 421 C)”.

Jezus Chrystus „jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata” (1 J 2,2 BT), a Eucharystia jest uobecnieniem tej ofiary. To właśnie dzięki tej ofierze nasze grzechy mogą zostać przebaczone, a jeśli lekceważymy Eucharystię, to w konsekwencji lekceważymy Jezusa i Jego jedyną Ofiarę, dzięki której możemy być zbawieni, i dlatego zgodnie ze słowami natchnionego autora „nie ma już dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników”.

Czyżby więc opuszczanie Eucharystii było grzechem gorszym niż wszystkie inne? Nie, chodzi o coś innego. Mianowicie o to, że lekceważenie Eucharystii można porównać do lekceważenia przyjęcia jedynego leku, który może uzdrowić naszą chorobę, a tą chorobą są nasze grzechy. To w Eucharystii w sposób sakramentalny dokonuje się ofiara za nasze grzechy, dokonuje się nasze zbawienie. Ono jest najważniejszym celem naszego życia, wobec którego znaczenie innych blednie. Dlatego ceńmy sobie bardzo „wspólne spotkanie” – Eucharystię, która jest sakramentem naszego zbawienia, aby słowa Hbr 2,3 nie odnosiły się do nas: „Jakże my unikniemy kary, jeśli nie będziemy się troszczyć o tak wielkie zbawienie?”

Przy okazji chcę powiedzieć jeszcze o opuszczaniu Mszy św. niedobrowolnym, np. z powodu choroby. Jest wielu ludzi pobożnych, którzy całe życie regularnie uczestniczyli we Mszy św. niedzielnej i w święta nakazane. I kiedy przychodzi starość lub choroba, i nie mogą iść do kościoła, czują się z tym bardzo źle, uważają to za grzech i jako grzech wyznają na spowiedzi. Otóż oczywiście taka niezawiniona nieobecność na Mszy św. nie jest grzechem. Pan Bóg nie wymaga rzeczy niemożliwych. I kiedy ktoś jest chory, albo z powodu śniegu lub lodu na drodze nie może się dostać do kościoła, pomimo tego, że bardzo tego chce – nie grzeszy. Tylko nieobecność z lenistwa i lekceważenia jest grzechem. Jeśli ktoś nie może uczestniczyć fizycznie we Mszy św., może ją wysłuchać w radio lub telewizji, lub choćby odczytać i rozważać słowo Boże danej Mszy św., pomodlić się i duchowo łączyć się ze zgromadzeniem zebranym w najbliższym kościele, ofiarowanie swojego cierpienia, duchowa Komunia św. Z pewnością taki duchowy udział we Mszy św., nawet bez fizycznej obecności w kościele, będzie miły w oczach Pana Boga. Jeśli Bogu oddajemy to wszystko, co możemy, nawet jeśli to będzie bardzo mało, będzie cenne w Jego oczach.

***

Tekst ukazał się na portalu fronda.pl

2 komentarze:

  1. Myślę, że człowiek wierzący nie będzie sobie nawet zadawał takiego pytania. To chyba naturalne, że jeżeli kogoś kocham to chcę się z nim spotykać. A bardziej spotkać się z Jezusem Chrystusem, niż w Eucharystii już chyba nie można.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę że w takim ujęciu należy traktować dobrowolne opuszczanie eucharystii jako grzech przeciw Duchowi Świętemu i wtedy faktycznie mamy już wielki problem.

    OdpowiedzUsuń