Szukaj na tym blogu

wtorek, 24 października 2017

Jezus - pierworodnym wszelkiego stworzenia - został stworzony?

„Ojcze Placydzie, mam prośbę. W pracy rozmawiałem ze świadkiem Jehowy. Podniósł problem boskości Pana Jezusa. Chodzi o sformułowanie ‘pierworodny pośród stworzeń’. On wyprowadza z tego wniosek, że Pan Jezus był stworzeniem, powołanym do życia przez Boga. Będę wdzięczny za pomoc”.

***

Wiadomość o takiej treści otrzymałem kilka dni temu. „Pierworodny pośród stworzeń” to wyrażenie odnoszące się do Pana Jezusa pochodzi z Kol 1, 15: „On jest obrazem niewidzialnego Boga, pierworodnym wszelkiego stworzenia”. Jest to dosłowne tłumaczenie tekstu greckiego przez Pismo św. Nowego Świata. Przekład Nowego Świata jest tłumaczenie dokonanym i używanym przez świadków J. Biblia Tysiąclecia nie oddaje tego wersetu dosłownie, ale oddaje jego sens: „On jest obrazem Boga niewidzialnego - Pierworodnym wobec każdego stworzenia”. Na temat określenia „obraz Boga niewidzialnego” pisałem już wcześniej i chętnych zapraszam tutaj: http://niebieski519.blogspot.de/2013/09/dlaczego-wierze-ze-jezus-chrystus-jest.html  W tym wpisie odniosę się do drugiej części cytowanego zdania.

Na pozór wydaje się, że świadek J. ma rację. No bo przecież jest napisane o Jezusie, że jest „pierworodnym pośród stworzeń” (dosłownie: „pierworodnym wszelkiego stworzenia”, właśnie tak, jak tłumaczy PNŚ). Skoro „pośród stworzeń”, to „należący do stworzeń”. Ale pierwszym problem do takiego wniosku jest słowo „pierworodny”. Jezus nie jest pierwszym STWORZONYM pośród stworzeń, ale właśnie pierwszym URODZONYM pośród stworzeń. Zatem w tym zdaniu nie ma mowy o tym, że Pan Jezus został stworzony, ale że został urodzony; więcej – jest pierworodnym.

Wszyscy aniołowie zostali stworzeni bezpośrednio przez Boga. Z ludźmi zaś jest inaczej, bo pierwsi rodzice zostali stworzeni przez Boga, ale wszyscy następni przyszli na świat przez zrodzenie. A jak jest z Jezusem? Został stworzony czy zrodzony? Jak to już wspomniałem wyżej, interesujący nas werset, na który powołują się świadkowie J., mówi o tym, że Pan Jezus jest pierworodnym, czyli urodzonym. A jeśli urodzonym czy zrodzonym, to przez kogo? Czy przez jakieś stworzenie, jak to ma miejsce w przypadku wszystkich ludzi z wyjątkiem Adama i Ewy? Jeśli byłby zrodzony przez jakąkolwiek istotę stworzoną, to w istocie byłby też stworzeniem. I w takim przypadku, czyli gdyby został zrodzony przez jakąkolwiek istotę stworzoną, nie można byłoby o Nim powiedzieć, że jest „PIERWORODNYM WSZELKIEGO stworzenia”. Jeśli zaś Jezus został zrodzony, ale nie przez stworzenie, to przez kogo? Zostaje tylko jedna możliwość – przez Boga. I właśnie tę prawdę wyznaje święty i apostolski Kościół katolicki:


„Wierzę w jednego Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało…”

sobota, 21 października 2017

"Oddajcie cezarowi, co należy do cezara, a Bogu, co należy do Boga"

Powiedz nam więc, jak ci się zdaje? Czy wolno płacić podatek cezarowi, czy nie?» Jezus przejrzał ich przewrotność i rzekł: «Czemu wystawiacie Mnie na próbę, obłudnicy? Pokażcie Mi monetę podatkową!» Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: «Czyj jest ten obraz i napis?» Odpowiedzieli: «Cezara».  «Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga». (Mt 22, 17-21 BT)


Tak odpowiada Pan na pytanie o podatek dla cezara. Z tej odpowiedzi wynika nie tylko stanowisko Jezusa wobec pytania o płacenie podatków, ale też o relację człowieka do …Boga. Tak, bo jak denar nosił obraz i napis cezara, tak człowiek nosi w sobie obraz Boga, bo został stworzony na Jego obraz i podobieństwo (por. Rdz 1, 26-27). Jeśli więc denar należy do cezara, człowiek jest własnością Boga. Nie tylko z powodu stworzenia na Boży obraz, ale jeszcze bardziej poprzez odkupienie dokonane przez Pana. Jego krew jest ceną naszego zbawienia. Dlatego nie należymy już do siebie, ale do naszego Stwórcy i Odkupiciela. Trzeba więc powtórzyć za Apostołem Narodów, że mamy żyć już nie dla siebie, lecz dla Tego, który nas stworzył na swoje podobieństwo, i odkupił swoją śmiercią i zmartwychwstaniem  (por. 2 Kor 5, 15 BT).

piątek, 13 października 2017

Tylko miłość jest siłą stwórczą, czyli o istocie patriotyzmu

Już pisałem o tym, że św. Maksymilian Kolbe był patriotą. Dla miłości do Ojczyzny i aby walczyć o jej wolność, gotów był zrezygnować z życia zakonnego. Jednak przykład rodziców, którzy postanowili „opuścić ten świat”, wpłynął na zmianę jego decyzji[i]. Miłość do Ojczyzny pozostała w dalszym ciągu dla niego czymś ważnym, nawet bardzo, ale w całym jego życiu zakonnym miłość do Boga była zawsze na pierwszym miejscu. Zrezygnował z walki militarnej o wolność Polski, ale nie oznaczało to zdrady patriotyzmu. Był bowiem przekonany, że służąc Bogu służył także swojej Ojczyźnie. Wyrażają to jego własne słowa:

„Największą odpowiedzialność za losy narodu i ludzkości ponosi stan zakonny – jako ten, od którego zależy błogosławieństwo Boże. Jeśli wszelki obowiązek dobrze spełniony przyczynia się do dobra ogólnego, to obowiązek stanu zakonnego ma wagę o wiele większą. Dusza wierna, zachowująca swoje śluby, ma wpływ na Serce Boga wszystko mogącego”. (za: Tomasz Terlikowski, „Maksymilian M. Kolbe. Biografia świętego męczennika”)

Tych kilka zdań z jednej z jego konferencji ascetycznych wygłoszonej do zakonników mówi nie tylko o wzniosłości powołania zakonnego, ale także o istocie patriotyzmu. Według franciszkanina każdy czyn dobrze spełniony przyczynia się do dobra ogólnego. Odnosi się to do każdego dobrego czynu każdego obywatela i dopiero ta prawda jest punktem wyjścia do podkreślenia, że „obowiązek stanu zakonnego ma wagę o wiele większą” przez składane śluby, które są ofiarą podejmowaną dla Boga. Wierność tym ślubom „ma wpływ na Serce Boga wszystko mogącego” i rodzi błogosławieństwo.  

W tym momencie przychodzi mi na myśl przykład Abrahama, który najpierw otrzymał od Boga obietnicę licznego potomstwa, a kiedy rodzi się obiecany syn, Bóg każe mu go złożyć w całopalnej ofierze (Rdz 22, 1nn). Abraham sprostał tej wielkiej próbie zaufania Bogu. Posłuszny rozkazowi Najwyższego idzie z synem na górę Moria. Związał Izaaka i położył go na stosie drewna. Kiedy sięgnął po nóż, aby nim zabić swego umiłowanego, i jak Bóg stwierdza, „jedynego” syna (a przecież miał też Izmaela, którego urodziła mu Hagar), w ostatnim momencie powstrzymuje Abrahama. Nagrodą za jego posłuszeństwo była obietnica Bożego błogosławieństwa dla całego jego potomstwa:

„Po czym Anioł Pański przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: «Przysięgam na siebie, wyrocznia Pana, że ponieważ uczyniłeś to, a nie odmówiłeś Mi syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia takiego, jakie jest udziałem twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu»”. (Rdz 22, 15-18 BT).

Św. Maksymilian żył w duchu Abrahama. O ile jednak patriarcha miał złożyć na ofiarę syna, polski męczennik składał siebie w ofierze. I miał świadomość, że to przyniesie błogosławieństwo dla pokoleń, które przyjdą po nim: „‘Nie zmogą nas te cierpienia. Tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby okupić szczęście i pokojowe życie tych, co po nas przyjdą’. Tak wspomina Stemler rozmowę z Kolbem”.  („Maksymilian M. Kolbe”). W stosunku do prześladowców nie kierował się nienawiścią, bo jak powiedział w Auschwitz do wspomnianego współwięźnia: „Nienawiść nie jest siłą stwórczą. Siłą stwórczą jest miłość”.

Franciszkanin szedł świadomie naprzeciw męczeńskiej śmierci. We wszystkich prześladowaniach widział „wolę Niepokalanej”, co trzeba rozumieć jako wolę Boga, bo Ona we wszystkim była i jest poddana Bogu i Jego woli. W jego postawie widać naśladowanie Pana, który w chwili aresztowania powiedział do Piotra: „Schowaj miecz do pochwy. Czyż nie mam wypić kielicha, który Mi podał Ojciec?” (J 18, 11 BT). To podobieństwo idzie jeszcze dalej: św. Maksymilian nie tylko zgodził się na śmierć męczeńską i przyjął ją jak jego Mistrz, kiedy przyszedł jej czas, ale także podobnie jak On, już dużo wcześniej, bo jako dziecko, wybrał taki rodzaj śmierci. Dokładnie tak: wybrał. W czasie pierwszego objawienia, Matka Pana pokazała mu dwie korony i poprosiła, aby wybrał jedną z nich. A Rajmund wybrał …obydwie – i białą, symbol dziewictwa, i czerwoną, oznaczającą męczeństwo. Zgodnie ze znaczeniem swego imienia zakonnego, Maksymilian był maksymalistą. Podobnie, jak św. Tereska z Lisieux, wybrał wszystko.

To jedna strona medalu. Ale istnieje druga. Miłość do Ojczyzny jest świętym obowiązkiem, podobnie jak miłość do rodziców. A jednak jest miłość, która ma pierwszeństwo nawet przed miłością do Ojczyzny i rodziców – jest to miłość do Boga. Ci, którzy dla miłości do Ojczyzny, zdradzali miłość do Boga, byli nie tylko zdrajcami miłości Bożej, ale także tej do Ojczyzny. W ostatecznym rozrachunku zdrada Boga nie przynosi Bożego błogosławieństwa ani dla zdrajcy, ani dla nikogo. Jak miłość wyrażona w uczciwym życiu, a zwłaszcza w ofierze, jest siłą stwórczą, tak nienawiść i każdy inny grzech są siłą niszczącą, przynoszącą przekleństwo. Przykłady podaje Biblia. Po pierwszym grzechu Adama Pan Bóg rzekł do niego: „Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem, mówiąc: Nie będziesz z niego jeść - przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał z niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. (Rdz 3, 17-18 BT). Po grzechu Dawida ten król Izraela usłyszał, że „miecz nie oddali się od jego domu na wieki” (2 Sm 12, 10). Na wielu miejscach Pisma św. jest mowa o tym, że grzechy pociągają za sobą gniew Boży (np. Kol 3, 5-6).

Wiedział o tym św. Maksymilian i przed wybuchem II wojny światowej powiedział, że wojna, jeśli wybuchnie, przyniesie śmierć tylu ludziom, ile nienarodzonych dzieci zostało zabitych w łonach ich matek. Polska w czasie międzywojennym miała prawo aborcyjne najbardziej liberalne zaraz po tym obowiązującym w bolszewickiej Rosji. I z tego prawa chętnie i często korzystano. Dane mówią o 4 mln dzieci abortowanych w II Rzeczpospolitej. A aborcja to tylko jeden z grzechów popełnianych w tym czasie. Pan Jezus do św. Faustyny czy służebnicy Bożej Rozalii Celakówny wielokrotnie mówił, że Polska zasłużyła na wielkie karanie. W pismach tych dwóch kobiet powtarza się takie stwierdzenie, że gdyby Polskę spotkały nawet wielkie kataklizmy, to i tak byłyby znakiem miłosierdzia, bo przez popełnione grzechy jej obywateli, Polska zasłużyła na całkowite unicestwienie. I dlatego Matka Boża kieruje do nich prośby o modlitwę i pokutę w intencji Ojczyzny. A one posłusznie podejmowały się i modlitwy i pokuty, aby przeważyć popełnione grzechy i wyprosić dla grzeszników i Polski Boże miłosierdzie.

Wspomniani w tekście polscy święci byli patriotami. Pragnęli wielkości Polski, która polega na wielkości moralnej jej obywateli i prawie broniącym najsłabszych. Wtedy spełni się to, o czym mówił Pan Jezus do św. Siostry Faustyny: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości”. (Dz. 1732)

sobota, 30 września 2017

Czy można zbawić się, nie chodząc do kościoła?


Rozumiem, że „chodzenie do kościoła” oznacza tu uczestnictwo w Eucharystii w niedziele i święta, a „zbawić się” oznacza dostąpić zbawienia. Uważam, że ważne jest podkreślenie tego, bo „zbawić się” może sugerować „samo-zbawienie” – to ja sam jestem moim zbawicielem. Takie rozumienie byłoby oczywiście błędem, bo to Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem, który dokonał naszego zbawienia przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie. My zaś możemy to zbawienie przyjąć albo odrzucić. Czy zatem można dostąpić zbawienia bez regularnego uczestnictwa w niedzielnej Mszy św.?

Odpowiedź na to pytanie wymaga najpierw ustalenia, czym jest Msza św. Zgodnie z nauką Kościoła jest to uobecnienie Ofiary Chrystusa: Jego Męki, Śmierci i Zmartwychwstania (por. Katechizm Kościoła Katolickiego (dalej: KKK) 1130). Jest to jedyna Ofiara, dzięki której możemy być zbawieni. Nawet ci, którzy nie uznają w Jezusie Boga i Pana, jeśli będą zbawieni, nie będą zbawieni inaczej niż właśnie przez Niego; On jest jedynym Zbawcą wszystkich ludzi. Nie znaczy to, że wszyscy będą zbawieni, ale jedynie, że wszyscy, którzy już zostali lub będą zbawieni, dostępują zbawienia dzięki Jezusowi. Nikt nie może przyjść do Ojca inaczej niż przez Niego; nikt nie może wejść do nieba inaczej niż przez Jezusa Chrystusa i dzięki Jego Ofierze krzyżowej, której pamiątką i sakramentalnym uobecnieniem jest Eucharystia. Uczestnictwo w niej jest dla nas żywotne, dlatego Kościół nakazuje nam uczestnictwo we Mszy św. w niedziele i najważniejsze święta (Kodeks Prawa Kanonicznego 1246-1248; KKK 2042) i zachęca do jak najczęstszego udziału, także w dni powszednie, najlepiej pełnego tzn. połączonego z przyjmowaniem Komunii św.
Czy można zatem dostąpić zbawienia nie chodząc do kościoła, tzn. nie uczestnicząc we Mszy św.? Największe wrażenie na mnie zrobiła odpowiedź na to pytanie, której udzielił znany amerykański konwertyta i biblista – Scott Hahn – w wykładzie do Listu do Hebrajczyków. W dziesiątym rozdziale tego Listu czytamy:

„Mamy więc, bracia, pewność, iż wejdziemy do Miejsca Świętego przez krew Jezusa. On nam zapoczątkował drogę nową i żywą, przez zasłonę, to jest przez ciało swoje. Mając zaś kapłana wielkiego, który jest nad domem Bożym, przystąpmy z sercem prawym, z wiarą pełną, oczyszczeni na duszy od wszelkiego zła świadomego i obmyci na ciele wodą czystą. Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę. Troszczmy się o siebie wzajemnie, by się zachęcać do miłości i do dobrych uczynków. Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień. Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników” (10,19-27 BT).

Co ma na myśli autor Listu do Hebrajczyków pisząc: „Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy”? Czyżby wszystkie grzechy dobrowolne? A ponieważ w definicji grzechu leży dobrowolność i świadomość, możemy to określenie (dobrowolne) opuścić. Gdyby więc powyższe słowa odnosiły się do grzechu w ogóle, do każdego grzechu, oznaczałoby to tak naprawdę, że żaden grzech, zwłaszcza ciężki, nie mógłby być odpuszczony. Taka interpretacja byłaby nie tylko przerażająca, ale co ważniejsze, niezgodna z nauką Kościoła. Jednym z artykułów wyznania wiary jest wiara w „opuszczenie grzechów”. Dlatego za KKK i Scottem Hahnem uważam, że wyjaśnienia powyższych słów natchnionego autora trzeba szukać w kontekście bliższym. W zdaniu bezpośrednio poprzedzającym interesujące nas zdanie czytamy: „Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień”. Owe „wspólne zebrania” to nic innego jak spotkanie wspólnoty Kościoła, w czasie których celebrowano Eucharystię:

KKK 2178: „Praktyka zgromadzenia chrześcijańskiego wywodzi się od czasów apostolskich (Por. Dz 2, 42-46; 1 Kor 1 1,17). List do Hebrajczyków przypomina: ‘Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem’ (Hbr 10, 25).

Tradycja zachowuje wspomnienie wciąż aktualnego pouczenia: ‘Przyjść wcześnie do Kościoła, aby zbliżyć się do Pana i wyznać swoje grzechy, wzbudzić żal w modlitwie... Uczestniczyć w świętej i Boskiej liturgii, zakończyć modlitwę, nigdy nie wychodzić przed rozesłaniem... Często mówiliśmy: ten dzień jest wam dany na modlitwę i odpoczynek. Jest dniem, który Pan uczynił. Radujmy się w nim i weselmy’ (Autor anonimowy, Sermo de die dominica: PG 86/I, 416 C; 421 C)”.

Jezus Chrystus „jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata” (1 J 2,2 BT), a Eucharystia jest uobecnieniem tej ofiary. To właśnie dzięki tej ofierze nasze grzechy mogą zostać przebaczone, a jeśli lekceważymy Eucharystię, to w konsekwencji lekceważymy Jezusa i Jego jedyną Ofiarę, dzięki której możemy być zbawieni, i dlatego zgodnie ze słowami natchnionego autora „nie ma już dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników”.

Czyżby więc opuszczanie Eucharystii było grzechem gorszym niż wszystkie inne? Nie, chodzi o coś innego. Mianowicie o to, że lekceważenie Eucharystii można porównać do lekceważenia przyjęcia jedynego leku, który może uzdrowić naszą chorobę, a tą chorobą są nasze grzechy. To w Eucharystii w sposób sakramentalny dokonuje się ofiara za nasze grzechy, dokonuje się nasze zbawienie. Ono jest najważniejszym celem naszego życia, wobec którego znaczenie innych blednie. Dlatego ceńmy sobie bardzo „wspólne spotkanie” – Eucharystię, która jest sakramentem naszego zbawienia, aby słowa Hbr 2,3 nie odnosiły się do nas: „Jakże my unikniemy kary, jeśli nie będziemy się troszczyć o tak wielkie zbawienie?”

Przy okazji chcę powiedzieć jeszcze o opuszczaniu Mszy św. niedobrowolnym, np. z powodu choroby. Jest wielu ludzi pobożnych, którzy całe życie regularnie uczestniczyli we Mszy św. niedzielnej i w święta nakazane. I kiedy przychodzi starość lub choroba, i nie mogą iść do kościoła, czują się z tym bardzo źle, uważają to za grzech i jako grzech wyznają na spowiedzi. Otóż oczywiście taka niezawiniona nieobecność na Mszy św. nie jest grzechem. Pan Bóg nie wymaga rzeczy niemożliwych. I kiedy ktoś jest chory, albo z powodu śniegu lub lodu na drodze nie może się dostać do kościoła, pomimo tego, że bardzo tego chce – nie grzeszy. Tylko nieobecność z lenistwa i lekceważenia jest grzechem. Jeśli ktoś nie może uczestniczyć fizycznie we Mszy św., może ją wysłuchać w radio lub telewizji, lub choćby odczytać i rozważać słowo Boże danej Mszy św., pomodlić się i duchowo łączyć się ze zgromadzeniem zebranym w najbliższym kościele, ofiarowanie swojego cierpienia, duchowa Komunia św. Z pewnością taki duchowy udział we Mszy św., nawet bez fizycznej obecności w kościele, będzie miły w oczach Pana Boga. Jeśli Bogu oddajemy to wszystko, co możemy, nawet jeśli to będzie bardzo mało, będzie cenne w Jego oczach.

***

Tekst ukazał się na portalu fronda.pl

sobota, 23 września 2017

Komentarz do dzisiejszych czytań mszalnych - 23. września

„Ukoronowaniem czynu dobrego jest wytrwałość” (św. Grzegorz Wielki, papież). W ten sposób wytrwałość, jako ukoronowanie dobra, okazuje się przeciwieństwem pożądliwości, która, jak to wczoraj rozważaliśmy jest „korzeniem wszelkiego zła” (1 Tm 6, 10). Zaś dzisiaj odczytane słowa upomnienia i zachęty Apostoła skierowane do jego ucznia Tymoteusza, można wyrazić krótko: „Wytrwaj aż do przyjścia Pana!”. Bez wytrwałości nie można dojść do zbawienia (por. Łk 21, 19). Jest ona niezbędna, aby nasze życie wydało dobre i obfite owoce (por. Łk 8, 15).

Ta niełatwa i w naszych czasach tak mało popularna cnota wydaje się kluczem do zrozumienia przypowieści, którą dzisiaj rozważamy. Napawać smutkiem może fakt, że wśród wymienionych tylko jedno podłoże daje obietnicę plonów. Czyżby niektóre z nich już z góry były skazane na niepłodność? Czyżby niektórzy z ludzi z przyczyn od nich niezależnych byli niezdolni odpowiedzieć na wołanie Boga? Na pewno jest prawdą, że ludzie zostali w różny sposób uzdolnieni do dania takiej odpowiedzi, ale jest błędem uważać, że niektórzy są takiej zdolności pozbawieni. Odpowiedzieć na wołanie Boga może każdy. Wielu na nie odpowiada, ale nie wszyscy są w tym wytrwali.


Przykładem wytrwałości aż do ostatniego tchnienia jest dzisiejszy Patron, św. o. Pio. Ten pokorny kapucyn, przez 50 lat nosił na swoim ciele rany Chrystusa. Jego krzyżem było nie tylko cierpienie fizyczne spowodowane stygmatami. Bardziej bolesna była podejrzliwość ze strony przełożonych, zakaz sprawowania Mszy św. i słuchania spowiedzi, a nawet prowadzenia korespondencji z ludźmi, którzy szukali u niego rady. A jednak cierpienie fizyczne i wszystkie ograniczenia narzucone mu przez przełożonych ukazały stałość jego charakteru i prawdziwość cnót, a wśród nich może najbardziej wytrwałości, która jest innym imieniem miłości (por. 1 Kor 13, 8). To dzięki niej jego życie przyniosło tak obfite plony. Bo czy można policzyć ludzi, którzy przez niego zbliżyli się do Boga, czy wręcz zawrócili z drogi prowadzącej na potępienie? Czy można policzyć ludzi, dla których stał się inspiracją do wybrania drogi życia w zakonie czy kapłaństwie? Słowa Pana „plon stokrotny” opisują wielką obfitość, ale kiedy się weźmie pod uwagę to wszystko, co św. o. Pio uczynił, liczba 100 wydaje się zbyt mała.

(Komentarz został opublikowany w "Agendzie liturgicznej Maryi Niepokalanej", t. II, 2017)


czwartek, 21 września 2017

„Diabolos” w Biblii odnosi się także do ludzi

Greckie słowo διάβολος (czyt. diabolos) służy w Biblii do określenia adwersarza Boga i przeciwnika zbawienia człowieka. W takim znaczeniu to słowo zostało użyte m.in.:

„Jeszcze raz wziął Go diabeł (diabolos) na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon»” (Mt 4, 8-9 BT).

A diabła (diabolos) , który ich zwodzi, wrzucono do jeziora ognia i siarki, tam gdzie są Bestia i Fałszywy Prorok. I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki wieków  (Ap 20, 10 BT).

Ale słowo to może odnosić się także do ludzi. Tak jest np. w Ewangelii według św. Jana:

Na to rzekł do nich Jezus: «Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem»” (J 6, 70 BT).

To nie jedyny taki przykład, ale tylko w tym miejscu w Biblii Tysiąclecia greckie „diabolos” zostało oddane przez spolszczoną wersję tego słowa: „diabeł”. W innych miejscach czytając polskie tłumaczenie nie zauważymy, że w greckim oryginale jest właśnie to interesujące nas słowo. Tak jest w poniższych wersetach:

Kobiety również - godne, nieskłonne do oczerniania (μὴ διαβόλους - czyt. me diabolus), trzeźwe, wierne we wszystkim” (1 Tm 3, 11 BT).

A wiedz o tym, że w dniach ostatnich nastaną chwile trudne. Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, wyniośli, pyszni, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, niegodziwi, bez serca, bezlitośni, miotający oszczerstwa (διάβολοι  - czyt. diaboloi), niepohamowani, bez uczuć ludzkich, nieprzychylni, zdradzieccy, zuchwali, nadęci, miłujący bardziej rozkosze niż Boga” (2 Tm 3, 1-4 BT).

W tych dwóch wersetach greckie „diabolos” zostało użyte jako przymiotnik i w polskim tłumaczeniu oddane w sposób opisowy, a ten opis wyjaśnia znaczenie tego słowa. „Diabolos” pochodzi od greckiego czasownika „dia-ballo” – „oskarżać (z wrogimi zamiarami), oczerniać”. Stąd „diabolos” to „oskarżyciel, oszczerca”.


Powyższe wersety uświadomiły mi, że oczernianie, które celem jest dzielenie, poniżanie, niszczenie innych, jest istotą działania diabelskiego do tego stopnia, że Biblia używa tego słowa dla nazwania wroga Boga. 

wtorek, 19 września 2017

Czyżby Pan Jezus zabronił czcić rodziców?

W Ewangelii według św. Łukasza czytamy:

„A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: ‘Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz!’ Jezus mu odpowiedział: ‘Lisy mają nory i ptaki powietrzne - gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć’. Do innego rzekł: ‘Pójdź za Mną!’ Ten zaś odpowiedział: ‘Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!’ Odparł mu: ‘Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże!’ Jeszcze inny rzekł: ‘Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu!’ Jezus mu odpowiedział: ‘Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego’”. (Łk 9, 57-62)

Kilka dni temu dostałem maila z pytaniem odnoszącym się do przytoczonego fragmentu Ewangelii: „Jak to rozumieć? Słowa na pierwszy rzut oka brzmią dziwnie, grzebanie zmarłych to bardzo ważny obrzęd, zresztą i druga cześć wypowiedzi jest - dla mnie - zastanawiająca. Domyśla się Ojciec, jaki jest zamysł tych słów?”

No właśnie, co chciał powiedzieć Pan Jezus? Z dosłownym rozumieniem tych słów spotkałem się nawet w nowicjacie. Współbrat właśnie tych słów używał jako argument, że Chrystus nakazuje ludziom, których powołuje do specjalnej służby, zerwać wszelkie więzi z rodziną. Czy tak jest rzeczywiście? 

Pan Jezus nie znosi Starego Testamentu; nie znosi Prawa, ale je wypełnia, także jeśli chodzi o obowiązki dzieci wobec rodziców (por. Mk 7, 10-13). To znaczy, że nadal istnieje obowiązek czci wobec rodziców, szacunku i troszczenia się o nich w ich starości, nie wyłączając nakazu godnego ich pochówku. Dlaczego więc Jezus wypowiada takie słowa, które wydaje się, że temu zaprzeczają? Pan posłużył się tu figurą retoryczną zwaną „hiperbolą”, która polega na pewnej przesadzie. Hiperbolą posługiwali się także współcześni Mu rabini. Ale używanie tego środka wyrazu nie jest ograniczone tylko do ludzi tamtej historii ani nie należy tylko do historii, bo przecież posługujemy się nim nadal w zwyczajnych sytuacjach w życiu codziennym, może nawet nie uświadamiając sobie tego. Kiedy mówię, że „Sprinter pobiegł jak strzała” nie oznacza to, że rozumiem to wyrażenie dosłownie. Tym zdaniem chcę powiedzieć raczej, że biegacz biegł bardzo szybko, a nie to, że jego szybkość była porównywalna z prędkością strzały wypuszczonej z łuku. A co chciał wyrazić Pan Jezus mówiąc: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże!”? Te słowa nie oznaczają, żeby Jego uczniowie, także ci, których On powołuje do specjalnej służby głoszenia królestwa Bożego, już nie troszczyli się o pogrzeby swoich rodziców; On nie znosi obowiązku czci wobec rodziców, bo jest to treścią Bożego przykazania. Tak więc cześć wobec rodziców nadal pozostaje czymś świętym i obowiązującym, ale cześć i posłuszeństwo wobec Niego przewyższają cześć i posłuszeństwo należne rodzicom. O tym możemy przeczytać w tej samej Ewangelii:

Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14, 26.)

Te same słowa Pana zostały inaczej zapisane u Mateusza:

Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 37).

Mamy obowiązek kochać siebie, członków naszych rodzin i wszystkich ludzi, a jednak Jezusa jeszcze bardziej, tak że ta miłość do siebie i innych ludzi w porównaniu z miłością do Jezusa jest jakby „nienawiścią”, co nie znaczy tu nic innego, jak to, że winniśmy Jezusa kochać bardziej niż rodziców, dzieci, a nawet siebie samych.

Wracając do słów Jezusa wspomnianych wyżej. Nie ma tego zapisane w Ewangelii, ale sądzę, że po tych słowach, Pan pozwolił jednak temu uczniowi wrócić się do domu i urządzić pogrzeb ojcu, a może nawet sam w nim uczestniczył. A nawet jeśli w tym konkretnym przypadku wymagał od powołanego takiej właśnie osobistej ofiary, nie możemy dopatrywać się ogólnie obowiązującej zasady, że uczniowie powołani do szczególnej służby Panu nie powinni troszczyć się o pogrzeb rodziców.

niedziela, 17 września 2017

Żubr i byk

W ostatnich tygodniach w polskich mediach można było usłyszeć o żubrze-  wędrowniczku przemierzającym Polskę[i]. Nie robił nikomu krzywdy i nikt jemu. Sytuacja zmieniła się bardzo szybko po tym, jak żubr przepłynął Odrę i przeszedł na teren Niemiec. Nie pożył tam długo, bo zaraz został zastrzelony, rozpatroszony, a jego mięso poszło na grilla. Niemcy nie dali mu szansy[ii]. Niestety…

Dzisiaj rano przeczytałem inną historię, w której ważną rolę odegrał wprawdzie nie żubr, ale domowe bydle. Chodzi o historię z życia Teresy Neumann, Niemki żyjącej w latach 1898-1962, która w 1926 r. otrzymała stygmaty, a od 1927 r. aż do śmierci nie przyjmowała żadnych pokarmów. Żyła samą Eucharystią. 18 września 2005 roku rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny. Poniżej tłumaczenie własne niemieckiego tekstu w dzisiejszym numerze tygodnika „Katholische SonntagsZeitung” wydawanym przez diecezję w Ratyzbonie:

„Inne niezwykłe wydarzenie [w życiu Teresy Neumann] wydarzyło się, gdy chodziła do siódmej klasy. W tym czasie zarabiała na swoje utrzymanie pilnowaniem bydła na pastwisku. Któregoś popołudnia, kiedy właśnie odmawiała różaniec, została napadnięta przez innego najemnika w tym gospodarstwie. Zakneblował jej usta śmierdzącą chusteczką do nosa, związał ręce i już chciał ją zgwałcić, ale w tym samym momencie przybiegł byk ze stada, którego pilnowała, i rogami przegonił napastnika. Następnie podszedł do leżącej dziewczynki. Tereska była przestraszona i drżała na całym ciele, ale byk nie robił jej nic złego. Stał i przyglądał się jej, jak z trudem uwalnia się od knebla i opaski na rękach. Potem pochylił swój łeb aż do ziemi, a kiedy dziewczynka złapała go za rogi, pomógł jej wstać. Potem położył się i pozwolił jej oprzeć się o siebie i odpocząć po doznanym szoku”.

piątek, 25 sierpnia 2017

Wiara wobec nieszczęścia

W Niemczech znane jest powiedzenie o wartości błogosławieństwa prymicyjnego. Trudne je przetłumaczyć dosłownie, ale sens jest taki: Warto zedrzeć buty, żeby otrzymać błogosławieństwo księdza odprawiającego pierwszą Mszę św. To powiedzenie jest wyrazem wielkiej wiary i przekonania o wartości kapłańskiego błogosławieństwa. Aby wziąć udział we Mszy św. prymicyjnej i otrzymać błogosławieństwo prymicjanta, wierni byli gotowi wziąć na siebie niedogodności długiej wędrówki. Tak uczyniło pewne małżeństwo ubogich wieśniaków, o których przeczytałem w miesięczniku „Directorium spirituale” z sierpnia 2017 r. wydawanym przez diecezję w Ratyzbonie. Pamięć o nich została utrwalona w ufundowanym przez nich i wykonanym na sposób ludowy obrazie wotywnym umieszczonym w górskiej kaplicy w Obersteyermark. Przedstawia on ofiarodawców stojących z podniesionymi rękami przed zgliszczami ich domostwa. Pod obrazem znajduje się poniższy tekst:

„Szliśmy siedem godzin, aby otrzymać błogosławieństwo prymicyjne od nowo wyświęconego księdza. Kiedy przyszliśmy z powrotem, okazało się, że nasz dom spłonął doszczętnie. W płomieniach zginęło pięcioro naszych małych dzieci. Fundujemy tę tablicę pamiątkową na znak dziękczynienia Bogu i Matce Najświętszej za to, że w tym ciężkim doświadczeniu nie straciliśmy wiary”.

wtorek, 9 maja 2017

Muzułmanie nawrócą się w sposób, którego nikt się nie spodziewa

Nienawiść krajów muzułmańskich wobec Zachodu staje się obecnie nienawiścią wobec chrześcijaństwa. Istnieje poważne zagrożenie, że doczesna siła islamu powróci, a wraz z nim powróci niebezpieczeństwo, iż pokona on Zachód, który przestał być chrześcijański, aby utwierdzić się jako wielka antychrześcijańska siła w świecie. Muzułmańscy pisarze mówią: Gdy szarańcza obsiądzie czarną chmarą niezmierzone kraje, będzie ona niosła na skrzydłach te oto arabskie słowa: jesteśmy tłumem Boga, każdy z nas ma dziewięćdziesiąt dziewięć jaj, a gdybyśmy mieli ich sto, spustoszylibyśmy świat wraz ze wszystkim, co się na nim znajduje.

Pytanie brzmi: W jaki sposób powinniśmy zapobiec wykluciu z setnego jaja? Jestem mocno przekonany, że obawy dotyczące muzułmanów nie ziszczą się, lecz że wyznawcy islamu nawrócą się w końcu na chrześcijaństwo i stanie się to w sposób, którego nie spodziewają się nawet nasi misjonarze. Wierzę, że stanie się to nie poprzez bezpośrednie głoszenie nauki chrześcijańskiej, lecz przez wezwanie muzułmanów do oddawania czci Matce Boga. Oto moja linia argumentacji:

Koran, który jest świętą księgą muzułmanów, zawiera wiele ustępów dotyczących Najświętszej Dziewicy. Przede wszystkim Koran wierzy w Jej Niepokalane Poczęcie i w dziewicze narodzenie Jezusa. Trzecia sura Koranu sytuuje historię rodu Maryi w genealogii, która sięga do czasów Abrahama, Noego i Adama. Gdy porównamy opis narodzin Maryi w Koranie z apokryficzną ewangelią narodzin Maryi, można pokusić się o wniosek, że Mahomet bardzo mocno opierał się o to ostatnie źródło. Obie księgi opisują zaawansowany wiek i niewątpliwą bezpłodność matki Maryi. Gdy Anna zachodzi w ciążę, mówi ona według Koranu: O, Panie, ślubuję i poświęcam Ci to, co już jest we mnie. Przyjmij to ode mnie*.

Gdy Maryja przychodzi na świat, jej matka mówi: Oddaję ją z całym jej potomstwem pod Twoją opiekę, o Panie, przeciw szatanowi!

(…) Koran zawiera również wersety poświęcone Zwiastowaniu, Nawiedzeniu i Narodzeniu. Aniołowie przedstawieni są jako towarzysze Matki Najświętszej, którzy mówią do Niej: O, Maryjo, Bóg Cię wybrał i oczyścił i wywyższył Cię ponad wszystkie niewiasty na ziemi. W dziewiętnastej surze Koranu znaleźć można czterdzieści jeden wersetów poświęconych Jezusowi i Maryi. Obrona dziewictwa Maryi zawarta w Koranie jest tak silna, że w czwartej księdze potępia on żydów za ich potworne oszczerstwa przeciwko Dziewicy Maryi.

Maryja jest zatem dla muzułmanów prawdziwą Sayyidą, czyli Panią. Jej jedyną ewentualną poważną rywalką w ich wyznaniu wiary mogłaby być Fatima, córka samego Mahometa. Lecz po śmierci Fatimy Mahomet napisał: Będziesz w raju najbardziej błogosławioną spośród niewiast, zaraz po Maryi. W innej wersji tego tekstu w usta Fatimy włożone są słowa: Przewyższam wszystkie kobiety, z wyjątkiem Maryi.

W ten sposób dochodzimy do drugiej kwestii, a mianowicie pytania, dlaczego Najświętsza Maryja Panna objawiła się w niepozornej wiosce Fatima, aby przyszłe pokolenia znały Ją jako Matkę Boską z Fatimy. Ponieważ wszystko, co przychodzi z Nieba, cechuje się niesłychanym dopracowaniem szczegółów, wierzę, że Maryja wybrała imię Matki Boskiej z Fatimy, jako dowód i znak nadziei dla muzułmanów i jako zapewnienie, że ci, którzy okazują Jej tak wiele szacunku, pewnego dnia uznają również Jej Boskiego Syna.

Dowody na poparcie tej tezy znaleźć można w faktach historycznych; muzułmanie przez stulecia okupowali Portugalię. W czasie, gdy wreszcie zostali oni wypędzeni, ostatni dowódca muzułmański miał piękną córkę o imieniu Fatima. Zakochał się w niej katolicki chłopak, i dla niego nie tylko została ona w Portugalii, ale przyjęła też wiarę. Młody mąż był w niej tak zakochany, że zmienił nazwę miasteczka, w którym żył i nazwał je Fatima. I tak oto miejsce, w którym Maryja objawiła się w 1917 r., jest historycznie powiązane z Fatimą, córką Mahometa.

Ostateczny dowód związków Fatimy z muzułmanami przejawia się w entuzjastycznym przyjęciu statuy Matki Bożej Fatimskiej przez wyznawców islamu podczas jej peregrynacji po krajach Afryki i w Indiach. Muzułmanie brali udział w nabożeństwach katolickich, aby uczcić Najświętszą Maryję Pannę, zezwolili na procesje religijne i nawet na to, aby modlitwy odmawiane były przed meczetami; w Mozambiku muzułmanie zaczęli nawracać się na chrześcijaństwo, gdy tylko wzniesiono tam pomnik Matki Bożej Fatimskiej.

Misjonarze w przyszłości będą coraz lepiej rozumieć, że sukces ich apostolatu wśród muzułmanów będzie uzależniony od stopnia, w jakim będą oni nauczali o Matce Boskiej Fatimskiej. Maryja jest adwentem Chrystusa, ponieważ przyniosła Ona ludziom Chrystusa, zanim się On narodził. W każdym wysiłku apologetycznym zawsze najlepiej jest zacząć od tego, co ludzie już akceptują. Ponieważ muzułmanie mają nabożeństwo do Maryi, nasi misjonarze powinni zadowolić się szerzeniem i rozwijaniem tego nabożeństwa, zdając sobie w pełni sprawę z tego, że Maryja sama dalej poprowadzi muzułmanów do swego Boskiego Syna. Jest ona odwieczną zdrajczynią w tym sensie, że nigdy nie zatrzymuje dla siebie skierowanego do Niej nabożeństwa, lecz zawsze doprowadza Ona tych, którzy mają do Niej nabożeństwo, do Jej Boskiego Syna. Podobnie jak Ci, którzy tracą nabożeństwo do Niej, tracą wiarę w boskość Chrystusa, tak i ci, którzy wzmacniają nabożeństwo do Maryi, stopniowo umacniają się w tej wierze.

Wielu spośród naszych wielkich misjonarzy udało się dzięki czynom miłosierdzia, dzięki szkołom i szpitalom, przełamać gorzką nienawiść i uprzedzenia żywione przez muzułmanów wobec chrześcijan. Pozostaje zatem zastosować inny sposób, a mianowicie wziąć czterdziestą pierwszą surę Koranu i pokazać muzułmanom, że została ona zapożyczona z Ewangelii św. Łukasza, że nawet w ich oczach Maryja nie mogłaby być najbardziej błogosławioną spośród wszystkich niewiast w niebie, gdyby nie zrodziła Ona tego, który był Zbawicielem świata. Skoro Judyta i Estera ze Starego Testamentu były prefiguracją Maryi, jest też możliwe, że Fatima miała być Jej postfiguracją. Powinno się zatem przygotowywać muzułmanów do uznania faktu, że skoro Fatima – pod względem oddawanej jej czci – musi ustąpić miejsca Matce Bożej, jest tak, ponieważ Maryja różni się od wszystkich innych matek na świecie i ponieważ bez Chrystusa byłaby Ona nikim.

Arcybiskup Fulton J. Sheen
Źródło: The World’s First Love, 1953r., str.205-209

Abp Fulton J. Sheen (właśc. Peter John Sheen), ur. 1895, zm. 1979. Amerykański duchowny katolicki. Pochodził z bardzo religijnej rodziny. Wykładał na Katolickim Uniwersytecie Ameryki w Waszyngtonie. Szeroki rozgłos zyskał jako kaznodzieja, rekolekcjonista i nauczyciel. Od roku 1930 prowadził audycję radiową pt. „The Catholic Hour”, której słuchało 4 miliony Amerykanów. Pod wpływem jego nauk nawróciło się wiele osobistości. W roku 1951 został biskupem pomocniczym Nowego Jorku. W latach 1951-57 oraz 1961-68 prowadził cotygodniowy program telewizyjny pt. „Life is Worth Living”. Audycja biła rekordy popularności. W roku 1966 został biskupem Rochester. Do końca życia znany jako płomienny mówca, a kazania które głosił przyciągały tłumy. Napisał 66 książek i wiele artykułów. Zmarł 9 grudnia 1979 w swojej kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. W roku 2002 otwarto jego proces beatyfikacyjny. W czerwcu 2012 Ojciec Święty Benedykt XVI zatwierdził dekret o heroiczności cnót arcybiskupa. Od tego momentu przysługuje mu tytuł Czcigodnego Sługi Bożego.
***
Powyższy tekst pochodzi ze strony: http://apostolowiemaryi.pl

czwartek, 4 maja 2017

Łatwiej jest nawrócić mordercę niż apostatę

Łatwiej jest nawrócić mordercę niż apostatę


Kilka tygodni temu otrzymałem pytanie: Jak rozumieć Hbr 6, 4-6?
„Nie można bowiem tych - którzy raz zostali oświeceni, a nawet zakosztowali daru niebieskiego i stali się współuczestnikami Ducha Świętego, zakosztowali również wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku, a jednak odpadli - odnowić ku nawróceniu”. (Hbr 6, 4-6 BT)
Według natchnionego autora: Nie można „odnowić ku nawróceniu” tych, którzy: „zostali oświeceni” (aluzja do tych, którzy otrzymali chrzest), „zakosztowali daru niebieskiego” (jedni widzą tu aluzję do Eucharystii, inni do łaski), „stali się współuczestnikami Ducha Świętego” (zwykłą drogą otrzymania Ducha Świętego jest sakrament bierzmowania); „zakosztowali również wspaniałości słowa Bożego” (którego centrum stanowi przesłanie o odkupieńczej męce, śmierci i zmartwychwstaniu Pana Jezusa) „i mocy przyszłego wieku” (zadatek przeszłego zmartwychwstania, którego wierni doświadczają już teraz przez to, że Chrystus zmartwychwstały żyje w ich sercach (por. KKK 655)).
Dwie interpretacje Hbr 6, 4-6
Jest to bardzo trudny do interpretacji fragment Hbr, jeden z najtrudniejszych w całym Piśmie św. Istnieje wiele prób wyjaśnienia tego tekstu. Komentatorzy zwracają uwagę, że greckie słowo „adynaton” (niemożliwy) występuje w Hbr jeszcze w innych miejscach. I tak: „Niemożliwe jest, żeby skłamał Bóg” (6, 18); „Niemożliwe jest, aby krew cielców i kozłów usuwała grzechy” (10, 4); „Niemożliwe jest, aby bez wiary podobać się Bogu” (11, 6). W tych trzech zdaniach słowo „adynaton” jest użyte do wyrażenia zawsze obowiązującej prawdy. A w Hbr 6, 4? Średniowieczny egzegeta franciszkański Mikołaj z Liry i Erazm z Rotterdamu tłumaczyli ten werset: „Jest czymś bardzo trudnym odnowić apostatę”. Oznacza to, że wiedzieli w tym zdaniu hiperbolę. Zaś św. Tomasz z Akwinu odniósł „adynaton” do [ponownego] chrztu: „Niemożliwe jest przez ponowny chrzest odnowić tych, którzy odpadli od wiary”:
„291. – Następnie mówiąc: ‘A [jednak] odpadli’ wskazuje na trudność powstania po upadku. Tutaj trzeba zaznaczyć, że nie mówi ‘odpadli’, ale ‘odpadli całkowicie’, ponieważ, gdyby upadli moralnie, powstanie nie powinno być tak trudne: ‘Bo prawy siedmiokroć upadnie i wstanie’ (Prz 24, 16 BT). A jeśli apostoł powiedział, że niemożliwe, aby ci, którzy całkowicie upadli, powstali ponownie, to znaczy, że chciał przez to powiedzieć, że bardzo (ekstremalnie) trudno jest powstać, zarówno z powodu grzechu, jak i z powodu diabelskiej pychy, tym, którzy upadli całkowicie. Ale ponieważ mówi, że ci, którzy raz odpadli, nie mogą zostać odnowieni przez pokutę, a przecież nie ma takiego grzechu na świecie, z którego nie można się nawrócić, musi być inne wytłumaczenie.
Trzeba tu wspomnieć, że dla pewnego Nowacjana, kapłana Kościoła w Rzymie, stało się to okazją do błędu. Bo oświadczył, że nikt nie może powstać do pokuty po chrzcie św. Lecz ta opinia jest fałszywa, jak Atanazy pisze w liście do Serapiona, ponieważ sam Paweł przyjął Koryntian, którzy popełnili kazirodztwo, jak widać to w 2 Kor 2; i podobnie w Ga 4, 19, ponieważ mówi: ‘Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje’. Dlatego trzeba to rozumieć, jak św. Augusty mówi, że nie oznacza to, iż nie można nawrócić się przez pokutę, ale że jest niemożliwe odnowienie przez ponowny chrzest, to jest: ‘przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym’ (Ti 3, 5). Bo człowiek nigdy nie może nawrócić się przez ponowne przyjęcie chrztu. Św. apostoł mówi to, bo zgodnie z Prawem żydzi wielokrotnie przyjmowali chrzest (tzn. różnego rodzaju obmycia rytualne, uwaga PK), jak jest to pokazane u Marka 7, 4 (‘obmyją’ – w oryginale ‘baptisontai’, słowo, które odnosi się także do chrztu – uwaga PK). Dlatego apostoł mówi to, aby usunąć ten błąd”. (św. Tomasz z Akwinu, „Komentarz do Listu do Hebrajczyków”)
Która z tych interpretacji jest właściwa?
Obydwie. Bo słusznym jest twierdzenie, że nie można odzyskać łaski przez ponowny chrzest, ale taż prawdziwym jest zdanie, że czymś ekstremalnie trudnym jest przywieść apostatę do nawrócenia. Jest tu pewne podobieństwo do człowieka, który przez egzorcyzm zostaje uwolniony od szatana, a następnie na nowo wzięty w posiadanie: stan takiego człowieka staje się gorszy niż był wcześniej, a może nawet siedem razy gorszy (Mt 12, 43-45). Ale dla Pana nie jest problemem wyrzucić z człowieka wszystkie złe duchy, niezależnie od tego, czy jest ich siedem (Łk 8, 2) czy też cały legion (Mk 5, 1nn). Tyle, że nawrócenie nie zależy tylko od Pana, ale także od człowieka. Człowiek przez powrót do grzechu zatwardza swoje serce, tzn. czyni je mniej otwartym na ponowne przyjęcie łaski Bożej. W takich przypadku potrzeba więcej modlitwy i ofiary, aby przełamać ów opór serca. Poniższe przykłady na podstawie tekstów św. Teresy od Dzieciątka Jezus pokazują różną receptywność modlitwy o nawrócenie ludzi uwikłanych w grzech. Pierwszym z dwóch nawróconych grzeszników, za których modliła się św. Teresa, był Pranzini:
Nawrócenie mordercy
„Aby pobudzić moją gorliwość, Dobry Bóg pokazał mi, że miłe są Mu moje pragnienia. — Słyszałam kiedyś jak rozmawiano o wielkim zbrodniarzu, który miał być skazany na śmierć za straszne morderstwa; wszystko wskazywało na to, że umrze nie okazując żalu. Chciałam za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by poszedł do piekła, i wykorzystałam w tym celu wszystkie dostępne mi środki. Mając świadomość, że sama z siebie nic nie mogę, ofiarowałam Dobremu Bogu wszelkie nieskończone zasługi Naszego Pana, skarby Kościoła Świętego, wreszcie poprosiłam Celinę, by zamówiła Mszę św. w moich intencjach, sama bowiem nie śmiałam tego uczynić w obawie, aby nie być zmuszoną do przyznania się, że to za Pranziniego, wielkiego zbrodniarza. Także i Celinie nie chciałam o tym mówić, ale ona tak czule i tak natarczywie mnie pytała, że powierzyłam jej moją tajemnicę; nie tylko mnie nie wyśmiała, ale jeszcze obiecała pomóc mi w nawróceniu mego grzesznika, co też przyjęłam z wdzięcznością, chciałam bowiem, by wszystkie stworzenia zjednoczyły się ze mną w celu uzyskania łaski dla winnego. W głębi serca czułam pewność, że moje pragnienia będą zaspokojone, niemniej, chcąc na przyszłość dodać sobie odwagi do modlitwy za grzeszników, mówiłam Dobremu Bogu, że ufając niezłomnie nieskończonemu miłosierdziu Jezusa, jestem najzupełniej pewna, iż przebaczy biednemu nieszczęśnikowi Pranziniemu i wierzyć w to będę nawet wtedy, gdyby nie wyspowiadał się i nie okazał żadnego znaku skruchy, jednak o ten znak proszę, proszę jedynie dla zwykłej mojej pociechy... Moja modlitwa została wysłuchana dosłownie! Mimo że Tatuś zabronił nam czytania jakichkolwiek dzienników, nie uważałam za nieposłuszeństwo czytanie fragmentów dotyczących Pranziniego. Nazajutrz po jego egzekucji wpadł mi w ręce dziennik: “La Croix”.Otworzyłam go pośpiesznie i co zobaczyłam... Ach! łzy zdradziły moje wzruszenie i byłam zmuszona pójść się ukryć... Pranzini  bez spowiedzi wstąpił na szafot i gotował się do włożenia głowy w ponury otwór, gdy nagle, poruszony niespodziewanym natchnieniem, obrócił się, chwycił Krucyfiks podany mu przez kapłana i trzykroć ucałował jego święte rany!... Potem jego dusza poszła przyjąć miłosierny wyrok Tego, który zapewniał, że w Niebie będzie większa radość z jednego grzesznika czyniącego pokutę, aniżeli z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy pokuty nie potrzebują!...” ( Por. Łk 15, 7). („Dzieje duszy”)
Pranzini był mordercą. W nocy z 16. na 17. marca 1887 roku zasztyletował dwie kobiety i 11-letnie dziecko. Jego proces, zaczęty 9. lipca, zakończył się 13 tegoż miesiąca wyrokiem śmierci. Wyrok wykonano 31. sierpnia. Teresa miała wtedy 14 lat. „To mój pierwszy syn” – zawołała, kiedy przeczytała w gazecie, że morderca przed śmiercią pocałował krzyż. To był ten znak, który przekonał ją, że jej kilkudniowe lub najwyżej kilkutygodniowe modlitwy zostały wysłuchane. Za drugiego z grzeszników modliła się o wiele dłużej, przynajmniej kilka lat; Pranzini był mordercą, ten drugi nikogo nie zabił; w modlitwie o nawrócenie mordercy Tereskę wspomagała Celina, o nawrócenie tego drugiego modliła się nie tylko ona, ale także wiele sióstr karmelitanek, które czyniły to już wtedy, kiedy Tereski nie było jeszcze na świecie.
Bardzo trudno jest nawrócić kapłana odstępcę
W roku 1888 r. św. Teresa wstępuje do Karmelu, aby, jak pisze: ‘zbawiać dusze i modlić się za kapłanów’. Jednym z nich był urodzony w r. 1827 Karol (Charles) Loyson. Wstąpił do zgromadzenia św. Sulpicjusza, w r. 1851 wyświęcony na kapłana. Wykładał filozofię w Avignon i teologię w Nantes. Przez kilka miesięcy w roku 1859 był dominikaninem, aby następnie wstąpić do zakonu karmelitów. W zakonie znany jak o. Jacek (Hyacinthe). Był prowincjałem, cenionym kaznodzieją i teologiem. Zerwał z Rzymem w 1869 r. z powodu przygotowywanego dogmatu o nieomylności papieskiej, który został ogłoszony w czasie obrad Soboru Watykańskiego I. Ekskomunikowany został jeszcze w tym samym roku (1869). W 1872 ożenił się z Emily Butterfield Meriman, dobrze sytuowaną wdową z Ameryki; następnie został pastorem liberalnych katolików w Genewie. W r. 1889 w Paryżu założył „Katolicki Kościół Gallikański”.
26. kwietnia 1891 pisze św. Teresa z Karmelu do swojej cztery lata starszej siostry, która w tym czasie wciąż żyła w świecie (tzn. nie wstąpiła jeszcze do Karmelu, bo opiekowała się chorym ojcem aż do jego śmierci w 1894 r.):
„Celinko, na obczyźnie ziemia rodzi dla nas jeno dzikie rośliny i ciernie, ale czyż nie jest to cząstka dana również boskiemu naszemu Oblubieńcowi? Och! jakże piękna jest także dla nas ta cząstka nasza... A kto tam powie, co gotuje nam wieczność?... Celinko najdroższa, Ty zadawałaś mi tyle pytań, gdy byłyśmy małe; dziwię się, że nie zapytałaś się nigdy: ‘Ależ dlaczego Pan Bóg nie stworzył mnie aniołem?’ Ach! Celinko, powiem Ci, co myślę: Jeżeli Jezus nie stworzył Cię aniołem w Niebie, to dlatego bo chciał, żebyś była aniołem ziemskim; tak, Jezus chce mieć tutaj dwór niebieski podobnie jak na wysokościach! Chce aniołów-męczenników, aniołów-apostołów i w tej intencji stworzył mały kwiatek nieznany, który nazywa się Celina. Jezus chce, by ten mały kwiatek ratował dla Niego dusze; aby to osiągnąć, domaga się jednego tylko: by kwiatek cierpiąc męczeństwo, spoglądał na Niego... A ta tajemnicza wymiana spojrzeń Jezusa z Jego małym kwiatkiem dokona istnych cudów, przywróci Jezusowi mnóstwo innych kwiatów (zwłaszcza pewną lilię zwiędniętą i skalaną, którą przemienić należy w różę miłości, serdecznego żalu i skruchy)”.[1]
Kim jest owa „lilia zwiędnięta i skalana”? To określenie św. Teresy odnoszące się właśnie do byłego karmelity ojca Jacka Loysona, o którego nawrócenie modliła się razem z Celiną. Jej list z 8. lipca tego samego roku zawiera wiele interesujących szczegółów:
“(…) Ach, co to za wygnanie, jakim wygnaniem jest ziemia, zwłaszcza w godzinach, kiedy wydaje się, że wszystko nas zawiodło i opuściło… Ale właśnie takie momenty są cenne, to właśnie wtedy wschodzi dzień zbawienia; tak, droga Celino, jedynie cierpienie rodzi dusze dla Jezusa. … Czy to zadziwiające, że jesteśmy tak uprzywilejowane, my, których jedynym pragnieniem jest zbawić duszę, który wydaje się być zgubioną na wieki? … Szczegóły zainteresowały mnie bardzo, powodując jednocześnie szybkie bicie mojego serca. A ja ze swej strony dodam inne szczegóły, które nie zawierają pociechy w najmniejszym stopniu. Ten nieszczęśliwy syn marnotrawny pojechał do Coutances, gdzie od początku zaczął konferencje, które wygłosił w Caen. Wydaje się, że w ten sposób chce podróżować po całej Francji… Celino… I przy tym wszystkim, piszą, że łatwo jest zauważyć, iż dręczony jest wyrzutami sumienia. Wchodzi do kościołów niosąc wielki Krucyfiks, i wydaje mu się, że dokonuje wielkich aktów adoracji… Jego żona chodzi za nim wszędzie. Droga Celino, on rzeczywiście jest winny, bardziej winny, niż jakikolwiek inny grzesznik, który został nawrócony. Ale czy Jezus nie może uczynić to, czego do tej pory jeszcze nie uczynił? A gdyby On tego nie chciał, czy włożyłby do serca swojej biednej oblubienicy pragnienie, którego miałby nie spełnić? Nie, to pewne, że On pragnie więcej niż my pragnąc przywieść biedną zagubioną owcę z powrotem do Owczarni. Przyjdzie jeszcze taki dzień, kiedy On otworzy jego oczy, i wtedy, kto wie, może będzie podróżował po całej Francji w całkowicie innym celu, niż ten, który mu przyświeca teraz? Nie ustawajmy w modlitwie; ufność dokonuje cudów. A Jezus powiedział do Błogosławionej Małgorzaty Marii: ‘Jedna prawa dusza ma taką moc nad moim Sercem, że może uzyskać przebaczenie dla tysiąca przestępców’. Nikt nie wie, czy dusza jest prawa (sprawiedliwa) czy grzeszna, ale Celino, Jezus daje nam łaskę odczuwania w głębi serca, że raczej wybrałybyśmy śmierć niż grzech; poza tym, to nie są nasze zasługi, ale naszego Oblubieńca, które stają się nasze, kiedy ofiarujemy je naszemu Ojcu, który jest w niebie, aby ten nasz brat, syn Błogosławionej Dziewicy, wrócił skruszony i powierzył się pod płaszcz najmiłosierniejszej z wszystkich Matek…”[2]
John Clark, wydawca listów św. Teresy, zaznacza w przypisie, że ową „duszą zagubioną na wieki” jest właśnie Ojciec Hyacinthe Loyson, mający wówczas 64 lata, przemierzający w tym czasie (lato 1891 r.) Normandię.
W innym przypisie Clark stwierdza, że szczegóły odnoszące się do Loysona, niewątpliwie zostały zebrane z miejscowej prasy: „Wśród gazet Teresy znaleźliśmy cztery wycinki z ‘La Croix du Calvados’, dodatku ‘La Croix de Paris’: wydania 9-16, 16-23 i 23-30 lipiec 1891, i 3-10 wrzesień. Artykuły bez podpisu albo podpisane Tete de Loup w sarkastyczny sposób atakowały ‘mnicha apostatę’. W trzecim wycinku widoczne jest delikatne podkreślenie piórem podobnym do tych używanych przez Teresę następującego zdania: ‘Jeśli Kościół (mówi Loyson) udowodni mi, że się mylę, z zadowoleniem uznam mój błąd i ponownie zajmę miejsce w jedności chrześcijan’.
W styczniu 1911 Karmel wysłał Ojcu Loysonowi ‘Dzieje duszy’. 5. lutego podziękował im za ‘piękną książkę zawierającą Życie i Wiersze Siostry Teresy od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza, zakonnicy Karmelu w Lisieux. Niektóre uwagi zapisane piórem wskazują, że ta piękna dusza ofiarowała Bogu swoje modlitwy i cierpienia w intencji tego, co nazwała „moim nawróceniem”, to jest mojego posłuszeństwa naukom nałożonym przez Papieża na sumienia, które oddają się w jego ręce… Bardzo zależy mi na przekazaniu Wam, że czuję się wzruszony z powodu wielu rzeczy, które przeczytałem w tej książce. Muszę dodać, że dużo brakuje mi do bycia przekonanym, i nie mogę nie odnieść do Siostry Teresy tego, co św. Paweł powiedział o dobrych żydach, jego współczesnych i przeciwników: “Pałają żarliwością ku Bogu, nie opartą jednak na pełnym zrozumieniu” (Rz 10, 2). Mogę się mylić, Czcigodna Matko, pomyliłem się w moim życiu więcej niż raz, ale jestem przekonany, że tym, co Pan Bóg potępia w człowieku, nie jest błąd, jeśli towarzyszy mu pełne przekonanie, ale egoizm, pychę i nienawiść. Wierzę, że mogę powiedzieć w obliczu śmierci i przed Bogiem, że te nigdy nie były motywami w moim umyśle i moim życiu. Z wyrazami szczerego szacunku, Hyacinthe Loyson, były przełożony paryskiego Karmelu.’ (Genewa, 5. lutego, 1911, do Matki Przełożonej).
Siostra Genowefa odpowiedział mu 9. lutego 1911 r. (przybliżony szkic tego pisma jest wciąż w archiwum Karmelu). Następnie wznowiła korespondencję z nim 18. lipca, pisząc, że przesyła mu Artykuły sprawy Służebnicy Bożej. Ojciec Loyson odpowiedział jej osobiście, że ‘czuje się poruszony, ale nie wstrząśnięty’ argumentami korespondencji, i dodał: ‘Obiecuję przeczytać książkę Artykuły, którą Siostra mi przesłała. Na podstawie tego, co wiem o niej, Wasza dobra i heroiczna siostra nie jest kimś obcym dla mnie, i chociaż nie autoryzuję wszystkiego, co jej dotyczy, odczuwam dla niej podziw i jestem jej wdzięczny’ (Paryż, 21 lipca 1911 r.). Do listu dodał kopię innego swojego listu wysłanego 17. kwietnia 1911 r do karmelitów w Turynie, w którym powtórnie wyraził swoje przywiązanie to tego, ‘co jest prawdziwe, wielkie i owocne w tradycji św. Teresy z Avila, a nawet jeszcze bardziej w tej św. Jana od Krzyża’.
Umarł w Paryżu 9. lutego 1912 r. szepcząc: ‘Mój słodki Jezu!’”
Czy słowa te są znakami szczerego nawrócenia i ufnego powierzenia się Jezusowi w obliczu śmierci czy też kontynuacją pozorowanej pobożności? Wydaje się, że można przyjąć tą pierwszą odpowiedź. Jeśli tak, oznaczyłoby to, że modlitwa św. Teresy została w końcu wysłuchana. Trwała ta modlitwa i jej ofiary bardzo długo. Trudno powiedzieć, kiedy św. Teresa od Dzieciątka Jezus zaczęła modlić się za Karola Loysona, dawnego o. Jacka w zakonie karmelitów. Według świadectwa jej siostry Pauliny „Troska o jego nawrócenie wypełniała całe jej życie”[3]. Przynajmniej całe jej życie w Karmelu. W jego intencji Teresa przyjęła ostatnią w jej życiu Komunię św. 19. sierpnia 1897 r. To był dzień, w którym Kościół obchodzi wspomnienie św. Jacka, polskiego dominikanina żyjącego w XIII w., patrona kapłana, o którego nawrócenie się modliła. Modlitwa św. Teresy została ostatecznie wysłuchana wiele lat po zakończeniu jej ziemskiego życia.



[2] John Clark, St. Therese of Lisieux, „Letters of St. Therese of Lisieux, Vol. II”, p. 728-731