Szukaj na tym blogu

wtorek, 12 sierpnia 2014

Znaczenie wielożeństwa w Biblii

Niedawno zostałem zapytany o znaczenie wielożeństwa w Biblii. Poniżej zamieszczam odpowiedź:

*****

Nie znajdziemy w Piśmie św. potępienia wielożeństwa wprost, ale… zacznijmy od początku. Wielożeństwo pojawiło się po raz pierwszy w Piśmie św. wraz z Lamekiem (Rdz 4, 18nn). Co ciekawe, pierwsza wzmianka o wielożeństwie występuje w kontekście rozprzestrzeniania się grzechu, o czym opowiadają pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju. Warto przeczytać pieśń Lameka, żeby przekonać się, że gdy dzikość ludzi wrasta, a grzech staje się coraz bardziej powszechny, to właśnie wtedy Lamek bierze sobie dwie żony. Wydaje się, że ten związek nie jest przypadkowy. O tym, co jest w sercu Lameka, można dowiedzieć się z jego pieśni adresowanej do żon Ady i Silli:

„Słuchajcie, co wam powiem, żony Lameka. Nastawcie ucha na moje słowa: Gotów jestem zabić człowieka dorosłego, jeśli on mnie zrani, i dziecko - jeśli mi zrobi siniec! Jeżeli Kain miał być pomszczony siedmiokrotnie, to Lamek siedemdziesiąt siedem razy!” (Rdz 4, 23-24 BT)

Z reguły informacja o wzięciu sobie przez kogoś drugiej czy dalszej żony pojawia się w związku z jakimś grzechem. Sara daje Abrahamowi Hagar za żonę, a kiedy rodzi się Ismael, a nawet jeszcze wcześniej, pojawiają się nieporozumienia między kobietami, które następnie przechodzą na ich potomków i właściwie trwają do dzisiaj, jeśli się popatrzy na konflikt arabsko-żydowski. A przecież te narody wywodzą się od dwóch braci (Ismaela i Izaaka), których ojcem jest Abraham.

Można by wspomnieć jeszcze najmądrzejszego z ludzi – Salomona – który zgłupiał i został doprowadzony do odstępstwa od Boga właśnie przez swoje liczne żony…

Dlatego, chociaż nie ma potępienia wielożeństwa wprost, to jednak pojawia się ono (potępienie) niejako „między wierszami”, to znaczy: kontekst wielożeństwa i jego skutki pokazują, że nierzadko było ono powodem osłabienia więzi z Bogiem albo wręcz ich zerwania.
Pan Jezus zaś mówiąc o małżeństwie odwołuje się do początków i jednoznacznie mówi, że jedność mężczyzny i kobiety jest jednością chcianą i sprawianą przez Boga. W Jego potępieniu rozwodu pośrednio zawarte jest potępienie wielożeństwa[1]:

„Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela!” (Mk 10, 6-9 BT).
_________________
[1] Nie wszyscy jednak to uznawali. Dla przykładu Marcin Luter dopuszczał wielożeństwo: „Wyznaję, że nie mogę zabronić nikomu poślubić kilku żon, bo to nie jest sprzeczne z Pismem. Jeśli mężczyzna chce poślubić więcej niż jedną żonę, powinno się go zapytać, czy jest spokojny w sumieniu, że może uczynić to w zgodzie ze słowem Bożym. W takim przypadku cywilne władze nie mają niczego do powiedzenia w tej materii.” (De Wette II, 459, tamże str.329-330)

niedziela, 10 sierpnia 2014

"Chciałem być oddzielonym od Chrystusa..."

„Bracia: Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię, potwierdza mi to moje sumienie w Duchu Świętym, że w sercu swoim odczuwam wielki smutek i nieprzerwany ból. Wolałbym bowiem sam być pod klątwą i odłączonym od Chrystusa dla zbawienia braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami”. (Rz 9, 1-3).

*****

Słowa bardzo trudne. Apostoł Narodów wyznaje, że wolałby być pod klątwą dla zbawienia jego braci. Wolałby być odłączonym od Chrystusa, aby inni przez to mogli przez być do Chrystusa przyłączeni.

Wiemy, że powodem odłączenia od Boga jest grzech. Ten, kto popełnia grzech, traci łączność z Chrystusem. Czyżby Apostoł Narodów chciał zgrzeszyć, aby inni zostali przez jego grzech zbawieni? Oczywiście nie tak należy rozumieć jego słowa. Aby zrozumieć wymowę cytowanych pierwszych trzech wersetów z dziewiątego rozdziału Listu do Rzymian, trzeba nam najpierw zatrzymać się w tym miejscu i powiedzieć coś na temat wielorakich skutków grzechu. I tak:

- grzech uderza w Boga. Aby się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na ukrzyżowanego Jezusa;

- grzech uderza w tego, który grzech popełnia. Grzesznik popełniając grzech szkodzi najpierw sobie. Przez grzech ciężki zrywa więzi z Bogiem, przez grzech powszedni te więzi łączące go z Bogiem ulegają osłabieniu;

- grzech obniża świętość całego Kościoła. Kościół jest organizmem. Każdy grzech, nawet ten ukryty, szkodzi innym, cały Kościół traci przez grzech grzesznika;

- grzech w jakiś sposób odbija się na całej przyrodzie. To przekonanie wyrażone jest na wielu miejscach Pisma św. W Księdze proroka Izajasza czytamy: „Ziemia rozpadnie się w drobne kawałki, ziemia pękając wybuchnie, ziemia zadrgawszy zakołysze się ziemia się mocno będzie zataczać jak pijany i jak budka na wietrze będzie się chwiała; grzech jej zaciąży nad nią, tak iż upadnie i już nie powstanie”. (Iz 24:19-20 BT). W innych miejscach jest mowa o spustoszeniu ziemi powodowanym przez grzech.

Ale Bogu dzięki, jest też pozytywna strona naszych dobrych działań. I tak, jak grzech ma te cztery wymiary czy kierunki szkodzenia, tak samo jest z czynionym przez nas dobrem – rozprzestrzenia się w czterech kierunkach:

- nawracający się wyciąga kolce z korony cierniowej na głowie Jezusa, sprawia Mu radość, a z Nim raduje się całe niebo;

- przyczynia się do własnego dobra. Każde czynione dobro wraca do czyniącego go. Podobnie jak złorzeczenie wraca do złorzeczącego, tak życzenie innym dobra wypowiedziane czy choćby pomyślane wraca do wypowiadającego je jako błogosławieństwo;

- czyniący dobro uświęca się i przyczynia się przez to do uświęcenia swoich braci i sióstr, całego Kościoła. Jak można pomóc innym na drodze do nawrócenia? Nawracając się samemu; czyniąc dobro; uświęcając się;

- i w końcu: dobry sposób postępowania ma wpływ także na całą naturę. Jest to najlepsza ekologia: święte życie. Św. Paweł w ósmym rozdziale Listu do Rzymian napisał: „Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia”. (8:22 BT).  Żyjąc dobrze, zgodnie z przykazaniami, zachowując wolę Bożą człowiek przyczynia się do skrócenia tego bolesnego wzdychania stworzenia, o którym pisze Apostoł Narodów.


Skoro tak, to popełniając grzech, św. Paweł mógł wprawdzie sam odłączyć się od Chrystusa, ale nie pomógłby przez to swoim rodakom, żeby zostali do Chrystusa przyłączeni. Wręcz przeciwnie: zaszkodziłby im. I on o tym dobrze wiedział. A zresztą, jak powiedział Pan Jezus do św. Katarzyny ze Sieny: Nawet, jeśliby jakiś grzech mógł się przyczynić do zbawienia wszystkich ludzi, to i tak nie wolno byłoby go popełnić. Dlaczego? Bo dobro, jakim jest zbawienie człowieka, nawet całego świata, nie wyrównuje zniewagi zadanej Bogu przez grzech. Powtórzę: Nawet, jeśli by jakiś grzech mógł stać przyczyną zbawienia wszystkich ludzi, to i tak nie wolno byłoby go popełniać. A wiemy przecież, że grzech nie może stać się przyczyną zbawienia ani dla grzesznika, ani dla innych. I Apostoł Narodów doskonale o tym wiedział Tak więc trzeba nam rozumieć jego słowa z dzisiejszego drugiego czytania mszalnego jako pewną figurę retoryczną.

Tym nie mniej, można za tymi słowami wyczuć ogromne serce Apostoła, który pragnie zbawienia dla swoich rodaków, Izraelitów, o których wiemy, że w ogromnej większości odrzucili Jezusa. Chociaż pierwsi wyznawcy przyjmujący wiarę w Jezusa pochodzili z narodu żydowskiego, to jednak ich większość odrzuciła Jezusa. I właśnie dla nich pragnie nawrócenia: pragnie, aby przyjęli Jezusa, zostali do Niego przyłączeni i dostąpili zbawienia. Św. Paweł chce ich zbawienia, i dla nich gotów jest zrezygnować z własnego. A wiemy, że doznał on od nich prześladowania: był biczowany, i to wielokrotnie, kamienowany, pojmany, wydany Rzymianom, co ostatecznie przyniosło mu śmierć. I pomimo tego wszystkiego chciał ich zbawienia.

W tym miejscu zróbmy krótką przerwę. Na chwilę zostawmy na boku Apostoła Narodów i prześladujących go Żydów, dla których pomimo wszystko pragnął zbawienia. Zapraszam Czytelników do zrobienia sobie krótkiej przerwy i odpowiedzenia sobie na jedno pytanie: „Kto wyrządził mi najwięcej krzywdy?” Może to było dawno, a może w ostatnim czasie. Może to było czymś jednorazowym, a może wciąż trwa i powtarza się. Czy chciałbym spotkać tę osobę w niebie? Jakich polskich czy zagranicznych polityków nie lubię najbardziej? Czy chciałbym/chciałabym spotkać ich w niebie? A Hitlera, Stalina? Gdyby to zależało właśnie od mnie: Czy chciałabym/chciałbym, żeby Hitler został zbawiony? Czy zasłużył na zbawienie? Z pewnością nie. A czy ktoś z nas może powiedzieć z ręką na sercu, że zasługuje na zbawienie?

Nie wiem, nie wykluczam, że są tacy, którzy zasługują na zbawienie, ale raczej skłaniam się do opinii, że wszyscy zbawieni, czyli ci, którzy kiedykolwiek byli, są czy będą zbawieni – byli, są lub będą zbawieni tylko i wyłącznie dzięki Bożemu miłosierdziu. Nawet Maryja, niepokalana Matka Boga, zachowana od grzechu pierworodnego, wolna od uczynkowych, wychwala Boga, Jej Zbawcę, którego „miłosierdzie z pokolenia na pokolenie”. I sądzę, że jest to właściwa postawa: Wychwalać Boga za Jego miłosierdzie i pragnąć go dla siebie i innych.  Dlaczego? Bo Pan Bóg jest sprawiedliwy i zarazem miłosierny. Jeśli pragniemy miłosierdzia dla siebie i z ufnością o nie prosimy, to możemy mieć mocną nadzieję, że miłosierny Bóg wybaczy nam wszystkie grzechy i otworzy przed nami niebo. Ale jeśli o miłosierdzie prosimy tylko dla siebie i naszych bliskich, a dla innych, właśnie dla tych, którzy nas skrzywdzili, domagamy się sprawiedliwości, to co wtedy? To niestety: musimy liczyć się z tym, że sami zostaniemy przez Boga potraktowani tak samo, to znaczy sprawiedliwie. A to, tak przynajmniej sobie myślę, może wiązać się z ryzykiem dla nas. Bo sama sprawiedliwość bez miłosierdzia może okazać się niewystarczająca do osiągnięcia przez nas zbawienia. Dlatego pragnąc dla siebie miłosierdzia, musimy go pragnąć także dla innych. Chcąc swojego zbawienia, powinniśmy chcieć go dla innych, także dla tych, którzy wyrządzili nam największe krzywdy.

Św. Paweł chciał zbawienia swoich rodaków nawet za cenę utraty własnego. Nie musimy być gotowi do poniesienia aż takiej ceny. Wystarczy, że będziemy chcieć, żeby inni zostali zbawieni razem z nami.

środa, 6 sierpnia 2014

Zobaczyć Boga i ...żyć!

Nie tak dawno napisałem tekst pt. „Żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu" (Wj 33, 20 BT). Są to słowa Pana Boga wypowiedziane do Mojżesza. Można je odczytywać w różny sposób, np. w ten zaproponowany przeze mnie we wspomnianym tekście: odczytując je na tle słów Apokalipsy, doszedłem do wniosku, że trzeba umrzeć sobie, aby móc oglądać Boga. Ale można też odczytać te słowa z Księgi Rodzaju na tle innych słów Nowego Testamentu, i zobaczyć w nich ogromne perspektywy przyprawiające o zawrót głowy. Wj 33, 20 wyraża w sposób negatywny myśl, którą w sposób pozytywny można wyrazić w ten sposób:

W tym życiu nie można zobaczyć Boga. Widzenie Boga zarezerwowane jest dla tych, którzy już dostępują zbawienia. I dlatego wyrażenia „oglądanie Boga twarzą w twarz” czy „oglądanie Bożego Oblicza”, „wpatrywanie się w Boże w Oblicze”, są synonimami oznaczającymi osiągnięcie zbawienia. I właśnie z „zobaczeniem Boga” wiąże się obietnica czegoś, co trudno jest wyrazić słowami. Jaka obietnica? Mówi o niej św. Jan Apostoł: Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest”. (1 J 3:2 BT).

Żeby zobaczyć Boga, trzeba umrzeć, ale oglądanie Boga oznacza pełnię życia.