Szukaj na tym blogu

piątek, 30 maja 2014

Apostolstwo uśmiechu



Podaję wam tu rodzaj apostolstwa, które nie domaga się od was ciężkiej pracy, wielkich umartwień i trudów, ale które szczególnie dziś, w naszych czasach, bardzo jest pożądane, potrzebne i skuteczne, mianowicie apostolstwo uśmiechu.

Uśmiech rozprasza chmury nagromadzone w duszy. Uśmiech na twarzy pogodnej mówi o szczęściu wewnętrznym duszy złączonej z Bogiem, mówi o pokoju czystego sumienia, o beztroskim oddaniu się w ręce Ojca niebieskiego, który karmi ptaki niebieskie, przyodziewa lilie polne i nigdy nie zapomina o tych, co Jemu bez granic ufają. Uśmiech na twej twarzy pozwala zbliżyć się bez obawy do ciebie, by cię o coś poprosić, o coś zapytać - bo twój uśmiech już z góry obiecuje chętne spełnienie prośby. Nieraz uśmiech twój wlać może do duszy zniechęconej jakby nowe życie, nadzieję, że nastaną lepsze czasy, że nie wszystko stracone, że Bóg czuwa. Uśmiech jest nieraz tą gwiazdą, co błyszczy wysoko i wskazuje, że tam na górze bije serce Ojcowskie, które zawsze gotowe jest zlitować się nad nędzą ludzką.

Ciężkie dziś życie, pełne goryczy, i Bóg sam zarezerwował sobie prawo uświęcania ludzi przez krzyż. Nam zostawił zadanie pomagać innym w bolesnej wędrówce po drodze krzyżowej przez rozsiewanie wokoło małych promyków szczęścia i radości. Możemy to czynić często, bardzo często, darząc ludzi uśmiechem miłości i dobroci, tym uśmiechem, który mówi o miłości i dobroci Bożej.

Mieć stały uśmiech na twarzy, zawsze - gdy słońce świeci albo deszcz pada, w zdrowiu lub w chorobie, w powodzeniu albo gdy wszystko idzie na opak - o to niełatwo! Uśmiech ten świadczy, że dusza twa czerpie w Sercu Bożym tę ciągłą pogodę duszy, że umiesz zapomnieć o sobie, pragnąc być dla innych promykiem szczęścia. (Z pism św. Urszuli Ledóchowskiej, za: http://brewiarz.pl/v_14/2905p/godzczyt.php3 )

czwartek, 29 maja 2014

Wakacje z Bogiem

Od tygodnia jestem na wyspie Kos w Grecji. Pogoda wspaniała. Dużo słońca, które lubię. Ale nie ono jest tu najważniejsze...

Przyjechałem tu na trzytygodniowy urlop, który jednocześnie jest zastępstwem. Franciszkanie z Rodos, należący do Kustodii Ziemi Świętej, obsługują także kościółek Bożego Baranka na Kos. Miejscowi katolicy są bardzo nieliczni, bo Kos, jak większość Grecji, jest zamieszkałe przez ludność prawosławną. Poznałem tu Annę, Polkę mieszkającą tu od ok. 20 lat, Marię, Niemkę i Melanię, Filipinkę, która wyszła za Wietnamczyka.

Msze św. w niedzielę były bardzo „katolickie”. Na sposób bardzo praktyczny odczułem, co to znaczy, że Kościół jest katolicki. Uczestniczący w Liturgii pochodzili z różnych krajów: oprócz tych nielicznych z Grecji, także z Włoch, Niemiec, Francji, Szkocji, Stanów Zjednoczonych, Albanii, itd. A wśród nich dosyć liczna grupa wiernych z Polski czy polskiego pochodzenia. Liturgię sprawowałem po łacinie, a czytania czytane były po polsku, niemiecku, włosku, angielsku, w zależności od liczebności poszczególnych grup językowych.

W czasie pierwszej Mszy św., w piątek pojawiła się Włoszka, staruszka mieszkająca na wyspie na stałe. A pod koniec Eucharystii przyszło młode małżeństwo, jak później okazało się, przyjechali z Warszawy. Po Mszy św. powiedzieli mi, że wyprosili sobie księdza i możliwość uczestniczenia we Mszy św. niedzielnej. Być może jest to bardziej prawdziwe, niż sami myśleli, bo chociaż od kilku miesięcy miałem zabukowany bilet, praktycznie dopiero w ostatnim tygodniu okazało się, że jednak mogę wyjechać…

Poznałem tu także młode małżeństwo Polaków o dziecięcej wierze mieszkających w Luxemburgu. Ona powiedziała, że przed wyjazdem otrzymali słowa od Boga: „Dzieci, będę z wami w czasie wakacji”. I przychodzą oni także na Msze św. w ciągu tygodnia.

A wczoraj pojawiła się jeszcze jedna Polka. Przyjechała tu z hotelu autobusem, a po Mszy św. musiała czekać ponad dwie godziny na autobus powrotny. Wtedy przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości, że warto było tu przyjechać…

Wczoraj po Mszy św. w czasie drogi z kościoła do mieszkania (ok. 10 min.) towarzyszyła mi przez chwilę Greczynka, staruszka może 80-letnia, o pomarszczonej twarzy i pięknym uśmiechu. Niestety, ponieważ mówi tylko po grecku, nie mogliśmy się porozumieć. Jednak miałem wrażenie, że pomimo bariery języka dobrze się rozumiemy w sprawach najważniejszych. Wskazując ręką do góry powiedziała „Theos” (Bóg) i „Pater” (Ojciec). A resztę uzupełnił jej uśmiech…

piątek, 23 maja 2014

Konflikt pomiędzy Apostołami Piotrem i Pawłem (Ga 2, 11-14)

Warto się przyjrzeć bliżej temu fragmentowi Listu do Galatów, który przeciwnicy prymatu Piotrowego używają jako argument na zaprzeczenie temu prymatowi. Poniżej fragment katechezy papieskiej Benedykta XVI

*****

Gdy następnie Kefas przybył do Antiochii, otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył. Zanim jeszcze nadeszli niektórzy z otoczenia Jakuba, brał udział w posiłkach z tymi, którzy pochodzili z pogaństwa. Kiedy jednak oni się zjawili, począł się usuwać i trzymać się z dala, bojąc się tych, którzy pochodzili z obrzezania. To jego nieszczere postępowanie podjęli też inni pochodzenia żydowskiego, tak że wciągnięto w to udawanie nawet Barnabę. Gdy więc spostrzegłem, że nie idą słuszną drogą, zgodną z prawdą Ewangelii, powiedziałem Kefasowi wobec wszystkich: «Jeżeli ty, choć jesteś Żydem, żyjesz według obyczajów przyjętych wśród pogan, a nie wśród Żydów, jak możesz zmuszać pogan do przyjmowania zwyczajów żydowskich?»  (Ga 2:11-14 BT)

*****

(...) Drugi epizod to znane zdarzenie w Antiochii Syryjskiej, świadczące o tym, że Paweł cieszył się wewnętrzną wolnością: jak zachowywać się przy okazji wspólnoty stołu między wierzącymi pochodzenia żydowskiego oraz wierzącymi wywodzącymi się z pogaństwa? Mamy tu do czynienia z centralnym elementem Prawa Mojżeszowego, z rozróżnieniem pokarmów na czyste i nieczyste, co głęboko dzieliło Żydów obserwantów od pogan. Początkowo Kefas — Piotr zasiadał przy stole z jednymi i z drugimi, ale po przybyciu niektórych chrześcijan, związanych z Jakubem, «bratem Pańskim» (Ga 1, 19), Piotr zaczął unikać kontaktów przy stole z poganami, by nie gorszyć tych, którzy nadal przestrzegali reguł dotyczących czystości pokarmów. Jego wybór podzielał Barnaba. Ten wybór wprowadzał głęboki podział między chrześcijanami wywodzącymi się z tradycji obrzezania a chrześcijanami wywodzącymi się z pogaństwa. Zachowanie Piotra, prawdziwie zagrażające jedności i wolności Kościoła, wzbudziło żywe reakcje Pawła, który oskarżył go oraz innych o hipokryzję: «Jeżeli ty, choć jesteś Żydem, żyjesz według obyczajów przyjętych wśród pogan, a nie wśród Żydów, to jak możesz zmuszać pogan do przyjmowania zwyczajów żydowskich?» (Ga 2, 14). W rzeczywistości inną troską kierował się Paweł, a inną Piotr i Barnaba. Dla tych ostatnich separacja od pogan stanowiła sposób, by nie gorszyć wierzących wywodzących się z judaizmu i okazać dbałość o nich; natomiast Paweł widział w tym niebezpieczeństwo niewłaściwego pojmowania cudu powszechnego zbawienia w Chrystusie, ofiarowanego zarówno poganom, jak i Żydom. Jeśli usprawiedliwienie urzeczywistnia się jedynie na mocy wiary w Chrystusa, upodobnienia do Niego, niezależnie od przepisów Prawa, jaki ma sens dalsze przestrzeganie czystości pokarmów przy wspólnym stole? Bardzo prawdopodobnie Piotr i Paweł mieli różne zamysły: pierwszemu chodziło o to, by nie stracić Żydów, którzy wybrali Ewangelię, drugiemu zależało na tym, by nie pomniejszać zbawczej wartości śmierci Chrystusa dla wszystkich wierzących.

Wyda się to dziwne, ale kilka lat później (mniej więcej w połowie lat 50. po Chr.), pisząc do chrześcijan w Rzymie, Paweł znajdzie się w podobnej sytuacji i poprosi mocnych o niespożywanie pokarmów nieczystych, by nie utracić lub nie zgorszyć słabych: «Dobrą jest rzeczą nie jeść mięsa i nie pić wina, i nie czynić niczego, co twego brata razi, gorszy albo osłabia» (Rz 14, 21). Tak więc incydent w Antiochii okazał się lekcją zarówno dla Piotra, jak i dla Pawła. Jedynie szczery dialog, otwarty na prawdę Ewangelii, mógł wskazać kierunek Kościołowi znajdującemu się w drodze: «Bo królestwo Boże — to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym» (Rz 14, 17). Również i my powinniśmy się nauczyć tej lekcji: świadomi różnicy charyzmatów powierzonych Piotrowi i Pawłowi, pozwólmy się prowadzić Duchowi, starając się żyć w wolności kierującej się wiarą w Chrystusa i znajdującej konkretny wyraz w służbie braciom. Najważniejsze, by coraz bardziej upodabniać się do Chrystusa. Dzięki temu człowiek staje się rzeczywiście wolny i w ten sposób wyraża się w nas fundamentalny element Prawa: miłość do Boga i bliźniego. Prośmy Pana, by dał nam zdolność dzielenia Jego uczuć, abyśmy mogli nauczyć się od Niego prawdziwej wolności oraz ewangelicznej miłości, która obejmuje każdego człowieka. (Ojciec św. Benedykt XVI, audiencja generalna, 1 października 2008, za: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_01102008.html )

czwartek, 22 maja 2014

Czy Jezus z Nazaretu był cieślą?

Czy Jezus z Nazaretu był cieślą? Zawsze myślałem, że odpowiedź na to pytanie jest oczywista. A jednak lektura wstępnego rozdziału do książki „Jezus z Nazarethu” podważyła tę pewność. Co więcej, jestem skłonny przyznać Romanowi Brandstaetterowi rację, który na podstawie badania treści wewnętrznych (z Pisma św., przede wszystkim z Ewangelii) i zewnętrznych dochodzi do wniosku, że Jezus nie był cieślą, ale…


*****
Czy Jezus z Nazarethu był cieślą?
Pytanie‍ to postawiłem sobie po raz pierwszy podczas mojej pracy nad Jezusem z Nazarethu. Usiłując w pierwszym tomie zrekonstruować siedemnaście lat utajonego życia Jezusa na ziemi i wedrzeć się w dziedzinę nietkniętą przez badaczy i egzegetów, w pełni zdawałem sobie sprawę ze śmiałości moich zamiarów i z ryzyka, jakie na siebie biorę. Pocieszałem się myślą, że nie robię tego dla pustej ciekawości, ale dla pogłębienia własnego widzenia Jezusa, dla plastycznego wywołania Postaci Boga-Człowieka z głębi odległego czasu, który ukrył zazdrośnie przed naszymi oczami bezcenny fragment Jego ziemskiej działalności. Chciałem przeżyć przygodę odkrywania Boga dla siebie i dla swej własnej duchowej korzyści, znaleźć Jego niewidzialne ślady, zmierzać ich tropem po to, by Go lepiej odczuć i zrozumieć. Metoda, którą usiłowałem się posłużyć przy ich poszukiwaniu, wydała mi się dopuszczalna i słuszna. Mianowicie odrzuciłem wszelkie fantazjowanie i dowolne na ten temat domysły, zrezygnowałem z tworzenia fikcji literackiej i całkowicie skupiłem moją uwagę na materiale ewangelicznym, mówiąc ściśle — na przypowieściach, parabolach, alegoriach, opowiadanych przez Jezusa podczas Jego późniejszej trzyletniej działalności. Wyszedłem bowiem z założenia, że materiał do przypowieści czerpał Jezus ze swoich życiowych doświadczeń, z autentycznych wypadków i zdarzeń, w których bezpośrednio uczestniczył lub był ich naocznym świadkiem. Jezus żył wśród ludzi i dla ludzi. Codziennie stykał się z ich biedą, niedolą, z trudnymi warunkami pracy i życia, z ich krzywdą, z niedostatkami, jakie cierpieli, z ich walką o byt, z wyzyskiem, jakiego padali ofiarą. Rozmawiał i rozprawiał z ludźmi. Jedni zadawali Mu pytania, On im udzielał odpowiedzi, drudzy wtajemniczali Go w swoje poufne troski i niepokoje, a jeszcze inni zasięgali Jego rady w sprawach, których sami nie umieli rozsupłać. Z czasem Jezus zasłyszane i zaobserwowane, i — co najważniejsze — osobiście przeżyte zdarzenia zaadaptował dla potrzeb swojej Nauki, nadał im różne wymiary i przekształcił je w przypowieści, hiperbole, parabole, analogie i natchnął je duchem swej Boskiej myśli, dzięki czemu stały się wykładnikami Jego Objawienia.

Im‍ dłużej rozmyślałem o tej metodzie, tym mocniej utrwalało się we mnie przekonanie, że moje dociekania, chociaż są zbudowane na prawdopodobieństwie, są trafne, albowiem ich punktem wyjścia są prawa rządzące życiem człowieka w ściśle określonym środowisku, które posiada swój własny kodeks praw, zwyczajów i obyczajów. Pomocna mi była w tych moich poszukiwaniach teza kardynała Newmana o „gromadzeniu prawdopodobieństw”, z których „można zbudować prawomocny dowód, wystarczający do pewności”. Newman porównuje tę metodę do „liny splecionej z włókien, słabych z osobna, ale razem tak mocnych jak żelazna sztaba”. Przyznam się, że nie znając tej tezy wielkiego teologa i filozofa i nie mając za sobą jego autorytetu, może nie odważyłbym się na niebezpieczną wyprawę w głąb nieznanego czasu.

Aby‍ odpowiedzieć na pytanie, czy Jezus z Nazarethu był cieślą, musimy nie tylko zastanowić się nad zagadnieniem, w jakim środowisku On żył przez siedemnaście utajonych lat swojego ziemskiego życia, ale przede wszystkim musimy znaleźć właściwe środki i przesłanki, pozwalające nam ściśle określić społeczny charakter tego środowiska, bo bez tych koniecznych zabiegów i ustaleń możemy łatwo zabłądzić na bezdroża, które nas zaprowadzą w błędnym kierunku. Otóż na samym wstępie moich badań uderzyło mnie, że w Ewangeliach na sześćdziesiąt cztery przypowieści i porównania, czterdzieści sześć ma za temat pracę na roli i pasterstwo, a tylko jedna przypowieść pochodzi z dziedziny ciesielskiej, dwie natomiast tylko wtedy uznać możemy za związane z zawodem ciesielskim, jeżeli przez cieślę (po grecku tékton) rozumieć będziemy człowieka parającego się również pracą kamieniarską, bo właśnie o niej jest mowa w owych dwóch przypowieściach. Mam na myśli przypowieści o domu budowanym na skale i o budowaniu wieży. (Budynków z drewna w Palestynie nie wznoszono poza strażnicami — szałasami w winnicach i sadach). Czy kamieniarstwo i budowa domów z bloków kamiennych czy z gliny, zmieszanej z trzciną lub słomą, wchodziły w zakres rzemiosła ciesielskiego? Aelius Aristides twierdzi, że do zawodu ciesielskiego należało również kamieniarstwo. Ale według miarodajnej wykładni Epikteta grecki wyraz tékton oznaczał‍ rzemieślnika, którego praca związana jest z drzewem, Maximus Tyrius twierdzi, że tékton wyrabiał‍ pługi, a Justin — pługi i jarzma. Natomiast w czasach biblijnych — i to jest chyba przesłanka najważniejsza — hebrajski rzeczownik charasz wprawdzie oznaczał ogólnie rzemieślnika pracującego w materiale twardym, ale kilka tekstów w Starym Testamencie wyraźnie świadczy, że przez charasz rozumieli‍ starożytni Hebrajczycy cieślę-stolarza. W niektórych Księgach natchnieni autorzy uściślają słowo charasz,‍ dodając‍ do niego słowo ec (drzewo), dzięki czemu nie ulega wątpliwości, że w danym fragmencie jest mowa o cieśli-stolarzu. Wydaje się, że w okresie Chrystusowym, w Palestynie cieśla był zarazem kołodziejem, stolarzem, wytwórcą jarzm, pługów, schodów, dyszli, odrzwi, mebli, łodzi rybackich, a nawet drwalem, czyli wytwarzał przedmioty z drewna lub wykonywał prace związane z drzewem (wyrąb lasu). Dowodem na to jest fakt, że oznaką zawodu cieśli w dawnym Izraelu był wiór drzewny zatknięty za ucho.

Jak‍ już wspomniałem, motywy rolne są tematem czterdziestu sześciu przypowieści i porównań Jezusa. Jest w nich mowa o orce, siewie, zbiorach, ziarnach, dojrzewaniu zbóż, spichlerzach, figowcach, nawozie, winnicach, winogrodnikach, ogrodnikach, pasterzach, owcach, o pracy najemnej, o pracownikach rolnych, o ich dziennym wynagrodzeniu itp. We wszystkich natomiast pozostałych przypowieściach nie ma ani jednego słowa o narzędziach ciesielskich, o siekierze, cyrklu, o sznurach mierniczych, o dłucie, młocie, gwoździach ani o warunkach pracy w zawodzie ciesielskim, ani o związanych z nim kłopotach i troskach.

Przypowieści‍ Jezusa o tematyce rolnej i pasterskiej świadczą o Jego doskonałej znajomości wszystkich, nawet najdrobniejszych szczegółów związanych z orką, zasiewami, z sadownictwem, z uprawą winnic, plewieniem chwastów, z hodowlą owiec, z uprawą różnych gatunków zbóż, z warunkami klimatycznymi, od których przecież rolnictwo jest zależne. Był obznajomiony z rodzajami gleb, z ich nawilgoceniem, śledził bacznie zmiany pogody, kiełkowanie ziarna, dojrzewanie owoców, umiał okopywać drzewa figowe, znał wszystkie kłopoty i troski, trudy, obowiązki, płace, zwyczaje pracowników najemnych, warunki ich życia, prawa obowiązujące dzierżawców ziemskich. Wiedział, jak robotników rolnych przyjmuje się do pracy, jak długo powinni pracować, znał technikę pracy żniwiarskiej. Jego wypowiedzi o przyrodzie świadczą o bezpośrednich z nią związkach. Nie są to obserwacje człowieka, śledzącego z dystansu jej życie i zjawiska, ale uczestniczącego bezpośrednio w tych zjawiskach i związanego z nimi na co dzień. Znał naturę drzew, zwierząt, ptaków, sposoby magazynowania moszczu, zwyczaje pasterskie i obowiązki pasterza wobec owiec, znajdujących się w niebezpieczeństwie. A poza tym — jak świadczy jedna z opowieści — nie uszły Jego bacznej uwagi matactwa włodarzów, ich fortele i oszukańcza rachunkowość.

Ilekroć‍ Jezus opowiada przypowieść o siewcy czy o pasterzu, czy o ogrodniku, zawsze utożsamia się z nimi, a tę tożsamość wyraża bądź bezpośrednio: „Ten który sieje dobre nasienie, to Syn Człowieczy” (Mt 13,7) lub „Ja‍ jestem dobry pasterz” (J‍ 10,11), bądź czyni to pośrednio, ale z wyraźnym naciskiem, który wyczuwa się przez utajone w zdaniu akcenty: „Wyszedł‍ siewca, aby zasiać ziarno, a gdy siał...” (Mt‍ 13,4). W jednym wypadku tożsamość swoją ustalił za pomocą dwóch porównań: naprzód porównał Królestwo Boże do siewcy dobrego ziarna, a potem siewcę dobrego ziarna do Syna Człowieczego, czyli do siebie. Te dwa porównania są niezwykle charakterystyczne i ważne, gdyż świadczą o identyczności trzech pojęć: Królestwa Bożego, Siewcy i Syna Człowieczego. Trzonem tych dwóch wariantów jest porównanie z Siewcą, pojęciem w danym wypadku kluczowym, bo Jezus nie porównałby siebie z kimś, kim nie był naprawdę. Każde słowo wypowiedziane przez Jezusa ma podwójne znaczenie: dosłowne i transcendentne. Jezus był sam w sobie Królestwem Bożym, był najemnikiem rolnym czyli Siewcą Dobrego Ziarna i był Synem Człowieczym, czyli człowiekiem i zarazem Postacią transcendentną.

Wiadomo, że każdy człowiek w swojej mowie potocznej posługuje się językiem środowiskowym, to znaczy czerpie słownictwo i frazeologię z języka tego środowiska, w którym żyje i pracuje. Każda wspólnota zawodowa posiada własne zasoby leksykalne, własną obrazowość językową i własne środki wypowiedzi, które są konsekwencją wspólnoty doświadczeń. Innym materiałem leksykalnym posługuje się lekarz, innym inżynier, innym ogrodnik, innym krawiec, innym filozof. Bez wątpienia przynależność danego osobnika do określonej grupy zawodowej można z dużym prawdopodobieństwem ustalić na podstawie doboru słów, zwrotów, porównań i obrazów, jakimi się on posługuje w kolokwialnej mowie, po sposobie jego argumentowania, rozmawiania i wnioskowania. Poza tym każde środowisko posiada umiejętność przekształcania swoich doświadczeń, spostrzeżeń, przedmiotów codziennego użytku i narzędzi pracy — w symbole, którymi się posługuje dla wyrażenia różnych swoich duchowych doznań i przeżyć. Po prostu każdy człowiek skorzysta ze swojego środowiskowego słownictwa dla wyrażania spraw niewyrażalnych, które go niepokoją, a niepokojąc, tworzą wszelkiego rodzaju figury stylistyczne, w pełni zrozumiałe dla ludzi, wśród których żyje, pracuje i działa.

Te‍ wszystkie przesłanki umocniły mnie w przekonaniu, że Jezus przez siedemnaście lat swojego utajonego życia pracował jako pracownik rolny — w pewnych okresach w pasterstwie — o czym świadczą obrazowość i skarbiec leksykalny Jego przypowieści, których tematykę czerpał z pracy na roli, z życia wiejskiego. Mało tego. Wszystkie te czynności zawodowe, bądź z dziedziny pracy na roli, bądź z pasterstwa, przekształcił w symbole o znaczeniu transcendentnym, których właściwy sens niekiedy ujawniał wtajemniczonym uczniom. Tu pragnę zaznaczyć, że przez symbol rozumiem każde pojęcie materialne, kontrolowane naszymi zmysłami, pojęcie, które będąc poza nami oznacza pod pretekstem swojego istnienia coś, co jest w nas, w duszy naszej, w sferze podlegającej prawom nadzmysłowego doznania. Gdyby Jezus był cieślą, język Jego przypowieści, Jego hiperbole, parabole, analogie i całe obrazownictwo Jego stylu wzięte z innej konwencji środowiskowej, byłoby zupełnie inne, w innej kadencji byłoby utrzymane, a tym samym kształt Jego symbolów byłby zupełnie inny. W jednej z przypowieści Jezus porównał siebie do winnego krzewu, a Boga, Ojca swojego do rolnika. To porównanie nie było przypadkowe, bo nic w życiu Jezusa nie było przypadkowe ani też nie było figurą poetycką stworzoną bez pokrycia, dla chwilowego efektu. W tym porównaniu tkwi nieposzlakowany autentyzm przeżyć poparty doświadczeniem winogrodnika hodującego pieczołowicie swoją winną latorośl. Nieomal widzimy jego Postać pochyloną nad dojrzewającym gronem i palce dotykające je delikatnie, z ojcowską miłością. Nie. Jezus z Nazarethu w swoim życiu ziemskim nie był cieślą. Gdyby nim był, inaczej określiłby swojego Ojca i inaczej określiłby siebie Samego.

Tu‍ muszę wspomnieć o jeszcze jednym ciekawym zjawisku. Był zwyczaj w Izraelu, w epoce Chrystusowej i po-Chrystusowej, mniej więcej aż do powstania Bar Kochby, że uczeni w Piśmie Świętym i doktorzy Prawa byli równocześnie rzemieślnikami i obok nauczycielskich obowiązków wypełniali swoje rękodzielnicze zawody. I tak rabbi Jehoszu ben Chanania był kowalem, rabbi Jehuda piekarzem, rabbi Jochanan szewcem, rabbi Jehuda był twórcą przypraw korzennych, wielki rabbi Hillel Starszy był drwalem, rabbi Jehoszua młynarzem, Saul z Tarsu tkaczem namiotów. Jest zjawiskiem równie znamiennym — i ten fakt pragnę z naciskiem podkreślić — że żaden z uczonych żydowskich nie pracował jako robotnik rolny, najemny, a byli nawet i tacy uczeni, którzy uważali, że najemna praca na roli jest niegodna uczonego. Zresztą w tym względzie — jak świadczy o tym traktat Jebamoth — zdania uczonych były podzielone. Ale nam w tej chwili nie chodzi o takie czy inne opinie, ale o fakty. A faktem jest, że pośród uczonych rabinów żydowskich nie spotykamy ani jednego najemnika rolnego.

Co‍ mówią Ewangelie i Ojcowie Kościoła o zawodzie Jezusa? O pracy Jezusa w rolnictwie wiedzieli — moim zdaniem — Jego współcześni i kojarzyli Jego osobę z tym zawodem. Świadczy o tym wypowiedź jednego z nich. Mianowicie św. Jan Chrzciciel chcąc wskazać na Jezusa jako Tego, który już wkrótce zanurzy lud „w‍ Duchu Świętym i Ogniu” (Łk 3,16), posłużył się porównaniem Jego posłannictwa do trudu pracownika rolnego, który „mając w swoim ręku wiejadło, oczyści swoje boisko, pszenicę zbierze do spichrza swojego, a plewy spali w ogniu nieugaszonym...” (Łk 3,17). Zdumiewająca jest ta misja Mesjasza, robotnika rolnego, młócącego pszenicę i mającego już wkrótce objawić się światu. Św. Jan Chrzciciel nie nazwał Go po imieniu. Wiedział, że mu nie wolno wyprzedzać Głosu Boga. Mesjańską tożsamość Jezusa dyskretnie stwierdził, wskazując tylko na Jego zawód.

Jest scena w Ewangelii św. Jana (20,1-16), w której zmartwychwstały Jezus zjawia się Marii Magdalenie w postaci pracownika rolnego, a mówiąc ściśle — ogrodnika. Maria Magdalena nie poznała Jezusa. Mogła zatem określić zawód stojącego przed nią nieznanego jej Męża tylko po Jego stroju lub po jakichś szczególnych znakach. Czy Nieznajomy miał na sobie jakiś charakterystyczny strój, świadczący o Jego przynależności zawodowej? Może trzymał w ręce jakieś narzędzie ogrodnicze? Nie wiemy. Nie ma żadnej o tym wzmianki w Ewangelii św. Jana. Ponieważ jednak Maria Magdalena „mniemała” — jak mówi Ewangelista — że stojący przed nią Mąż jest ogrodnikiem, należy przyjąć, że miała po temu pewne konkretne, rzucające się w oczy dowody, świadczące o Jego takim a nie innym zawodzie. Przy czym należy wziąć pod uwagę, że „mniemanie” Marii Magdaleny — niezależnie od tego, jak się odbywał proces skojarzeń, ukoronowanych wnioskiem o ogrodniku — było niewątpliwie projekcją samego Jezusa — jest to przecież jeden z klasycznych mechanizmów psychologicznych — który myśl swoją rzutował na swoją rozmówczynię.

Dlaczego więc Jezus zjawił się Marii Magdalenie jako ogrodnik? Co chciał przez to zademonstrować? Dlaczego ukrywał swoją Boskość za obrazem człowieka parającego się uprawą ziemi? Czyżby zmartwychwstały Jezus, po raz pierwszy zjawiający się żywemu człowiekowi, chciał objawić się w majestacie swojego ziemskiego zawodu, który wypełniał do chwili, gdy w czasie przez siebie wyznaczonym i ustalonym, porzucił pracę rolnego pracownika, by rozpocząć inną uprawę, uprawę serc ludzkich? Czyżby chciał okres swojego utajonego i jawnego życia zamknąć w jednym symbolu, przekazującym wymownie cel Jego zbawczej misji, wyrażonej w miłości Boga do ziemi? Nie chcę z tego epizodu snuć dalszych domysłów na potwierdzenie mojej hipotezy o ziemskim zawodzie Jezusa, ale pragnę jedynie podkreślić ten znamienny fakt, że stanął On przed zdumioną Marią Magdaleną nie z wiórem za uchem — bo taka była, jak wiemy, w dawnym Izraelu oznaka zawodu ciesielskiego — ale jako ogrodnik, uprawiacz ziemi.

Przejdźmy‍ do dalszych wzmianek w Ewangeliach o zawodzie Jezusa. Św. Mateusz pisze o Jezusie jako o Synu cieśli. Św. Marek natomiast nazywa Go cieślą. Ewangelie św. Łukasza i św. Jana nic o zawodzie Jezusa nie piszą. Relacje św. Mateusza i św. Marka pozornie sobie przeczą. Ale tylko pozornie. Tę pozorną sprzeczność zauważyli egzegeci i bibliści już w okresie wczesnego chrześcijaństwa. Orygenes w swojej rozprawie skierowanej przeciw Celsusowi opowiada się za wersją św. Mateusza. Zresztą sama lekcja św. Marka o „cieśli, synu Marii”, zakwestionowana jest przez drugą lekcję, w której Jezus nazwany jest „Synem cieśli”. Ta lekcja znajduje się w Papirusie z III wieku po Chrystusie. Wzmianka św. Justyna Męczennika w jego Dialogu‍ z Żydem Tryfonem o ciesielskim zawodzie Jezusa nie tylko nie jest żadnym dowodem na to, że On był rzeczywiście cieślą, ale przeciwnie, tę tezę podważa, o czym świadczy  kontekst. Ów fragment w polskim przekładzie brzmi następująco: „Gdy Jezus przybył nad Jordan, przypuszczali (w domyśle: ludzie), że jest synem Józefa, cieśli. A był postaci niepozornej, jak to Pisma wyjaśniały, i przypuszczali, że jest cieślą, bo przebywając wśród ludzi, wykonywał prace ciesielskie, pługi i jarzma (...)”. Św. Justyn pisząc o ojcostwie Józefa i ciesielskim zawodzie Jezusa posługuje się tym samym greckim czasownikiem nomizomenou, który należy przetłumaczyć: przypuszczali, sądzili. Z tego wynika, że autor Dialogu nie uważa ani ojcostwa Józefa, ani ciesielskiego zawodu Jezusa za fakt pewny i wiarogodny, ale tylko stwierdza, że w obu wypadkach ludzie snuli takie domysły.

Wszystkie te pozornie sprzeczne ze sobą wersje można pogodzić za pomocą argumentacji, zgodnej z ówczesną obyczajowością żydowską. Otóż według zwyczajów żydowskich, których obraz znajdujemy w pozabiblijnym piśmiennictwie z epoki Chrystusowej, ojciec kształcił w zawodzie, który uprawiał, swojego syna, wskutek czego istniały w Izraelu rody wykonujące od pokoleń to samo rzemiosło. Nie odrzucając zatem wersji św. Marka ani tradycji, na którą powołuje się św. Justyn, sądzę, że rzeczywiście Józef nauczył Chłopca ciesielskiego rzemiosła, ale Jezus po przedwczesnej śmierci swojego opiekuna, gdy już nie było komu pomagać w warsztacie, porzucił ów zawód i począł najmować się do prac rolnych. I tu wyłania się zagadnienie najważniejsze. Dlaczego to uczynił? Dlaczego zmienił profesję, która cieszyła się wielkim szacunkiem w Izraelu? Przecież ciesielstwo należało w owych czasach nie tylko do zawodów wielce cenionych i poważnych, ale według Talmudu i Midraszu parali się nią przede wszystkim ludzie mądrzy i uczeni. Podczas dysputy na trudne tematy, gdy nie umiano ich rozstrzygnąć, jej uczestnicy zwykli często mówić: „A czy jest tutaj cieśla, syn cieśli, który mógłby nam odpowiedzieć na to pytanie?”. Dlaczego więc Jezus, porzuciwszy cieszące się dobrą sławą rzemiosło ciesielskie, które zapewniało skromny, ale mniej więcej stały zarobek, przez siedemnaście lat swojego utajonego życia poświęcił się najemnej pracy 
na roli, zawodowi źle płatnemu, wykonywanemu przez ludzi najbiedniejszych.

Odpowiedzi szukać należy w posłannictwie Jezusa. W przeciwieństwie do Greków i Rzymian, którzy mieli pracę fizyczną w pogardzie, a pracownika fizycznego nie uważali za pełnoprawnego obywatela, Żydzi upatrywali w pracy fizycznej nakaz uświęcony przez Boga. W Księdze Genesis czytamy: „W pocie oblicza swego będziesz pożywał chleba” (Rdz 1,19). Św. Paweł powiedział: „Jeżeli kto nie chce pracować, niechaj też nie je” (2 Tes 3,16). Jak twierdzili mędrcy żydowscy, opierając się na tekście biblijnym, nawet Adam pracował w raju. Dzięki temu zamiłowaniu do pracy fizycznej, Żydzi stworzyli swoiste prawodawstwo pracy, o którym Daniel Rops pisze: „Izrael stworzył przepisy regulujące stosunek między pracodawcą a robotnikami. Jest to fakt zbyt mało znany, a przecież jeden z tych, które najwięcej zaszczytu przynoszą Narodowi Wybranemu. Pochodzi z bardzo odległych czasów, od samego Mojżesza. Czyż nie czytamy w Księdze Powtórzonego Prawa (24,14): ‘Nie odmówisz zapłaty potrzebującym i ubogiemu bratu twemu albo przychodniowi, który z tobą mieszka na ziemi i między braćmi twymi, ale tegoż dnia oddasz Panu zapłatę za pracę jego przed zachodem słońca, bo ubogi jest, a z tego utrzymuje życie swoje; aby nie wołał do Pana przeciw tobie i byłoby ci to poczytane za grzech’” (D. Rops, Życie codzienne w Palestynie w czasach Chrystusa, Poznań 1964, s. 206).

Ale mimo to ciężka była dola pracowników najemnych, o których Jezus mówi w jednej ze swoich przypowieści, albowiem przepisy były przepisami, a rzeczywistość rzeczywistością. Olbrzymia była w owym czasie rozpiętość w podziale dóbr materialnych. Obok wielkich bogactw rodów arcykapłańskich, kapłańskich, plutokracji ziemiańskiej — kupiectwem Żydzi się nie parali, uważając ten zawód za niegodny synów Izraela — żyła warstwa średniozamożnych i ubogich rzemieślników, a obok nich liczna warstwa najemnych pracowników rolnych, biedaków, nędzarzy, żebraków, kalek bez opieki i zaopatrzenia. Niewiele pomagały nawoływania mędrców i uczonych w Piśmie. W Księdze Syracha czytamy: „Synu, nie pozbawiaj ubogiego jałmużny, / A oczu twoich nie odrywaj od ubogiego. / Nie gardź duszą łaknącą /i nie drażnij ubogiego w niedostatku jego. / Nie trap serca człowieka biednego / I nie zwlekaj z datkiem uciśnionemu. / Nie odrzucaj prośby utrapionego /I nie odwracaj oblicza twego od potrzebującego. / Nie odwracaj oczu twoich od ubogiego dla gniewu /I nie dopuszczaj, by proszący przeklinali cię za twoimi plecami, / Bo modlitwa tego, który cię w gorzkości duszy przeklina, / Będzie wysłuchana, a wysłucha go Ten, który go stworzył” (Syr 4,1-6).

Po tych wezwaniach kilka rozdziałów dalej Syrach gwałtownie oskarża bogaczy: „Jaki pokój może panować między hieną a psem / I jaki pokój może panować między bogatym a biednym? / Jak dziki osioł na pustyni jest żerem dla lwów, / Tak biedacy są żerem dla bogatego. / Jak pokora jest obrzydliwością dla pyszałka, / Tak biedak jest obmierzły dla bogacza. / Gdy bogacz się potknie, przyjaciele go podeprą, / Gdy biedak upadnie, odepchną go nawet przyjaciele, / Gdy bogacz wpadnie w nieszczęście, znajdzie wielu takich, którzy mu pomogą, / Gdy będzie mówił obrzydliwie, jeszcze go będą uniewinniać. / Gdy jednak biedak w nieszczęście popadnie, będą go ganili, / A gdy mądrze przemówi, nie znajdzie uznania” (Syr 13,18-23).

Ciężka była dola pracowników najemnych. Według jednej z przypowieści Jezusa pracownik rolny otrzymywał jednego denara jako wynagrodzenie za jeden dzień pracy. Była to zapłata bardzo niska. A chociaż żydowskie prawodawstwo pracy jak już o tym wspomniałem — według zgodnych opinii biblistów i egzegetów było najsprawiedliwsze ze wszystkich istniejących wówczas prawnych przepisów o wynagrodzeniu pracowników najemnych, jednak ich położenie materialne było nader trudne. Niewątpliwie lepiej działo się rzemieślnikom, zwłaszcza wykwalifikowanym, chociaż na pewno nie byli to ludzie nawet średnio zamożni. Często i im bieda zazierała do garnka, ale mimo to daleko im było do nędzy, która dokuczała pracownikom najemnym, rolnym, pracującym na dniówkę. Rzemieślnicy byli w pewnym sensie panami swej woli. Wielu z nich miało swoje warsztaty. Otrzymywali zamówienia np. ma wyrób soch, jarzem, różnego rodzaju drewnianych imadeł, uchwytów do łopat, motyk itp. Jako robotnicy wykwalifikowani pracowali na własny rachunek, chociaż niekiedy wynajmowali się i do prac najemnych, np. do wyrębu lasów. Natomiast pracownik rolny, najemny, najczęściej niewykwalifikowany, będąc pracownikiem sezonowym — po siewach, żniwach, winobraniu bywał zwalniany z pracy i pozostawał na łasce losu — musiał pracować od wchodu do zachodu słońca, a niekiedy nawet i dłużej, i był przez cały czas pracy niejako własnością pracodawcy, który wyznaczał mu ilość i rodzaj zajęć, czas potrzebny na zmówienie modlitwy, na posiłek, na odpoczynek podczas pracy. Wprawdzie Talmud dokładnie określał czas pracy i warunki, na których robotnicy rolni, najemni, mogli dłużej pracować, ale w rzeczywistości właściciel majątku obchodził te przepisy według swej woli, naginając je do potrzeby własnych interesów. W sumie praca najemnego robotnika rolnego była mozolna, wyczerpująca, pomnożona o jeszcze jeden, wcale nie obojętny ciężar, jakim był subtropikalny klimat Palestyny (upały, chamsiny, ulewne deszcze).

Mimo to Jezus po śmierci Józefa porzucił zawód cieśli i począł pracować na chleb codzienny jako najemnik rolny. Uczynił to, ponieważ chciał pracować i żyć wśród ludzi najuboższych, w gromadzie bezrolnych, pokrzywdzonych, poniżonych, wyzyskiwanych, źle płatnych i źle zarabiających na życie w najtrudniejszych warunkach, dosłownie w pocie czoła, jak było napisane w Księdze Genesis. Chciał żyć w środowisku pariasów, którzy niczego nie posiadali poza własnym potem, nędzą i siłą swoich rąk. Taka praca była w stylu Jezusowego posłannictwa. Siedemnaście utajonych lat Jego życia — to nieustanne doświadczanie biedy najemników rolnych, trudu życia pasterskiego, to doświadczanie na sobie samym krzywdy ludzkiej, to zrównanie się z ludzką nędzą i biedotą, z wydziedziczonymi, z dołami społecznymi, czekającymi na Mesjasza Ubogich. Utajony czas Jezusa był wielkim czasem Przygotowania do świętego Posłannictwa ucieleśnionego Boga wśród ludzi.

Ale była jeszcze druga przyczyna, dla której Jezus porzucił rzemiosło ciesielskie i pracował jako najemnik rolny. Tą przyczyną była ziemia, która w pojęciu każdego syna Izraela jest pojęciem sakralnym, wyobrażającym początek, egzystencję i koniec człowieka, trzy etapy życia ludzkiego uświęcone i ustalane rozkazem Boga. „W pocie oblicza twego będziesz jadł chleb, aż wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty, bo prochem jesteś i w proch się obrócisz” — napisane jest w Księdze Genesis. Początek z ziemi i powrót do Ziemi jest tajemniczym misterium, w którym zarówno narodziny, jak i śmierć są atrybutami macierzyństwa. Rodzimy się z matki i wracamy do Wszechmatki — jak nazwał ziemię Jeszua ben Syrach. Bóg, wypędzając człowieka z raju, rozkazał, aby „uprawiał ziemię, z której został wzięty”, czyli mówiąc innymi słowy — uczynił wszechmacierzyństwo ziemi świętą dziedziną twórczej pracy człowieka. W tych zamiarach praca na roli w pocie czoła staje się aktem pokuty za grzech pierworodny, nieustannego oczyszczania się człowieka, ofiarą składaną Bogu. W apokryficznych Testamentach Dwunastu Patriarchów czytamy: „Chylcie swój grzbiet do uprawy ziemi i poświęcajcie swoje siły pracy na polu”. Jeszua ben Syrach pisał: „Nie miej odrazy do żmudnej pracy i do uprawy roli, której Twórcą jest Najwyższy”. Według Talmudu babilońskiego Katubot Illa i Midrasz Genesis rabba (rozdział 13) ziemia jest ołtarzem Boga, a żmudna uprawa ziemi wypełnieniem obowiązków kapłańskich. Wydaje mi się, że dla Jezusa praca na roli w środowisku biednych najemników, nieoświeconych am-haareców, ludzi pokrzywdzonych, była podobnie jak chrzest w wodach Jordanu pod wyciągniętymi dłońmi Jana Chrzciciela, podobnie jak pokorne poddanie się kuszeniu szatana na pustyni, jeszcze jednym obowiązkiem ofiarnym, jaki wziął na siebie Bóg-Człowiek dla zaświadczenia przed ludźmi swojego prawdziwego, niepokalanego Człowieczeństwa. Albowiem „jak żona jest uzupełnieniem mężczyzny, tak ziemia jest uzupełnieniem człowieka” — twierdzi tradycja mędrców żydowskich. Jezus chciał udokumentować swój związek z ziemią. Bóg chciał być Synem Ziemi. Najbiedniejszym z najbiedniejszych.

Saul, pierwszy król Izraela został do działania powołany od pługa, gdy orał ziemię ojczystą. Misterium Boże zbudowane jest na zasadach nieubłaganej logiki i konsekwencji, i płynie wartkim nurtem jak rzeka podziemna, niewidzialna dla ludzkiego oka. Koryto tej niewidzialnej rzeki, ukrytej głęboko pod powierzchnią naszej rzeczywistości biegnie zakosami, meandrami, serpentynami, ale zawsze we właściwym kierunku i nieomylnie zmierza do celu, o którym niewiele lub nic nie wiemy. W każdym razie tylko tyle, ile Bóg z powodów tylko Jemu wiadomych raczy odsłonić przed zdumionymi oczami człowieka. Nie jest przypadkiem, że pierwszy król Izraela Saul, który otworzył królewski cykl historii narodu wybranego, był najemnikiem rolnym idącym za pługiem, a ostatni król Izraela, Jezus z Nazarethu — Melech Ha-Jehudim — Rex Judeorum — Basileus to Ioudaion — był najemnikiem rolnym, orzącym ojczystą ziemię Galilei. Tym sposobem, przez Chrystusowy pot, trud i pracę utwierdził się jeszcze raz nierozerwalny związek Boga ze świętą ziemią, z Jego ołtarzem, na którym sam siebie ofiarował dla zbawienia całej ludzkości. (Roman Brandstaetter, Jezus z Nazarethu t.1-4, Wydawnictwo M. http://www.mwydawnictwo.pl/p/766/jezus-z-nazarethu-komplet-czterech-tom%C3%B3w )

PS. Serdecznie dziękuję Wydawnictwu M za życzliwą zgodę na opublikowanie treści całego rozdziału „Czy Jezus z Nazarethu był cieślą?” na moim blogu.

wtorek, 20 maja 2014

Czy istnieje obiektywny wykład Pisma św.? Porównanie M. Lutra z Apostołem Narodów

Św. Tomasz z Aquinu napisał, że "nic nie jest tak prawdziwe, żeby nie można było temu zaprzeczyć". Parafrazując to powiedzenie, można powiedzieć, że nic nie jest na tyle obiektywne, żeby przez wszystkich zostało za takowe uznane. Dla przykładu wskrzeszenie Łazarza (J 11) dla jednych było powodem wiary w Jezusa, a czym dla innych – też wiemy. Dlatego nie sądzę, żeby było w ogóle możliwe odpowiedzieć tak, żeby temu nie można było zaprzeczyć. Tym nie mniej jednak spróbuję.

*****

W jednej ze swoich niesamowitych przygód baron Münchhausen wpadł w bagno, i wyciągnął się sam z niego … ciągając za włosy. Czytelnik się uśmiecha, bo wie, że to niemożliwe. Żeby wyciągnąć się z bagna, baron potrzebowałby czyjeś ręki, jakiejś gałęzi, czy czegokolwiek, co stanowiłoby punkt oparcia. Podobnie jest z interpretacją Pisma św. Żeby zrozumieć Biblię, sama Biblia nie wystarczy. „Sola Scriptura” jaka zasada interpretacji Pisma św. to sytuacja Münchhausena w bagnie. Potrzebny jest punkt odniesienia. Żeby uznać ją za prawdziwą, trzeba byłoby udowodnić, że można ją wywieść z samej Biblii. A to niemożliwe. "Sola Scriptura" pochodzi z zewnątrz, nie zaś z Pisma św. Można natomiast udowodnić coś przeciwnego, a mianowicie, że zasada "sola Scriptura" jest z Biblią sprzeczna.

Paweł Apostoł napisał w 1 Liście do Koryntian: Gdyby ktoś mniemał, że coś "wie", to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy (8, 2). Apostoł pisze o spożywaniu mięsa składanego bożkom, ale myślę, że można go zastosować do potrzeb naszej dyskusji. Nie możemy być jednocześnie „papieżem dla siebie”, czyli decydować, jak „należy wiedzieć”, a z drugiej strony być tymi, którzy pragną czerpać z Biblii Bożą naukę; tymi, którzy pozwalają, aby ta nauka "osądzała" nas, czyli żeby Słowo Pisma św. były niczym miecz obosieczny przenikający nas aż do szpiku kości (por. Hbr 4, 12). Nie możemy być jednocześnie jednym i drugim. Potrzebujemy odniesienia, aby móc się za coś złapać, jeśli chcemy być wyciągnięci z błota wielości możliwych interpretacji. Potrzebujemy punktu odniesienia, żeby „wiedzieć, jak wiedzieć należy”.

Tym punktem odniesienia jest Kościół. Zauważmy, że Paweł po doświadczeniu widzenia Jezusa zmartwychwstałego (Dz 9, 3-7), po tym, jak słyszał tajemne słowa, których się nie godzi powtarzać (2 Kor 12, 4) (więc miał większe poznanie, niż każdy z nas), usłyszał także: Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić (Dz 9, 6). Paweł został posłany do Kościoła, aby tam dowiedzieć się, co ma czynić. W tym duchu pisze Apostoł Piotr w Drugim Liście: To przede wszystkim miejcie na uwadze, że żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśnienia. Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili od Boga święci ludzie (1, 20-21). Czy jest jakiś obiektywny wykład Pisma św.? Tak, wskazał na niego sam Pan: Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał (Łk 10, 16). To Kościół daje obiektywny wykład Pisma św.
Na tym tle szczególnie interesująco wypada porównanie Apostoła Narodów z Marcinem Lutrem. W lipcu 1522 roku napisał:
Dlatego, teraz przyjmijcie do wiadomości, że odtąd już nie będę dawał przywileju wam – czy też nawet aniołowi z nieba – osądzania mojej nauki czy poddawania jej badaniu. Bo było już dosyć głupiej pokory na czas trzeciego pobytu w Worms i to nie przyniosło żadnego pożytku. Zamiast tego, ogłoszę moją naukę i, jak św. Piotr naucza, podam wyjaśnienie i obronę mojej nauki wobec całego świata – 1 P 3, 15. Nie pozwolę, aby ona była osądzana przez człowieka ani nawet przez anioła. Bo odtąd jestem pewny tego, to ja będą waszym sędzią i nawet sędzią aniołów przez tą naukę (jak św. Paweł mówi [1 Kor 6, 3]), dlatego, kto nie przyjmuje mojej nauki, nie może być zbawiony – bo jest Boża, nie moja. Dlatego mój sąd nie jest moim, lecz Bożym. (D. Martin Luthers Werke. Kritische Gesamtausgabe. 58 vols. Weimar 1883 – Tradycyjny skrót: (WA, X., P.II, 107, 8-11.)
Z tego wynika, że Marcin Luter odrzucając autorytet papieża, stał się papieżem dla siebie, bo mówi, że autorytet jego nauczania jest równy temu św. Piotra (i św. Pawła) a jego nauka jest Bożą nauką. Kiedy jednak przyjrzymy się Nowemu Testamentowi, to dojdziemy do wniosku, że Marcin Luter uważał, że ma większy autorytet niż św. Paweł, bo przecież Apostoł Narodów otrzymał Ewangelię, którą głosił, od samego Chrystusa, a mimo to był gotów poddać ją pod ocenę tych, którzy byli autorytetami w Kościele. Pisze o tym w Liście do Galatów: Potem, po czternastu latach, udałem się ponownie do Jerozolimy wraz z Barnabą, zabierając z sobą także Tytusa. Udałem się zaś w tę stronę na skutek otrzymanego objawienia. I przedstawiłem im Ewangelię, którą głoszę wśród pogan, osobno zaś tym, którzy cieszą się powagą, by stwierdzili, czy nie biegnę lub nie biegłem na próżno. (Ga 2, 1-2)

Pycha Lutra jest udziałem każdego, kto odrzuca Kościół jak najwyższy i ostateczny autorytet powołany do nieomylnego interpretowania Biblii. „Sola Scriptura” nie jest wyniesieniem Biblii, ale jej zaprzeczeniem; jest odrzuceniem Kościoła i postawieniem siebie w jego miejsce.

niedziela, 18 maja 2014

Bóg nie jest samotnikiem, ale rodziną (św. Jan Paweł II)

„Powiedziano w piękny i zarazem głęboki sposób, że Bóg w głębi swej tajemnicy nie jest samotnością, ale rodziną, bo ma w sobie ojcostwo, synostwo i to, co stanowi istotę rodziny, czyli miłość”.

*****

„Boże, Ty nam zesłałeś Zbawiciela i uczyniłeś nas swoimi przybranymi dziećmi…” To początek modlitwy z piątej niedzieli wielkanocnej. Innymi słowy: Pan Bóg uczynił nas swoją rodziną – Bożą rodziną czyli Kościołem. I jak się wydaje, to właśnie Kościół jest centralnym tematem dzisiejszej Liturgii, chociaż nie ma mowy o nim w sposób jasny, ale w obrazach, które też nie pojawiają się na sposób wyraźny, ale aluzyjny i przez sugestię.

Najważniejszym z tych obrazów jest rodzina. Pewnie zetknęliśmy się z tym porównaniem już jako dzieci na katechezie. Kościół jest Bożą rodziną. Ale nie chodzi tu tylko o użycie wyrażenia zrozumiałego dla dzieci. Bo znaczenie tego obrazu jest bardzo głębokie. Głębsze niż to się powszechnie wydaje. Bo nie chodzi tu tylko o porównanie do ludzkiej rodziny. Chodzi o coś więcej. Uświadomiłem to sobie stosunkowo niedawno dzięki znanemu amerykańskiemu bibliście Scotowi Hahnowi. Otóż ten uczony, apologeta i konwertyta do Kościoła katolickiego w jednym ze swoich wystąpień zacytował słowa św. Jana Pawła II, które przytoczę poniżej. Ale zanim to uczynię chciałem przywołać jego kanonizację sprzed trzech tygodni. Ojciec święty, Franciszek w homilii Mszy św. kanonizacyjnej podkreślił, że Jan Paweł II chciał być zapamiętany jako papież rodziny. Zarówno ta najmniejsza komórka społeczna, jaką jest rodzina, jak i rodzina Boża, którą jest Kościół, mają swój początek w Bogu i dlatego niosą w sobie obraz i podobieństwo Boże.

W tym miejscu przytoczę słowa św. Jana Pawła II, które wygłosił czasie jego pierwszej zagranicznej pielgrzymki papieskiej, kilka miesięcy po objęciu Stolicy Apostolskiej. Dokładnie miało to miejsce 28 stycznia 1979 roku, w mieście Puebla de Los Angeles w Meksyku. Ojciec św. powiedział wtedy:
„Powiedziano w piękny i zarazem głęboki sposób, że Bóg w głębi swej tajemnicy nie jest samotnością, ale rodziną, bo ma w sobie ojcostwo, synostwo i to, co stanowi istotę rodziny, czyli miłość”.[1]

Upraszczając i wyrażając myśl Papieża potocznym językiem można ją ująć w ten sposób: Bóg nie jest samotnikiem, ale rodziną. O pierwszych ludziach jest powiedziane, że zostali stworzeni na Boży obraz i podobieństwo. Każdy z ludzi brany jednostkowo nosi w sobie to Boże podobieństwo, ale ponieważ, jak powiedziano, Bóg jest rodziną, a nie jednostką, Jego obraz i podobieństwo są pełniejsze w małżeństwie, a w całej pełni Boże podobieństwo wyraża się w rodzinie, czyli w małżeństwie posiadającym dzieci, i w rodzinie Bożej, którą jest Kościół.

I ponieważ Bóg nie jest samotnikiem, ale właśnie rodziną, Pan Jezus może powiedzieć słowa, które słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii: „Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie”. Jezus jest różny od Ojca, a jednocześnie stanowi z Nim jedno, tak że na innym miejscu powie: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. Syn nie jest Ojcem, ale z drugiej między Ojcem, a Synem jest taka jedność, że następuje Ich wzajemne przenikanie: Syn jest w Ojcu, a Ojciec w Synu. Z jednej strony odrębność, a z drugiej strony jedność. I właśnie jako taki, Bóg jest wzorem, a właściwie Prawzorem każdej rodziny – i tej złożone z taty, mamy i dzieci, dziadków, kuzynów, jak i tej wielkiej rodziny Bożej – czyli Kościoła.
Można ukazywać małżeństwom i rodzinom przykłady dobrych małżeństw i rodzin jako wzory do naśladowania, jak na przykład małżeństwo Zelii i Ludwika Martin – rodziców Małej Tereski od Dzieciątka Jezus. Od kilkudziesięciu lat toczy się ich proces beatyfikacyjny. Jeśli zostanie zakończony pomyślnie, a są znaki, które na to wskazują, to będzie to drugi taki przypadek w historii Kościoła, że w jednej uroczystości dwoje współmałżonków zostanie ogłoszonych błogosławionymi. Pierwszą taką parą byli małżonkowie Maria i Alojzy Beltrame Quattrocchi żyjący w XX w. w Rzymie.

Teraz chcę krótko scharakteryzować rodziców św. Tereski. Jej mama, Zelia kochała i podziwiała swego męża, czemu dawała niejednokrotnie wyraz w swoich listach: "Jestem zawsze z nim szczęśliwa; on jest tego przyczyną, że życie moje jest bardzo miłe. Mąż mój - to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów". (A ja życzę wszystkim mężczyznom, żeby ich żony mogły o nich mówić w ten sam sposób). Zelia pragnęła dobra i szczęścia swego męża. Z niecierpliwością oczekiwała powrotu Ludwika do domu. On z kolei wracał chętnie do domu, gdzie czekała na niego kochająca żona, i odwdzięczał się jej tą samą troską i opieką. Rozumiał swoją żonę, a w trudnych chwilach "pocieszał, jak tylko umiał” i starał się odpowiedzieć na jej upodobania. Np. wiedząc, że żona nie lubiła podróżować, podjął się prowadzenia jej interesów, które wymagały wyjazdów do Paryża.[2] We wszystkich sprawach małżeństwo Martin podejmowało wspólnie decyzje, co może dzisiaj jest oczywiste, ale wtedy takie nie było.

Jest to jeden z przykładów, który warto ukazywać małżonkom. Jeszcze wznioślejszym przykładem do naśladowania dla małżonków i rodzin jest Święta Rodzina Józefa, Maryi i Jezusa. Warto na nich patrzeć i uczyć się od nich, warto przywoływać ich pomocy w modlitwie. Nie tylko Jezusa, Maryi i Józefa, każdego z Nich oddzielnie, ale razem, właśnie jako Świętej Rodziny. Przykłady konkretnych rodzin są bardziej konkretne i praktyczne znaczenie, tym niemniej, dla małżonków i rodzin najwznioślejszym wzorem jest sam Bóg w Trójcy Świętej. Ze względu na to, że Bóg jest Rodziną, w której Osoby Boskie są z jednej strony odrębne, a z drugiej są złączone w nierozerwalnej więzi, jest Bóg wzorem dla małżeństw i dla każdej rodziny, a także dla tej największej rodziny, Bożej rodziny, którą jest Kościół.

2. Pan Jezus pragnie wielkości swojej Rodziny, pragnie każdego z nas i wielkości Kościoła. W dzisiejszej Ewangelii usłyszeliśmy Jego słowa: „Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni”. Czy ktoś może dokonać więcej niż Jezus uczynił? Przecież On powiedział, że bez Niego nic nie możemy uczynić. Jak więc rozumieć Jego słowa? Pan Jezus działał publicznie tylko przez trzy lata, tylko w Palestynie. Natomiast Jego Rodzina, to znaczy ustanowiony przez Niego Kościół, w którym On działa dalej, istnieje już dwa tysiące lat i działa nie tylko na terenie Palestyny, ale na całym świecie. To On działa w swoim Kościele i przez Kościół. Nikt nie może uczynić czegoś, co ma wartość w oczach Bożych bez Jezusa. A jednak On mówi, że to są dzieła wierzących w Niego i że mogą być nawet większe od tych, które On uczynił w czasie swojego ziemskiego życia. On nie jest zazdrosny, ale pragnie i cieszy się prawdziwymi osiągnięciami zarówno pojedynczych wierzących w Niego, jak i Kościoła jako całości.

3. W jaki sposób wzrasta Boża rodzina? Przez głoszenie Ewangelii. Jest to pierwsze, najważniejsze zadanie Kościoła. Nie świadczenie miłosierdzia, ale głoszenie Ewangelii. Tak czynił Pan Jezus, bo widząc rzesze ludzi, które były jak owce bez pasterza litował się nad nimi, a owocem tej litości było głoszenie Ewangelii. I dopiero później, po tym, jak nasycił ich głód Bożego Słowa, nakarmił ich chlebem (por. Mk 6, 34nn).  Tak postępowali Apostołowie ustanawiając diakonów do obsługi stołów (wydawanie jałmużny, dzieła miłosierdzia), by sami mogli poświęcić się bez reszty głoszeniu Słowa Bożego i modlitwie (Pierwsze Czytanie).  Tak też powinien postępować Kościół dzisiaj.
Oczywiście w jakimś konkretnym momencie, kiedy ktoś głodny prosi o chleb, to byłoby szyderstwem danie mu Biblii zamiast chleba. Są zatem konkretne sytuacje, gdzie pierwszą i naglącą potrzebą staje się świadczenie dzieł miłosierdzia. Jednak nie zmienia to faktu, że najważniejszym zadaniem Kościoła było i jest głoszenie Ewangelii. Bo to środek pozyskiwania nowych chrześcijan, a więc wzrostu Bożej Rodziny. I gdyby Kościół o tym zapomniał, przestałby być Kościołem. Jest tu pewne podobieństwo do ludzkich małżeństw. Dla ważności małżeństwa wymaga się, aby było otwarte na potomstwo. Jeśli małżonkom brak tego otwarcia na nowe życie, to ich związek nie jest małżeństwem w świetle nauki Kościoła. Tak samo Kościół musi być misyjny, musi głosić Ewangelię, jeśli chce pozostać sobą.
______________

piątek, 16 maja 2014

Marcin Luter o obecności Pana Jezusa pod postaciami chleba i wina



Co Marcin Luter sądził o obecności Pana Jezusa w sakramentalnych postaciach chleba i wina?


*****

Na to pytanie odpowiedział on sam pod koniec swego życia. W książce wydanej na dzień przed jego śmiercią zostały zapisane jego słowa:

„Teraz, kiedy zbliżam się do grobu, przyniosę to świadectwo i tą chwałę przed tron sędziowski mojego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, że całym swoim sercem potępiłem i unikałem fanatyków i wrogów Sakramentu, Karlstadta, Zwinglego, Oecolampada, Stenckfelda, i ich zwolenników w Zurychu, i gdziekolwiek jeszcze…” (str. 36-37).[1]

„Patrzę na nich, jak na klikę (dosł.: ‘ciasto’), którzy nie chcą wierzyć, że chleb Pański w czasie Ostatniej Wieczerzy jest Jego prawdziwym, naturalnym Ciałem, które zły człowiek czy Judasz przyjmuje swoim ustami tak samo, jak czynili to św. Piotr i wszyscy Święci. Ktokolwiek, mówię, nie uwierzy w to, niech nie naprzykrza mi się listami, pismami czy słowami. Żaden z nich nie może mieć najmniejszej nadziei na wspólnotę ze mną” (str. 37-38).

„To nie przyniesie żadnego pożytku fanatykom, że mówią wielkie rzeczy o Sakramencie, na temat duchowego spożywania i picia Ciała i Krwi Chrystusa, i na temat miłości i jedności z Chrystusem. Ponieważ to są tylko listki figowe, którymi Adami i Ewa pragnęli zakryć się i ozdobić, aby ich grzech nie był widziany przez Chrystusa. Ich wielkie dzieła, nauka i pisma, powaga, czyste życie nie będzie żadnym pożytkiem dla nich. Wszystko to jest jedynie pogaństwem. Co więcej, ich wiara w Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego, i Chrystusa Zbawiciela jest na darmo, wszystko, mówię, jest stracone przez ten artykuł (wiary), jakkolwiek szczerze i prawdziwie wyznają i wypowiadają je swoimi bluźnierczymi ustami, ponieważ negują ten artykuł, i zadają kłam temu, co Chrystus mówi w tym Sakramencie: „Bierzcie (chleb) i jedzcie, to jest Moje Ciało, które za was będzie wydane, itd.” (str. 38).

„…jak było nauczane pod papieżem, którego nauczanie wyznajemy (dosł. ‘zatrzymujemy’), i naucza w dalszym ciągu, jako prawdziwy, starożytny, chrześcijański Kościół nauczał przez piętnaście stuleci, bo papież nie ustanowił tego sakramentu, ani go nie wynalazł” (str. 39).
________________
[1] Za: Henry O’Connor SJ, “Luther’s Own Statements Concerning His Teaching und its Results” ( http://archive.org/stream/luthersownstatem00ocon#page/36/mode/2up ), tłumaczenie własne.

środa, 14 maja 2014

Dlaczego katolicy modlą się do NMP i Świętych? - uzasadnienie biblijne

Po opublikowaniu tekstu „Dlaczego katolicy modlą się do NMP i Świętych?” dostałem następującego maila:
Jest dla mnie zrozumiałe wyjaśnienie zawarte w tekście słowa 'pośrednik', które można również uzupełnić szerszym odniesieniem do funkcji arcykapłana z listu do Hebrajczyków.
Nie dostrzegam natomiast związku, że inne rozumienie słowa pośrednik uprawomocnia modlitwę za pośrednictwem świętych. Jest to przyjęta praktyka wynikająca z tradycji, ale bezpośrednio nie odnajduję jej w Piśmie Świętym.

*****

Pytanie jest uzasadnione. Rzeczywiście, we wspomnianym wpisie przedstawiłem znaczenie słowa „pośrednik” w Biblii. Napisałem tam m.in.:

Co to znaczy, że Jezus jest jedynym Pośrednikiem pomiędzy Bogiem a ludźmi, wyjaśnia On sam: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6 BT). Jezus jest jedynym Pośrednikiem pomiędzy Bogiem a ludźmi, ponieważ jest jedyną drogą do Ojca. On jest jedyną bramą, przez którą wierzący w Niego mogą przejść i znaleźć paszę, czyli osiągnąć zbawienie (por. J 10, 9: „Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony - wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę”.). Nikt nie może przyjść do Ojca, jeśli szuka innej drogi, innej bramy – to znaczy innego Zbawiciela poza Nim, Jezusem Chrystusem jedynym Pośrednikiem, to znaczy jedynym Zbawicielem. „I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4, 12 BT). 

Można zatem powiedzieć, że „pośrednik” w odniesieniu do Jezusa to tyle, co „zbawiciel”, a zatem Jezus – jedyny Pośrednik oznacza właściwie: Jezus – jedyny Zbawiciel.

Skoro tak, to stwierdzenie, które znajdujemy w 1 Tm 2, 5, że Jezus jest jedynym Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, nie oznacza, że jest On jedynym, przez którego pośrednictwo możemy i powinniśmy zanosić nasze modlitwy do Boga. Ta część dowodzenia odniesiona do modlitwy czyli negatywne wyjaśnienie terminu „pośrednik” (negatywne – bo polegające na wyszczególnieniu, czym „pośrednik” nie jest) jest dosyć oczywista i zgodzili się z nią nawet protestanci. Jednak z tego jeszcze nie wynika, jak to słusznie zauważył pytający, pozytywne uzasadnienie modlitwy do Pana Boga przez pośrednictwo Świętych. Jak zatem uzasadnić pozytywnie katolicką praktykę modlitw do Świętych („modlitwa do Świętych” to skrót myślowy oznaczający tak naprawdę modlitwę do Pana Boga przez wstawiennictwo (=pośrednictwo) Świętych)?

Jeśli chodzi o wskazanie w Piśmie św. przykładów modlitwy do Świętych, to takich nie ma, przynajmniej nie jest to wyrażone explicite. Jednak nie można powiedzieć, że Pismo św. całkowicie milczy na ten temat. W Księdze Apokalipsy jest napisane:

„A kiedy wziął księgę, czworo Zwierząt i dwudziestu czterech Starców upadło przed Barankiem, każdy mając harfę i złote czasze pełne kadzideł, którymi są modlitwy świętych”. (Ap 5, 8 BT).

„I przyszedł inny anioł, i stanął przy ołtarzu, mając złote naczynie na żar, i dano mu wiele kadzideł, aby dał je w ofierze jako modlitwy wszystkich świętych, na złoty ołtarz, który jest przed tronem”. (Ap 8, 3 BT).

„I wzniósł się dym kadzideł, jako modlitwy świętych, z ręki anioła przed Bogiem”. (Ap 8, 4 BT).
Z tych trzech wersetów biblijnych wynika, że modlitwy świętych przekazywane są Panu Bogu:
1) przez aniołów;
2) przez Starców.

Kim są aniołowie – wiadomo. Ale trudniejsze jest pytanie o owych „Starców”. Kim oni są? Obraz przedstawiony w Ap 5, 8 jest zaczerpnięty z Pierwszej Księgi Kronik i nawiązuje do kultu sprawowanego przez lewitów w ziemskiej świątyni (1 Krn 25, 1-31). To wybrani losem lewici w imieniu wszystkich pozostałych „prorokowali dźwiękiem harf, cytr i cymbałów” – na cześć i chwałę Pana, czyli mówiąc po prostu uwielbiali Boga grą na instrumentach i śpiewem. Był to szczególnie uroczysty – liturgiczny wyraz modlitwy. Autor Apokalipsy w 5, 8 nawiązuje do 1 Krn 25, 1-31 i wspomina „harfy” i „kadzidła”, przy czym od razu wyjaśnia znaczenie terminu „kadzidła”: są to „modlitwy świętych”. Kim są owi święci, których modlitwy symbolizuje kadzidło? Jeśli są to święci żyjący w niebie, to mamy tu jednoznaczne potwierdzenie, że zbawieni w niebie modlą się za nami. Kiedyś zadałem to pytanie protestantowi – Pawłowi Bartosikowi. Odpowiedział na nie, że święci z Ap 5, 8 to wierzący w Jezusa żyjący na ziemi. Jeśli tak, to owi „Starsi” przekazują Bogu modlitwy świętych przebywających na ziemi – wierzących w Jezusa i żyjących w łasce Bożej.

Podsumowanie: Ap 5, 8 to biblijny dowód na to, że nasze modlitwy zanoszone są Bogu przez pośrednictwo Świętych w niebie. Natomiast w powiązaniu ze wspomnianymi wersetami Ap 8, 3-4 trzeba uzupełnić to stwierdzenie: nasze modlitwy kierowane do Boga są zanoszone przed Jego tron za pośrednictwem Aniołów i Świętych.

Ważny szczegół: Jeszcze pragnę zwrócić uwagę na jeden szczegół tego obrazu. Lewici w 1 Krn 25, 1-31 modlili się w świątyni. Autor zaś Apokalipsy opisując niebieskie miasto Jeruzalem stwierdza zaś: „A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek”. (Ap 21, 22 BT). Lewici sprawowali kult Boży w świątyni, a Starcy czynią to w świątyni niebieskiej – w Panu Bogu i w Baranku. Inaczej mówiąc: Wszystko, co czynią, sprawują w Bogu i w Baranku. Nie działają oni samodzielnie, ale właśnie w Panu Bogu i w Baranku.

Podobne postrzeganie wyraża św. Paweł Apostoł tam, gdzie mówi o Jezusie Chrystusie – jednym Pośredniku między Bogiem i ludźmi:

„Zalecam więc przede wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władze, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością. Jest to bowiem rzecz dobra i miła w oczach Zbawiciela naszego, Boga, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy. Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie”. (1 Tm 2, 1-6 BT).

Apostoł Narodów pisze do Tymoteusza zalecając mu modlitwę za sprawujących władzę, a jednocześnie wspomina, że jedynym Pośrednikiem pomiędzy Bogiem a ludźmi jest Jezus Chrystus. A przecież wzywając ucznia do modlitwy za wszystkich, niejako wzywa go do wzięcia udziału w pośrednictwie pomiędzy Bogiem, a tymi ludźmi, za których modlitwę mu zaleca. Czy nie ma tu sprzeczności? Byłaby, gdyby modlitwa „za królów i za wszystkich sprawujących władze…” była „poza” Jezusem lub obok Niego. Tymczasem jest tak, jak w obrazie przedstawionym w Apokalipsie: To Jezus jest świątynią, a cała chwała oddawana Bogu, zanoszona jest w Nim; kadzidło składane jest przez Starców, ale jednocześnie wszystko odbywa się w Baranku. Podobnie modląc się do Boga „za królów” czy w każdej innej intencji, modlimy się w Jezusie, który jest jedynym Pośrednikiem między niebem a ziemią, między Bogiem a ludźmi.