Szukaj na tym blogu

sobota, 26 lipca 2014

Czy chrześcijanin może chcieć zbawienia Hitlera?

W stałej rubryce „Tabliczka sumienia” w „Gościu Niedzielnym”, w numerze z 29 czerwca bieżącego roku Franciszek Kucharczak tak zaczął swój artykuł „Łaknienie ryzykowne”:

„W swoim felietonie sprzed miesiąca pt. ‘Hitler też niech żyje’ stwierdziłem, że chciałbym spotkać w niebie wszystkich możliwych łajdaków, nawet Hitlera i Stalina. 
Wywołało to sporo reakcji, w tym dużo gniewnych. Pewien literat oświadczył mi w liście, że przestaje kupować ‘Gościa Niedzielnego’. ‘Widzę, że stał się Pan gorącym orędownikiem teologii liberalnej, której logicznymi konsekwencjami są indyferentyzm religijny i relatywizm moralny. Jeśli ktoś obnosi się z nadzieją, że Hitler będzie zbawiony, to implicite sugeruje ludziom »Róbta, co chceta!«’ – napisał. I nieco dalej: ‘Problem polega na tym, że ja nie chcę spotkać w niebie ani Hitlera, ani Stalina. Ponieważ łaknę elementarnej sprawiedliwości, muszę się wypisać z waszego towarzystwa’”.

*****

Warto przeczytać cały ten felieton, ale już sam ten fragment dobrze reprezentuje problem chrześcijanina: Czy może on pragnąć, aby takie łotry jak Hitler czy Stalin dostąpiły zbawienia? To pytanie można sformułować nieco bardziej „teologicznie”: Czy miłosierdzie znosi sprawiedliwość? Chyba nikt, nawet ci, którzy chcieliby zbawienia także dla największych grzeszników, nie odpowie na to pytanie twierdząco. U Pana Boga miłosierdzie nie znosi sprawiedliwości, podobnie jak Jego sprawiedliwość nie znosi miłosierdzia.  U Niego miłosierdzie i sprawiedliwość są tym samym: Jego miłosierdzie jest zarazem sprawiedliwością, a sprawiedliwość miłosierdziem.

I to utożsamienie ma swoje konsekwencje dla każdego z nas. Franciszek Kucharczak streszcza je w jednym zdaniu pt. „Myśl wyrachowana”: „Kto nie życzy zbawienia wszystkim ludziom, nie życzy go też sobie”. Można zapytać: Jak ją „wyrachował”? Jak sądzę, owa myśl wyraża serce i paradoks Ewangelii, która niesie miłosierdzie dla grzeszników, a sprawiedliwość dla „sprawiedliwych”. Tym nie mniej aktualny pozostaje problem jej uzasadnienia. Odwołajmy się do słów Pana Jezusa:

„(…) podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: "Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam". Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: "Oddaj, coś winien!" Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: "Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie". On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: "Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?" I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu».  (Mt 18, 23-35 BT)

Ojciec niebieski okazuje miłosierdzie temu, który o nie prosi. Jednak darowanie długów przez Pana Boga, co równoznaczne jest z doznaniem miłosierdzia przez owego dłużnika, zobowiązuje tego, który miłosierdzia doznał, do okazania miłosierdzia wobec jego dłużnika, bo „miłosierni miłosierdzia dostąpią”, a kierujący się sprawiedliwością wobec bliźnich zostaną potraktowani ze sprawiedliwością przez Pana Boga, który każdemu odmierzy jego miarą.

Ten fragment Ewangelii traktuje o przebaczeniu. Jednak, jak się wydaje, można go uogólnić w ten sposób: Ten, kto chce doznać miłosierdzia, musi go pragnąć także dla innych, bo pragnący sprawiedliwości (nawet jeśli nazwie ją „elementarną”) wobec innych, musi się liczyć z tym, że sam będzie potraktowany ze sprawiedliwością. Wynika z tego, że pragnący zbawienia dla siebie, musi go pragnąć także dla innych, bo nie pragnąc zbawienia dla innych, naraża się na to, że sam go nie dostąpi. „Kto nie życzy zbawienia wszystkim ludziom, nie życzy go też sobie”. Pragnienie potępienia dla innych jest łaknieniem ryzykownym.

sobota, 19 lipca 2014

Do Moniki Olejnik

Szanowna Pani Redaktor,

Swego czasu mój ulubiony piosenkarz śpiewał: „Dziwny jest ten świat”, a ja myślałem sobie, że jest zbytnim optymistą. Dzisiaj Pani pisze: „Dziwny jest ten nasz Kościół”, a ja sobie myślę: „Bogu niech będą dzięki!” Jeśli jest „dziwny”, to znaczy, że wszystko w porządku, bo odbija coś z Chrystusa, bo On był i jest właśnie taki – dziwny. Niech wystarczą te trzy przykłady: Na pierwszego papieża wybrał późniejszego zaprzańca, a później jeszcze raz potwierdził swój wybór; po swoim zmartwychwstaniu najpierw objawił się „doskonałej” grzesznicy, z której wypędził siedem złych duchów; a pierwszym Jego kanonizowanym świętym jest współukrzyżowany łotr. Czyż nie dziwne? Więcej, to całkiem niezrozumiałe i zupełnie przedziwne! Bogu niech będą dzięki, że jest miłosierny. I dobrze, że Kościół to jakoś odzwierciedla. 

Cieszę się z tego, że Chrystus jest „dziwny”. Bo dzięki temu mam nadzieję, że Jego niezrozumiałe miłosierdzie obejmie i mnie, i dzięki niemu znajdę się kiedyś tam, gdzie jest Piotr z Magdaleną, i dobry łotr, i wielu, wielu innych. A nie miałbym żadnej nadziei, gdybym wiedział, że On nie jest „dziwny”. I wiem, że tę szansę ma każdy, nawet jeśli ”jego grzechy są jak szkarłat”, nawet jeśli jego ręce są splamione niewinną krwią. „Jak śnieg wybieleją!”. Można się tym oburzać i krytykować, ale można też z całym niebem cieszyć się z powrotu zaginionych owieczek. Ten wybór stoi także przed Panią: Może Pani gorszyć się z faktu, że Kościół okazuje miłosierdzie i cieszy się z nawróconych grzeszników lub może Pani zobaczyć w tym szanse dla siebie.


czwartek, 17 lipca 2014

„Żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu" (Wj 33, 20 BT)

Na kartach Starego Testamentu wielokrotnie wyrażony jest pogląd, że nie można zobaczyć Boga i pozostać przy życiu (por. Wj 33, 20). A Ewangelista Jan powie nawet, że jedynym, który Go widział, jest Jezus Chrystus (J 1, 18).

Co to znaczy, że nie można zobaczyć Boga i pozostać przy życiu? Wydaje się, że dużo światła na werset z Księgi Wyjścia rzuca Pieśń z 11 rozdziału Apokalipsy – włączona do brewiarza i odmawiana podczas dzisiejszych Nieszporów:

Dzięki Ci składamy, Panie, Boże wszechmogący, *
który jesteś i który byłeś,
Za to, że objąłeś Twoją wielką władzę *
i zacząłeś królować.
Rozgniewały się narody, †
a gniew Twój nadszedł *
i czas sądu nad umarłymi,
Aby dano zapłatę Twoim sługom, *
prorokom i świętym,
I tym, którzy się boją Twojego imienia, *
małym i wielkim.
Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego *
i władza Jego Pomazańca.
Bo oskarżyciel naszych braci został strącony, *
ten, który dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem naszym.
Oni zaś zwyciężyli dzięki krwi Baranka *
i dzięki słowu swojego świadectwa.
I nie umiłowali swego życia, *
lecz śmierć przyjęli.

Dlatego radujcie się, niebiosa, *
razem z waszymi mieszkańcami.


Podkreślone wersety mówią o tych, którzy już zwyciężyli i są w niebie, gdzie oglądają Boga. Interesujące jest uzasadnienie, dlaczego odnieśli zwycięstwo: „Nie umiłowali swego życia, lecz śmierć przyjęli”. „Nie umiłowali swego życia” – to znaczy: umiłowali Boga bardziej niż swoje życie. Trzeba umrzeć (sobie), żeby móc oglądać Boga. Boga może oglądać ten, kto miłuje Go bardziej niż swoje życie.