Szukaj na tym blogu

czwartek, 19 grudnia 2013

Papież czasów ostatecznych?

Marcin Luter widział Antychrysta w papieżu. Dzisiaj, prawie 500 lat później, wielu katolików widzi w obecnym Ojcu św. Franciszku rysy Antychrysta. I nawet, jeśli nie mówią czy nie piszą o tym wprost i otwarcie, jak czynił to Luter, to wielu z nich zadaje sobie pytanie: Czy Piotr jest na pewno Piotrem? Ironia polega na tym, że nie chodzi tu o domagających się dopuszczenia kobiet do święceń, Komunii św. dla rozwiedzionych, uznania związków homoseksualnych itp., ale o konserwatywnych katolików zadających sobie pytanie: „Kim jest papież Franciszek”?

*****

„Jaki będzie antypapież przyszłości?”[1] – pyta red. Tomasz Rowiński. Na początku artykułu autor przytacza fragment swojej rozmowy ze specjalistą od public relations, który mówi o tym, że obecny papież, jak żaden wcześniejszy, traktowany jest przez media jako „wydarzenie”. I następnie formułuje swoją tezę, do której odniosę się w dalszej części tego tekstu: „Jeśli Papież całkowicie by był ‘wydarzeniem’ i mówi to specjalista od mediów, trzeba zapytać, na ile i czy w ogóle byłby jeszcze Papieżem?”. I według autora nie chodzi tu tylko o sposób przedstawiania Ojca św. przez media, ale także o niego samego, bo według redaktora także on jest „słabą stroną tego komunikacyjnego układu”. Powoduje to „rozczarowanie wiernych, którzy mają wrażenie, że Piotrem nie jest Piotrem”[2], jak napisał gdzie indziej. W konkluzji zaś pisze o nim: „On sam być może nie jest w stanie dokonać koniecznych rozróżnień i prowadzi wielu, przekonując, że możliwa jest nadprzyrodzoność Kościoła bez uszanowania natury człowieka, bez widzialnych punktów odniesienia naszej wspólnoty”. Nie wiem, na jakiej podstawie redaktor Rowiński wydaje taką opinię o Ojcu św. Franciszku, która w najlepszym wypadku jest przypisaniem mu braku kompetencji.
Ale wróćmy do komentarza wypowiedzi specjalisty od PR: „Jeśli Papież całkowicie by był ‘wydarzeniem’ i mówi to specjalista od mediów, trzeba zapytać, na ile i czy w ogóle byłby jeszcze Papieżem?”. Wszystko wskazuje na to, że ta intuicja idzie w dobrym kierunku.  Podobną intuicję o przyszłym Antychryście miał Włodzimierz Sołowjow. W setną rocznicę jego śmierci bł. Jan Paweł II nazwał go „wybitnym Rosjaninem, człowiekiem o wielkiej głębi”. I właśnie ten wybitny rosyjski filozof napisał „Krótkie opowiadanie o Antychryście”. Jakże prorocze były jego słowa napisane w 1900 roku, kilka miesięcy przed śmiercią: „W wieku XXI przedstawia Europa unię państw mniej lub więcej demokratycznych: Stany Zjednoczone Europy”. Jednak bardziej niż wypełnienie się tych czy innych słów, na uwagę zasługują jego genialne intuicje odnośnie przyszłego świata i tytułowej postaci Antychrysta. Są one oparte na głębokiej znajomości Pisma św. Pewnie dlatego do „Krótkiej opowieści o Antychryście” odwołał się kilkakrotnie w swojej książce „Jezus z Nazaretu” emerytowany papież Benedykt XVI.[3] Poniżej dłuższy (bo myślę, że warto) cytat z dzieła Sołowjowa, zawierający opis reakcji opinii publicznej po wydaniu przez Antychrysta książki: „Otwarta droga do powszechnego pokoju i pomyślności”:

„Poprzednie utwory i poczynania społeczne nadczłowieka znajdowały surowych krytyków, którzy zresztą byli w większości ludźmi szczególnie religijnymi i dlatego pozbawionymi wszelkiego autorytetu – mówię przecież o czasie przyjścia Antychrysta – tak że niewielu tylko ich słuchało, kiedy wskazywali oni we wszystkim, co pisał i mówił ‘przyszły człowiek’ znamiona zupełnie wyjątkowej, stężonej ambicji i pychy, braku prawdziwej prostoty szczerości i ciepła uczuć.
Ale swoim nowym dziełem zjednuje on sobie nawet niektórych spośród swoich dawnych krytyków i przeciwników. Utwór ten, napisany po wydarzeniu na urwisku, ujawnia w nim niespotykaną dotąd siłę geniuszu. Jest to coś wszechogarniającego i godzącego wszystkie sprzeczności. Łączą się tu szlachetny szacunek dla dawnych tradycji i symbolów z szerokim i śmiałym radykalizmem społeczno-politycznych postulatów i wskazań, nieograniczona wolność myśli z najgłębszym zrozumieniem dla wszelkiej mistyki, absolutny indywidualizm z gorącym oddaniem dobru wspólnemu, najwznioślejszy idealizm zasad przewodnich z pełną życiową konkretnością praktycznych rozwiązań. Wszystko to zaś jest połączone i powiązane ze sobą w sposób tak genialnie mistrzowski, że każdy jednostronny myśliciel czy działacz łatwo widzi i przyjmuje całość swoim indywidualnym aktualnym kątem widzenia, nie poświęcając niczego dla samej prawdy, nie wznosząc się dla niej ponad swoje ja, ani trochę nie rezygnując w istocie rzeczy ze swojej jednostronności, w niczym nic korygując błędności swoich poglądów i dążeń, niczym nie uzupełniając ich braków.
To zadziwiające dzieło zostaje natychmiast przełożone na języki wszystkich oświeconych i niektórych nieoświeconych narodów. Tysiące pism we wszystkich częściach świata przez cały rok pełne są reklam wydawniczych i zachwytów krytyki. Tanie edycje z portretami autora rozchodzą się w milionach egzemplarzy i cały kulturalny świat – a w owym czasie znaczy to niemal tyle co cała kula ziemska – pełen jest sławy tego niezrównanego, wielkiego, jedynego!”[4]

Chociaż autor nie używa tu tego wyrażenia, bo pewnie w jego czasach było nieznane, to w opisie reakcji opinii publicznej na książkę Antychrysta można łatwo rozpoznać „wydarzenie medialne” o światowym zasięgu. Właśnie to „światowe wydarzenie medialne” staje się początkiem jego błyskawicznej kariery, bo bardzo szybko zostaje mu oddana władza najpierw nad Unią Europejską, a trochę później nad całą zjednoczoną pod jego berłem kulą ziemską. Sukces medialny jest początkiem jego wyniesienia. W pewnym sensie zatem obawa red. Rowińskiego dopatrującego się w Ojcu św. „wydarzenia” jest uzasadniona. A jednak, ani wydarzenie medialne, jakim staje się książka owego „człowieka przyszłości”, ani nawet jego władza absolutna nad całym globem nie są złe same w sobie. Zło leży gdzieś indziej, to znaczy w jego wnętrzu.

Już na początku swej książki Sołowjow tak charakteryzuje „człowieka przyszłości”: Wierzył „w dobro, Boga, Mesjasza”, ale przy tym „kochał tylko siebie samego. Wierzył w Boga, ale w głębi duszy mimo woli i instynktownie dawał pierwszeństwo przed Nim sobie”. Antychryst zgodnie z etymologią tego słowa to ten, który chce zająć miejsce Chrystusa. To, co na początku było obecne tylko w sercu owego „nadczłowieka”, z czasem ujawni się także na zewnątrz. Już jako jedyny i niepodzielny władca ogłosi sobór powszechny, na który zostaną zaproszeni katolicy, prawosławni oraz protestanci. Do katolików odezwie się w ten sposób:

„Najmilsi chrześcijanie! Wiem, że dla wielu i nie najpośledniejszych spośród was najdroższy w chrześcijaństwie jest ten autorytet duchowy, jakiego udziela ono swoim prawowitym przedstawicielom – oczywiście nie dla ich własnej korzyści, lecz dla wspólnego dobra, ponieważ na autorytecie tym opiera się należyty porządek duchowy i konieczna wszystkim dyscyplina moralna. Najmilsi bracia katolicy! O, jakże rozumiem wasze spojrzenie i jakże chciałbym oprzeć swoje imperium na autorytecie waszego duchowego przywódcy! Abyście nie myśleli, że to pochlebstwo i czcze słowa, uroczyście ogłaszam moją samowładną wolę: najwyższy biskup wszystkich katolików, papież rzymski, zostaje od tej chwili przywrócony na swoją stolicę w Rzymie ze wszystkimi prawami i przywilejami tej godności i urzędu, jakie kiedykolwiek były mu nadane przez naszych poprzedników, poczynając od cesarza Konstantyna Wielkiego. Od was zaś, bracia katolicy, chce za to tylko szczerego, z serca płynącego uznania we mnie waszego jedynego obrońcy i orędownika. Kto z was w swoim sumieniu i odczuciu uznaje mnie za takiego, niechaj przyjdzie tu do mnie”. (podkreślenie moje: PK).

A do prawosławnych przemówi w ten sposób: „Najmilsi bracia! Wiem, że są wśród was również tacy, dla których w chrześcijaństwie najdroższa jest jego święta tradycja, stare symbole, dawne pieśni i modlitwy, ikony i rytuał służby Bożej. Bo i w rzeczy samej: cóż może być dla religijnej duszy droższe od tego? Wiedzcie zatem, umiłowani, że w dniu dzisiejszym podpisałem statut i przeznaczyłem sowite środki dla powszechnego muzeum archeologii chrześcijańskiej w znakomitym mieście naszego imperium, Konstantynopolu, w celu zbierania, badania i przechowywania wszelkich zabytków przeszłości Kościoła, zwłaszcza wschodniego. Was zaś proszę, abyście jutro wybrali spośród siebie komisję, która omówi ze mną kroki, jakie należy podjąć dla ewentualnego zbliżenia współczesnego sposobu życia, zwyczajów i obyczajów, do tradycji i przepisów świętego Kościoła prawosławnego. Bracia prawosławni! Komu miła jest ta moja wola, kto z głębi serca może nazwać mnie swoim prawdziwym władcą i panem, niechaj przyjdzie tutaj”.

A do protestantów: „A dzisiaj, jednocześnie z erekcją muzeum chrześcijańskiej archeologii, podpisałem akt założenia światowego instytutu dla wolnych badań – nad Pismem Świętym we wszelkich możliwych aspektach i we – wszystkich możliwych kierunkach oraz dla studiów z dziedziny wszystkich nauk pomocniczych – z rocznym budżetem w wysokości półtora miliona marek. Komu z was miła taka moja skłonność i kto może czystym sercem uznać mnie za swojego najwyższego wodza, proszę tutaj, do nowego doktora teologii”.

I będzie katolików, prawosławnych i protestantów opuści szeregi chrześcijan i przejdzie do obozu Antychrysta. W imieniu tych, którzy pozostaną przemówi starzec Jan, przedstawiciel prawosławnych: „Miłościwy panie! Najdroższy jest dla nas w chrześcijaństwie sam Chrystus – On sam i wszystko, co od Niego, wiemy bowiem, że w Nim zamieszkuje cieleśnie cała pełnia Bóstwa. Ale i od ciebie, panie, gotowi jesteśmy przyjąć wszelkie dobro, jeśli tylko w szczodrej twej dłoni rozpoznamy świętą dłoń Chrystusa. I na pytanie twoje, co możesz dla nas uczynić, taka jest oto nasza prosta odpowiedź: wyznaj tutaj, teraz, przed nami Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który przyszedł w cielesnej postaci, zmartwychwstał i ponownie przyjdzie – wyznaj Go, a my z miłością przyjmiemy cię jako prawdziwego zwiastuna Jego drugiego przyjścia w chwale”. Antychryst tego nie uczyni.
I tu jest sedno problemu. Tym problemem nie jest fakt, że stał się (czy raczej: stanie) wydarzeniem medialnym, nie to, że zdobył absolutną władzę nad całą ziemią, ale istniejące w jego sercu zaburzenie porządku miłości, które można uogólnić: Jeśli ktoś kocha bardziej siebie niż Boga, jest w gruncie rzeczy antychrystem. Zło Antychrysta nie polega na tym, że stanie się wydarzeniem (medialnym), ale przede wszystkim na tym, że sam zechce stać się Wydarzeniem per excellence, czyli będzie usiłował zająć miejsce Tego, który jest Wydarzeniem; nie tylko, że nie zechce Mu oddać należnej czci, ale co więcej – tej boskiej czci zażąda dla siebie. Tak, chrześcijaństwo wierzy w Wydarzenie, a tym Wydarzeniem jest Osoba Jezusa Chrystusa.[5] I jak długo jakieś wydarzenie wskazuje na Wydarzenie, wszystko jest w porządku. „Nie sądźcie z zewnętrznych pozorów, ale wydajcie wyrok sprawiedliwy”. (J 7, 24 BT)

*****

«Z kim więc mam porównać ludzi tego pokolenia? Do kogo są podobni? Podobni są do dzieci, które przebywają na rynku i głośno przymawiają jedne drugim: "Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie płakali". Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: "Zły duch go opętał". Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: "Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników". A jednak wszystkie dzieci mądrości przyznały jej słuszność». (Łk 7, 31-35 BT)


[5] “Jean Daniélou in particular has shown this fact with great emphasis, stressing again and again that Christianity ‘is essentially faith in an event’, whereas the great non-Christian religions maintain the existence of an eternal world ‘that stands in opposition to the world of time. The fact of the eternal breaking into time, which gives it duration and turns it into history, is unknown to them.’” (Ratzinger, J. (2004). “Truth and Tolerance: Christian Belief and World Religions”. (H. Taylor, Trans.) (p. 40). San Francisco: Ignatius Press.). Por. Benedykt XVI, “Jezus z Nazaretu”, tom II, str. 61: “Dawne apokaliptyczne słowa otrzymują centrum osobowe: w ich rdzeń wchodzi sama Osoba Jezusa, w której aktualnie przeżywana teraźniejszość zespala się wewnętrznie z tajemniczą przyszłością. Właściwym ‘wydarzeniem’ jest ta Osoba; w Niej – pomimo przemijania czasu – teraźniejszość rzeczywiście trwa nieprzerwanie”.

niedziela, 24 listopada 2013

Słowo Boże, a Eucharystia. Sposoby obecności Pana

Niedawno ktoś zwrócił się do mnie z takim pytaniem: „Spotkałem się z taką interpretacją pisma, że skoro Chrystus jest Słowem (np. wstęp Jana, czy Mt 4:4. i inne) to Ewangelia, czy ogólniej Biblia jest tym, co katolicy rozumieją jako Ciało Chrystusa. Wchodzi tu jeszcze argument o 'pamiątkowości' wieczerzy... Mi się wydaje z tym sprzeczne np. Pwt 8:3, jednak czy brat w wolnej chwili jest w stanie się nad tym zastanowić?”

*****

Pytanie jak najbardziej uzasadnione. Podobieństwo pomiędzy Eucharystią, a słowem Bożym wyraża cytat z „Naśladowania Chrystusa”: 

„Albowiem jak najżywiej odczuwam potrzebę
dwóch rzeczy w tym życiu, bez których to nędzne życie
byłoby dla mnie wprost nie do zniesienia. […]
Bez tego dwojga nie mógłbym żyć dobrze;
albowiem słowo Boże jest światłością duszy mojej,
a Najświętszy Sakrament Twój chlebem żywota.
Można by powiedzieć, że są to dwa stoły,
postawione z jednej i z drugiej strony skarbnicy Kościoła św.”
(Thomas á Kempis, „Naśladowanie Chrystusa”, IV,11)

Tomasz á Kempis ujął w nim to, co wiele stuleci później wejdzie do oficjalnego nauczania Kościoła. W 28 punkcie „Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego” czytamy[1]: „Msza św. składa się jakby z dwóch części, mianowicie z liturgii słowa i z liturgii eucharystycznej, które tak ściśle łączą się ze sobą, że stanowią jeden akt kultu.[2] Albowiem we Mszy świętej zostaje zastawiony zarówno stół słowa, jak i Chrystusowego Ciała, z którego wierni czerpią naukę i pokarm”. Wierni karmią się słowem Bożym i Ciałem Chrystusa. W tym życiu potrzebujemy obydwu „stołów”.

Innym podobieństwem pomiędzy słowem, a Ciałem Chrystusa jest ich tymczasowość. Przeminą one wraz z widzialnym światem, w którym żyjemy. Kiedy wszystko, co jest zapisane w Piśmie świętym, wypełni się, wtedy nie tylko ten „stary” świat, ale wraz z nim przeminie także samo Pismo św., bo przestanie być potrzebne w formie, w której znamy je obecnie, jak to wyraził Roman Brandstaetter w „Hymnie do Biblii”:

"Bądź pozdrowiona
I pochwalona,
I błogosławiona,
Biblio,
Stworzona przed Stworzeniem,
Gdy nic jeszcze nie było stworzone,
Przed czasem,
Gdy czasu nie było,
Przed przestrzenią,
Gdy przestrzeni nie było,
A Duch Boży unosił się
Nad szaleństwem i zamętem pustki. (…)
Módl się za nami,
Biblio,
Która trwać będziesz do końca czasów,
Aż w Dniu Ostatecznym,
Wyznaczonym i utwierdzonym,
Wrócisz za góry Moabu
I za wydmy pustynne,
Tam gdzie przebywałaś przed Stworzeniem,
Gdy nic jeszcze nie było stworzone,
Do miejsca bez miejsca,
Do czasu bez czasu”.

W Dniu Ostatecznym zobaczymy Słowo bez osłony liter i słów zapisanych w Piśmie. Wtedy także ziemskie świątynie i sakramenty stracą rację bytu. Włącznie z Najświętszym Sakramentem, bo zbawieni zobaczą Pana już nie pod znakami chleba i wina, ale takim, jakim jest.

Aż dotąd pisałem o podobieństwach pomiędzy Ciałem Chrystusa, tzn. Najświętszym Sakramentem, a słowem Bożym. Teraz różnice, a właściwie różnica. Różne są sposoby obecności Pana w tych dwóch świętych znakach. Jego obecność w Eucharystii jest „prawdziwa, rzeczywista i substancjalna”, jak to jest napisane w KKK 1374:

„Sposób obecności Chrystusa pod postaciami eucharystycznymi jest wyjątkowy. Stawia to Eucharystię ponad wszystkimi sakramentami i czyni z niej ‘jakby doskonałość życia duchowego i cel, do którego zmierzają wszystkie sakramenty’ (Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, III, 73, 3). W Najświętszym Sakramencie Eucharystii ‘są zawarte prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Ciało i Krew wraz z duszą i Bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, a więc cały Chrystus’ (Sobór Trydencki: DS 1651). ‘Ta obecność nazywa się «rzeczywistą» nie z racji wyłączności, jakby inne nie były «rzeczywiste», ale przede wszystkim dlatego, że jest substancjalna i przez nią uobecnia się cały Chrystus, Bóg i człowiek’ (Paweł VI, enc. Mysterium fidei)”.

Nie możemy powiedzieć tego samego o obecności Pana w Piśmie św. Wprawdzie Jezus Chrystus jest Słowem Boga, i podobnie mówimy o Piśmie św., że jest słowem Boga, to jednak nie ma tu tożsamości: słowo nie jest równe Słowu. Możemy tu mówić co najwyżej o analogii: Wyrażenie „słowo Boże” (słowa Jezusa, Pismo św.) jest określeniem analogicznym do wyrażenia „Słowo Boże” (Wcielone Słowo Boga, Jezus Chrystus). Ojcowie Kościoła dostrzegali analogię pomiędzy ‘Słowem Bożym, które stało się ciałem’, i słowem, które staje się ‘księgą’. Na czym polega ta analogia? Odpowiem słowami emerytowanego Ojca św., Benedykta XVI:

„(…) w Kościele otaczamy wielką czcią święte Pisma, chociaż wiara chrześcijańska nie jest ‘religią Księgi’: chrześcijaństwo jest ‘religią słowa Bożego’, nie ‘słowa spisanego i milczącego, ale Słowa Wcielonego i żywego’.”

„Boże bowiem słowa, wyrażone ludzkimi językami, upodobniły się do ludzkiej mowy, podobnie jak niegdyś Słowo Wiekuistego Ojca, przyjąwszy słabe ludzkie ciało, upodobniło się do ludzi”.

„W pojmowaniu świętego tekstu jako słowa Bożego w ludzkich słowach kluczowe znaczenie ma niewątpliwie pojęcie natchnienia. Również tutaj można zastosować analogię: podobnie jak Słowo Boże stało się ciałem za sprawą Ducha Świętego w łonie Dziewicy Maryi, również Pismo święte rodzi się z łona Kościoła za sprawą tegoż Ducha. Pismo święte jest ‘słowem Boga, dlatego że zostało spisane pod natchnieniem Ducha Bożego’. W ten sposób uznaje się w pełni rolę ludzkiego autora, który napisał natchniony tekst, i jednocześnie Boga samego jako prawdziwego Autora”.[3]

*****

Wysłałem tą odpowiedź do pytającego i otrzymałem taki komentarz:
„… jest jeden aspekt, którego mi tu brakuje, a jest ważny w przypadku rozmowy z bibliocentrycznym protestantem: argumentu biblijnego. Jaki jest sens Chrystusa jako Słowa np. u Jana...”

*****

Oba te aspekty występują w Ewangelii według św. Jana. Z jednej strony „Słowo” jest tożsame odwiecznym Synem Bożym (1, 1.14) – oznacza Jego Osobę, a z drugiej strony odnosi się do słowa czy słów wypowiadanych przez wcielone Słowo (por. 12, 48). Przy okazji, trochę na marginesie, warto zauważyć, że w Ewangelii według św. Jana słowo „Słowo” odnosi się do Syna Bożego tylko w Prologu; po raz ostatni wersecie 1, 14, w którym czytamy, że „Słowo stało się ciałem”. Po tym wersecie mamy już tylko inne określenia w odniesieniu do Jezusa Chrystusa (Jezus Chrystus, Jednorodzony Bóg, Syn, itp.).

W J 12, 48 czytamy: „Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym”. Jezus jest Słowem Ojca; słowa przez Niego wypowiadane są jednocześnie słowami Ojca (por. 8, 28), ale jest oczywiste, że On nie jest słowem (czy słowami), który wypowiada jako Człowiek. Mamy tu do czynienia z figurą retoryczną zwana „metonimią”.  Co zatem znaczy, że słowo, które Jezus wypowiada, będzie sędzią tego, kto odrzuca Jego słowa? Św. Tomasz w komentarzu do J 12, 48 odpowiada na to pytanie powołując się na św. Augustyna: „Według Augustyna oznacza to tyle samo, co: Ja będę go sądził w dniu ostatecznym. Siebie samego zaiste Chrystus w swoim nauczaniu wyraził i siebie samego zwiastował. On więc jest nauczaniem, które wypowiedział, mówił bowiem o sobie w J 8, 14: ‘Jeśli Ja sam o sobie wydaję świadectwo, świadectwo moje jest prawdziwe, bo wiem skąd przyszedłem i dokąd idę’. Jakby chciał powiedzieć: ‘Właśnie to, co im powiedział i czym oni wzgardzili, będzie ich sądzić’, Dz 10, 42-43: „On nam rozkazał ogłosić ludowi i dać świadectwo, że Bóg ustanowił Go sędzią żywych i umarłych. Wszyscy prorocy świadczą o tym, że każdy, kto w Niego wierzy, przez Jego imię otrzymuje odpuszczenie grzechów”.


[2] Por. Sobór Watykański II, „Konstytucja o liturgii świętej”, nr. 56: „Dwie części, z których w pewnym stopniu składa się Msza święta, a mianowicie liturgia słowa i liturgia eucharystyczna, tak ściśle wiążą się z sobą, że stanowią jeden akt kultu. Dlatego Sobór święty usilnie zachęca duszpasterzy, aby w katechezie gorliwie uczyli wiernych uczestniczenia w całej Mszy świętej, zwłaszcza w niedziele i obowiązujące święta”. ( http://archidiecezja.lodz.pl/czytelni/sobor/kl2.html )

sobota, 16 listopada 2013

Co jest lepsze: prawica czy lewica?

„Serce mędrca zwraca się ku prawej stronie, a serce głupca ku lewej”. (Koh 10, 2 BT)

*****

Od razu zaznaczam, że ta notka nie ma charakteru politycznego. Nie zamierzam w niej oceniać ani partii, ani poglądów politycznych. Niniejszy tekst jest podzieleniem się moimi przemyśleniami na temat znaczenia symboliki stron w Biblii. Czyli mówiąc po prostu: Co oznacza wyrażenie „prawica Pańska”? (O „Bożej lewicy” Pismo św. milczy). Czy lepiej być po prawej stronie Boga, Jezusa, czy też po Jego lewej stronie? Która z nich jest uprzywilejowana?

Szukając odpowiedzi na te pytania myślę od razu o słowach Pana – o Jego sławnym opisie sądu ostatecznego, najbardziej wyrazistym tekście pokazującym różnicę pomiędzy prawą, a lewą stroną, znajdującym się w Mt 25, 31-46. Tu wybrane wersety:

„Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: ‘Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!’ (…)Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: ‘Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!’” (Mt 25, 31-34. 41 BT).

W postawieniu po prawej lub po prawej stronie Syna Człowieczego chodzi o wszystko: o być albo nie być, o niebo albo piekło. A jednak te słowa naszego Pana nie wyczerpują całego bogactwa biblijnej symboliki prawej i lewej strony. Pismo św. jest jednoznaczne: Prawica Pańska jest symbolem Bożej mocy i zbawienia: „Pan, moja moc i pieśń, stał się moim Zbawcą. Okrzyki radości i wybawienia w namiotach ludzi sprawiedliwych: Prawica Pańska moc okazuje, prawica Pańska wysoko wzniesiona, prawica Pańska moc okazuje”.  (Ps 118, 14-16 BT). Ciekawym jest fakt swoistej wzajemności: Ten, kto ma Boga „po prawej stronie”, nie zachwieje się, doznaje umocnienia i ostatecznie dostąpi zbawienia. „Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy. (Ps 16, 8 BT; por. Ps 109, 31). Ale jednocześnie: doznanie zbawienie oznacza właśnie umieszczenie po prawej stronie Boga: „Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy”. (Ps 16, 11 BT). Owa wzajemność jest obecna także w tej scenie z Mt 25, 31-46. Ci, którzy stoją po prawej stronie Syna Człowieczego, jednocześnie stojąc przed Nim, również mają Go po prawej stronie.

Umieścić kogoś po prawej stronie oznacza jego wywyższenie (Ps 110, 1: „Siądź po mojej prawicy, aż Twych wrogów położę jako podnóżek pod Twoje stopy»”; por. Ps 45, 10). Tak też uważałem od zawsze, odkąd zacząłem czytać Pismo św.: Prawa strona w Biblii jest stroną uprzywilejowaną. Dlatego dobrym podsumowaniem wydają się słowa Mędrca: „Serce mędrca zwraca się ku prawej stronie, a serce głupca ku lewej”. (Koh 10, 2 BT). I właśnie dlatego ogromnym zaskoczeniem były dla mnie słowa Ojca św. Benedykta XVI w jego książce: „Jezus z Nazaretu”, tom II, str. 78:

Zapowiedź zdrady wywołuje wśród uczniów zrozumiałe w tej sytuacji poruszenie, a jednocześnie budzi ich ciekawość. „Jeden z Jego uczniów – ten, którego Jezus miłował – spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: ‘Kto to jest? O kim mówi?’ Ten oparłszy się zaraz na piersi Jezusa, rzekł do Niego: ‘Panie, któż to jest?’ Jezus odparł: ‘To ten, dla którego umoczę kawałek [chleba] i podam mu’” (J 13, 23nn).

Żeby zrozumieć ten tekst, trzeba przede wszystkim pamiętać o tym, że zgodnie z przepisami, podczas uczty paschalnej przy stole obowiązywała postawa leżąca. Charles K. Barett w następujący sposób objaśnia przytoczony tu werset: ‘Uczestnicy uczty leżeli na lewym boku; lewe ramię podtrzymywało ciało, a prawe było wolne, tak, żeby można było się nim posługiwać. Uczeń z prawej strony Jezusa miał więc głowę tuż przy Jezusie, dlatego można było powiedzieć, że spoczywał przy Jego piersi. Mógł Mu oczywiście coś poufnie powiedzieć, jego miejsce nie było jednak miejscem najbardziej zaszczytnym – to znajdowało się po lewej stronie gospodarza. Niemniej miejsce zajmowane przez umiłowanego ucznia było miejscem bliskiego przyjaciela’. Barett zauważa, że analogiczny opis znajduje się u Pliniusza.

Ten tekst w pewnym sensie zaburzył moje wcześniejsze przekonania. Wynika z niego bowiem, że miejsce najbardziej zaszczytne znajdowało się po lewej stronie gospodarza. Jak pogodzić to stwierdzenie z tyloma wersetami biblijnymi, których wymowa jest dokładnie odwrotna? A jednak, wbrew pozorom, w cytacie emerytowanego papieża jest coś w rodzaju klucza, którym można „otworzyć” czy uzgodnić pozostałe miejsce mówiące o uprzywilejowanym miejscu po prawej stronie. Umiłowany uczeń „spoczywał na piersi Jezusa”. Takie jest tłumaczenie Biblii Tysiąclecia. Ale grecki tekst jest zadziwiający i wyraża coś więcej. Oryginalne wyrażenie[1] użyte w tym miejscu jest podobne do tego, które mamy w Łk 13, 22. 23 służące do opisu miejsca przebywania Łazarza po jego śmierci: „na łonie Abrahama”. Ale co bardziej zadziwiające, jest podobne także do tego w J 1, 18, który to wiersz opisuje relację Syna do Ojca: „Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca”. Określenie „w łonie” wyraża zażyłość, wspólnotę i ogromną bliskość, tak wielką, że wszelkie oddalenie zanika, a następuje wzajemne przenikanie się. Właśnie owa bliskość jest kluczem do zrozumienia pozostałych tekstów, gdzie mowa o miejscu po prawej czy lewej stronie Boga. I tak właśnie trzeba rozumieć prośbę matki Jakuba i Jana skierowaną do Pana o to, aby jej synowie zostali kiedyś umieszczeni w Jego królestwie: jeden po Jego prawej, a drugi po lewej stronie (Mt 20, 20nn). Żona Zebedeusza nie prosiła o to, żeby jeden z jej synów został zbawiony, a drugi potępiony, ale żeby obaj byli w królestwie Pana, blisko Niego. I podobnie potępieni z Mt 25, 31-46 nie usłyszeli tego wyroku, ponieważ żyli „po niewłaściwej stronie Boga”, ale ponieważ żyli z dala od Niego. W tym kontekście trzeba też rozumieć wezwanie do nawrócenia: „Nawracajcie się!” Czyli: zawróćcie z drogi, którą idziecie i zwróćcie się do Boga, zbliżcie się do Niego. „Przystąpcie bliżej do Boga, to i On zbliży się do was”. (Jk 4, 8 BT). I w tym zbliżeniu się do Boga też chodzi o wszystko: o być albo nie być, o niebo albo piekło, o wieczne życie albo wieczną śmierć. Postawienie po stronie prawej czy lewej stronie Syna Człowieczego na Sądzie Ostatecznym jest tylko prostą konsekwencją naszych codziennych wyborów, które ostatecznie sprowadzają się do jednego: czy zechcemy zbliżyć się do Boga czy też nie.



[1] ἐν τῷ κόλπῳ (czyt. en to kolpo). W Septuagincie ἐν τῷ κόλπῳ wyraża relację niemowlaka do karmiącej go matki (1 Krl 3, 20) lub męża do żony (Pwt 28, 54. 56; 2 Sm 12, 3);  w Ps 88, 51 zostało przetłumaczone: „w zanadrzu [moim]” tzn. „w moim wnętrzu”.

czwartek, 14 listopada 2013

Predestynacja w nauce Kościoła katolickiego

Paweł Bartosik: „Predestynacji naucza nie tylko Pismo Święte. Należy ona również do świadectw ojców apostolskich (…), doktorów i teologów Kościoła Powszechnego (np. Św. Augustyn, Św. Prosper z Akwitanii, Św. Tomasz z Akwinu (…), biskupów (bp Fulgencjusz, bp Sozym, bp Celestyn, Bernard z Clairvaux,), prezbiterów (Beda Czcigodny), orzeczeń Synodów.

XVI-wieczni reformatorzy nie wymyślili więc nic nowego. Byli wierni Słowu i historycznemu świadectwu Kościoła.” ( http://www.fronda.pl/blogi/fronda-po-protestancku/swiadectwo-historycznego-kosciola-na-temat-predestynacji,36285.html )

*****

Tak, rzeczywiście Kościół katolicki naucza prawdy o predestynacji. W „Breviarium Fidei”, książce zawierającej wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, można znaleźć również dwie dotyczące przeznaczenia, podane w punktach 118 i 206. Oto one (zaznaczenie tłustym drukiem wybranych zdań pochodzi ode mnie, PK):

Zakończenie kanonów Synodu w Orange, 529 r. w ujęciu biskupa Cezarego z Arles

Łaska, współdziałanie ludzkie i przeznaczenie

118. I tak według napisanych wyżej zdań Pism Świętych albo określeń dawnych Ojców za łaską Bożą powinniśmy to głosić i wierzyć, że przez grzech pierwszego człowieka wolna wola została tak zgnębiona i osłabiona, że nikt potem albo nie może miłować Boga jak należy, albo wierzyć w Boga, albo działać ze względu na Boga, co jest dobre, jeśli go nie uprzedzi łaska Bożego miłosierdzia. Stąd sprawiedliwemu Ablowi, Noemu, Abrahamowi, Izaakowi, Jakubowi i całemu tłumowi dawnych Świętych została udzielona, tak wierzymy, owa wspaniała wiara, którą w ich pochwale sławi Apostoł Paweł (Hbr 11), nie przez dobro natury, które wcześniej zostało dane w Adamie, lecz przez łaskę Bożą.

Ta łaska - tak wiemy i zarazem wierzymy - także po przyjściu Pana jest udzielana wszystkim, którzy pragną być ochrzczeni, nie polega na wolnej woli, lecz jest udzielana hojnie przez Chrystusa, zgodnie z owym często już przytaczanym (słowem), które głosi Apostoł Paweł: „Wam bowiem z łaski dane jest dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć" (Flp 1, 29); i owo [słowo]: „Bóg, który zapoczątkował w was dobre dzieło, dokończy go do dnia naszego Pana" (Flp 1, 6); i owo: „Łaską jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga" (Ef 2, 8); i to, co o samym sobie mówi Apostoł: „Doznałem od Pana miłosierdzia, abym był wierny" (1 Kor 7, 25; 1 Tm 1 , 13); nie powiedział: „ponieważ byłem", lecz: „abym był". I owo [słowo]: „Cóż masz, czego byś nie otrzymał?" (1 Kor 4, 7). I owo [słowo]: „Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł" (Jk 1, 17). I owo [słowo]: „Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba" (J 3, 27). Niezliczone są świadectwa Pism Świętych, które można przytoczyć na dowód łaski, lecz w trosce o krótkość, zostały pominięte, ponieważ komu nie wystarczają nieliczne, nie będą mu wystarczały rzeczywiście także liczne.

Według wiary katolickiej wierzymy także w to, że po przyjęciu przez chrzest łaski wszyscy ochrzczeni, z pomocą i ze współdziałaniem Chrystusa, mogą i powinni wypełnić to, co odnosi się do zbawienia duszy, jeśli zechcą wiernie się trudzić. Nie tylko zaś nie wierzymy, że niektórzy mocą Bożą są przeznaczeni do zła, lecz także jeśli są tacy, którzy chcą wierzyć w tyle zła, z całym obrzydzeniem mówimy im: anatema!

Dla naszego zbawienia wyznajemy i wierzymy także w to, że w każdym dobrym dziele nie my zaczynamy i później doznajemy pomocy przez miłosierdzie Boga, lecz On sam bez żadnych uprzednich dobrych zasług tchnie i wiarę, i miłość do siebie, abyśmy wiernie szukali i sakramentu chrztu, i po chrzcie mogli wypełnić z Jego pomocą to, co Mu się podoba. Stąd trzeba całkiem widocznie wierzyć, że godna podziwu wiara i owego łotra, którego Pan odwołał do ojczyzny w raju (Łk 23, 43), i setnika Korneliusza, do którego został posłany anioł Pański (Dz 10, 3), i Zacheusza zasłużyła sobie przyjąć samego Pana (Łk 19, 6), nie była z natury, lecz była dana przez hojność łaski Bożej.


List Hadriana I ‘Institutio universali’ do biskupów hiszpańskich, między 785 a 791 r.

Przeznaczenie

206. To zaś, co inni z nich mówią, że przeznaczenie do życia lub śmierci jest w mocy Bożej i nie w naszej; ci mówią: „Po co usiłujemy żyć, co jest w mocy Boga?"; inni znowu mówią: „Po co prosimy Boga, abyśmy nie ulegli pokusie, co jest w naszej mocy, poniekąd przez wolność woli?"

Rzeczywiście bowiem nie mogą podać albo przyjąć żadnej racji, nie znając pism błogosławionego biskupa Fulgencjusza skierowanych do prezbitera Eugipiusza przeciwko mowie pewnego pelagianina [...]: „Dzieła więc miłosierdzia i sprawiedliwości przygotował Bóg w wieczności swojej niezmienności [...] przygotował więc zasługi dla ludzi usprawiedliwionych, przygotował dla tych samych także nagrody; dla złych zaś nie przygotował złej woli albo złych dzieł, lecz przygotował im zasłużone i wieczne kary. Takie jest wieczne przeznaczenie przyszłych dzieł Boga, które, tak głosimy także z ufnością, jak poznajemy, że nauka apostolska zawsze będzie nam przedstawiana". (za: http://jednoczmysie.pl/wp-content/uploads/2013/02/breviarium_-fidei.pdf )

Widać z tych wypowiedzi wyraźnie, że nauka o predestynacji jest nauką ortodoksyjną. Kościół wyznaje, że Pan przygotował łaski potrzebne do pełnienia czynów, czyny i zasługi za ich pełnienie, czyli wieczną chwałę dla ludzi usprawiedliwionych, a z drugiej strony kary dla złych za pełnienie złych czynów. Jednocześnie Kościół stanowczo odrzuca tak rozumianą predestynację, według której jakaś część ludzi mocą Bożą jest przeznaczona na potępienie na podstawie Jego uprzedniego dekretu. Tym, którzy tak rozumieją predestynację Kościół z obrzydzeniem mówi: anatema!

A tak właśnie nauczał Jan Kalwin w wymienionej przez Pawła Bartosika książce: "Nauki chrześcijańskiej religii". Oto wybrane fragmenty:

„Przez predestynację rozumiemy wieczny dekret Boga, którym sam zadecydował, co ma się stać w odniesieniu do każdego człowieka. Wszyscy nie są stworzeni na tych samych warunkach, ale cześć jest przeznaczona do życia wiecznego, inni na potępienie; i konsekwentnie, jako taki został stworzony dla jednego lub drugiego przeznaczenia, mówimy, że został przeznaczony do życia lub do śmierci”. („Institutes”, księga III, rozdział 21, punkt 5)

„Mówimy więc, że Pismo święte wyraźnie świadczy o tym, że Bóg w swoim wiecznym i niezmiennym planie określił raz na zawsze tych, których dla swojej przyjemności zechciał dopuścić do wiecznego zbawienia, i z drugiej strony tych, których dla swojej przyjemności przeznaczył do wiecznego potępienia. Uważamy, że to postanowienie, w odniesieniu do wybranych, opiera się jedynie na Jego miłosierdziu, bez odniesienia do zasług człowieka, podczas gdy ci, których skazuje na zagładę, są wykluczeni z dostępu do życia przez sprawiedliwy i wolny od wszelkich zarzutów, ale w tym samym czasie nieprzenikniony wyrok”. („Institutes”, księga III, rozdział 21, punkt 7, za: http://www.ccel.org/ccel/calvin/institutes.v.xxii.html (podkreślenie moje, PK)).

Nie jest prawdą, że owa nauka o podwójnej predestynacji była kiedykolwiek nauczana przez Kościół. Zgadzam się natomiast z Pawłem Bartosikiem, że Jan Kalwin nie wymyślił nic nowego. Bo jego herezja jest w gruncie rzeczy tylko powtórzeniem starożytnej herezji potępionej w wymienionych przez niego dokumentach. Jeśli Kalwin coś tu dodał od siebie, to być może to, że Pan Bóg przeznacza na potępienie „dla swojej przyjemności”.

niedziela, 10 listopada 2013

Jan Paweł II na temat kuszenia w Raju (Rdz 3, 1nn)

W kontekście dzieła stworzenia oraz obdarowania, poprzez które Stwórca nadał człowiekowi stan pierwotnej świętości i sprawiedliwości, opis pierwszego grzechu, jaki znajdujemy w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju, nabiera pełnej wyrazistości. W interpretacji tego opisu, w centrum którego znajduje się przekroczenie wydanego przez Boga zakazu spożywania „owoców z drzewa poznania dobra i zła”, należy uwzględniać, rzecz jasna, starożytny charakter tekstu, a zwłaszcza jego gatunek literacki. Równocześnie jednak, dokonując analizy pierwszej księgi Pisma Świętego zgodnie z wymaganiami naukowymi, trudno nie stwierdzić, że pewnym elementem, jaki najwcześniej wyłania się z tej specyficznej opowieści o grzechu, jest to, że mówi ona o wydarzeniu pierwotnym, czyli o fakcie, jaki wedle Objawienia miał miejsce u początku dziejów człowieka. Fakt ten ma – i jest to następny pewny element – podstawowe i decydujące znaczenie dla stosunków pomiędzy człowiekiem i Bogiem, a także dla „sytuacji” wewnętrznej człowieka samego, dla wzajemnego obcowania ludzi z sobą, wreszcie dla stosunku człowieka do świata. Fakt, który najbardziej się liczy w wyżej wspomnianym opisie, jest natury moralnej, a jego korzenie tkwią w ludzkiej duszy. Powoduje on podstawową zmianę „sytuacji”: człowiek zostaje wytrącony ze stanu pierwotnej sprawiedliwości, ażeby znaleźć się w stanie grzeszności (status naturae lapsae): w stanie natury naznaczonej grzechem i zawierającej w sobie skłonność do grzechu. Odtąd też całe dzieje ludzkości będą obciążone tym stanem. Pierwszy człowiek (mężczyzna i kobieta) otrzymał od Boga łaskę uświęcającą nie tylko dla siebie, ale jako protoplasta ludzkości dla wszystkich swoich potomków. Tak więc wraz z grzechem, który zwrócił go przeciwko Bogu, utracił łaskę (popadł w niełaskę) także w perspektywie dziedzictwa swoich potomków. W tym pozbawieniu łaski przyznanej naturze zawiera się, według nauki Kościoła opartej na Objawieniu, sama istota grzechu pierworodnego, jako dziedzictwa pozostawionego nam przez pierwszych rodziców.

Aby lepiej zrozumieć charakter tego dziedzictwa, należy naprzód poddać analizie opis pierwszego grzechu, jaki zawiera się w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju. Opis ten zaczyna się od rozmowy, jaką kusiciel pod postacią węża prowadzi z niewiastą. Sam ten moment jest całkowicie nowy. Dotychczas Księga Rodzaju nie mówiła niczego o istnieniu w świecie stworzonym innych istot rozumnych i wolnych poza człowiekiem. Opis stworzenia w rozdziałach 1–2 Księgi Rodzaju dotyczy bowiem świata „istot widzialnych”. Kusiciel należy do świata „istot niewidzialnych”, czysto duchowych, jednakże na czas niniejszej rozmowy przyjmuje widzialną postać. To pierwsze pojawienie się złego ducha w Biblii należy rozumieć w kontekście wszystkiego, co na jego temat znajdujemy w księgach Starego i Nowego Testamentu (była już o tym mowa w dawniejszych katechezach). Szczególnie wymowna jest Apokalipsa (a więc ostatnia księga Pisma Świętego), wedle której zostaje strącony „wielki Smok, Wąż starodawny” (tu wyraźna aluzja do Rdz 3), „który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię” (Ap 12,9). Z tej racji, że „zwodzi całą zamieszkałą ziemię”, został on też nazwany gdzie indziej „ojcem kłamstwa” (J 8,44).

Grzech ludzkiego początku – ów pierwotny grzech, o którym czytamy w Rdz 3 – rodzi się więc pod wpływem tej właśnie istoty. „Wąż starodawny” mówi do niewiasty: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?”. Niewiasta odpowiedziała wężowi: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”. Wtedy wąż rzekł do niewiasty: „Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię” (Ap 12,9). Z tej racji, że „zwodzi całą zamieszkałą ziemię”, został on też nazwany gdzie indziej „ojcem kłamstwa” (J 8,44). Grzech ludzkiego początku – ów pierwotny grzech, o którym czytamy w Rdz 3 – rodzi się więc pod wpływem tej właśnie istoty. „Wąż starodawny” mówi do niewiasty: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?”. Niewiasta odpowiedziała wężowi: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”.
Wtedy wąż rzekł do niewiasty: „Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3,1-5). Nietrudno w tym tekście dostrzec sprawy istotne i podstawowe, które kryją się pod osłoną treści pozornie błahej. Samo w sobie zjedzenie lub niezjedzenie owocu z jakiegoś drzewa może się łatwo wydać sprawą błahą. Jednakże drzewo „poznania dobra i zła” oznacza sprawę istotną i podstawową dla ludzkiego życia. Kusiciel wie o tym doskonale, skoro mówi: „gdy spożyjecie owoc [...], będziecie znali dobro i zło tak jak Bóg”. Tak więc drzewo to oznacza granicę nieprzekraczalną nie tylko dla człowieka, ale w ogóle dla stworzenia, choćby było ono najdoskonalsze. Stworzenie bowiem jest zawsze tylko stworzeniem, a nie jest Bogiem. Nie może też „tak jak Bóg” znać dobra i zła. On jeden jest źródłem wszelkiego bytu i On jeden jako absolutna Prawda i absolutne Dobro stanowi o tym, co jest dobrem, a co złem. On jeden jest odwiecznym Prawodawcą, źródłem wszelkiego prawa w świecie stworzonym, a w szczególności prawa o naturze ludzkiej (lex naturae). Człowiek, jako stworzenie rozumne, winien poznawać to prawo i nim się kierować we własnym postępowaniu. Nie może sam ustanawiać praw moralnych, sam stanowić o tym, co jest dobre i złe, niezależnie od Stwórcy i co więcej: wbrew Stwórcy. Nie może człowiek ani żadne stworzenie stawiać siebie na miejscu Boga, uważając się za pana porządku moralnego wbrew ontologicznej strukturze dzieła stworzenia, która poprzez podstawowe nakazy sumienia, a więc ludzkiego postępowania, odzwierciedla się w sferze psychoetycznej. 

Tak więc odkrywamy w Księdze Rodzaju, pod osłoną pozornie błahego wątku, sprawy istotne i podstawowe dla człowieka, uzależnionego od swej kondycji jako stworzenia. Człowiek, jako istota rozumna, musi kierować się „pierwotną Prawdą”, która jest również prawdą jego istnienia. Nie może on rościć sobie prawa do tego, by samemu zająć miejsce owej prawdy lub stawiać się na równi z nią. W chwili, gdy zostaje zachwiana ta zasada, zostaje także podważona u podstaw ludzkiego działania „sprawiedliwość” stworzenia wobec Stwórcy. W istocie słowa kusiciela, „ojca kłamstwa”, podając w wątpliwość prawdę o więzi z Bogiem, podważają sam stan pierwotnej sprawiedliwości. Ulegając kusicielowi, człowiek popełnia grzech osobisty i zakorzenia stan grzechu pierworodnego w naturze ludzkiej. Z opowieści biblijnej wynika, że grzech ten nie „poczyna się” w sercu (i sumieniu) człowieka, z jego samorodnej inicjatywy. Staje się on poniekąd odbiciem i konsekwencją grzechu, który już wcześniej zaistniał w świecie istot niewidzialnych. Kusiciel, „wąż starodawny”, należy do tego świata. Już wcześniej (in antico) te obdarzone rozumem i wolnością istoty zostały poddane „próbie”, w której miały dokonać wyboru na miarę swojej czysto duchowej natury. To w nich zrodziła się „wątpliwość”, którą kusiciel – jak mówi trzeci rozdział Księgi Rodzaju – wzbudza w pierwszych rodzicach. Już wcześniej Bóg, który jako Stwórca jest jedynym źródłem obdarowania wszystkich stworzeń, a stworzeń duchowych w szczególności, musiał być postawiony w stan podejrzenia i oskarżenia. Prawda istnienia, prawda bytu, która domaga się podporządkowania stworzenia Temu, który stworzył, została zakwestionowana i wyparta przez pierworodną pychę, która doprowadziła te istoty do uczynienia z własnego ducha źródła i normy wolności. Ci, którzy uznali, że mogą „tak jak Bóg znać dobro i zło”, wybrali siebie wbrew Bogu, zamiast zgodnie z prawdą swej stworzoności wybierać siebie „w Bogu”: bo „któż jak Bóg!”. Człowiek zaś, ulegając namowom kusiciela, stał się uległy wobec zbuntowanych duchów i ich wspólnikiem! Słowa, które wedle Rdz 3 słyszy pierwszy człowiek w pobliżu „drzewa poznania dobra i zła”, kryją w sobie cały ładunek zła, jakie może się zrodzić w wolnej woli stworzenia wobec Tego, który jako Stwórca jest źródłem wszelkiego bytu i dobra, wszelkiego obdarowania, do jakiego zdolna jest absolutnie bezinteresowna i prawdziwie ojcowska Miłość. Właśnie ta obdarowująca Miłość spotyka się z zakwestionowaniem, z zaprzeczeniem, z odrzuceniem. Stworzenie, które chce być „tak jak Bóg”, głosi to, co bardzo trafnie wyraził św. Augustyn: „miłość własną, posuniętą aż do pogardy Boga” (por. De civitate Dei, XIV, 28 (PL 41, 436)). (Jest to treść katechezy Jana Pawła II na temat Księgi Rodzaju wygłoszonej w czasie audiencji generalnej w dniu 10 września 1986 r. Podaję za: Jan Paweł II, „Komentarz do Ksiąg Starego Testamentu”)

czwartek, 31 października 2013

"Będziecie jako bogowie..."

Ktoś powiedział, że szatan jest starym sklerotykiem. Ta pokusa wypowiedziana w tytule i pojawiająca się w różnych postaciach w czasach obecnych (np. w New Age), jest w gruncie rzeczy stara jak świat. Tak właśnie autorzy natchnieni opisują pierwszą pokusę, której zostali poddani Adam i Ewa w raju:
„A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: «Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?»  Niewiasta odpowiedziała wężowi: «Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli». Wtedy rzekł wąż do niewiasty: «Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło». Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski”. (Rdz 3:1-7 BT)

 *****

1. Ironia

Werset szósty zawiera opis ulegania pokusie przez Ewę. Owoce poznania dobra i zła jawią się jej najpierw jako owoce dobre do jedzenia, potem dochodzi do tego aspekt estetyczny – są miłe dla oczu, i w końcu ich znaczenie intelektualne – nadają się do zdobycia wiedzy. Szatan obiecał pierwszym ludziom wiedzę, że będą znali dobro i zło, a oni doszli do poznania, że …są nadzy.

2. Wzmocnienie ironii

Ironia ta jest bardziej widoczna w oryginale hebrajskim. Chodzi tu o grę słów, której nie można oddać w jęz. polskim. Słowa przebiegły i nagi mają taki sam zapis graficzny ערום. Wąż był עָרוּם (czyt. arum). Słowo עָרוּם znaczy nie tylko „przebiegły” (jak np. w Hi 5, 12), ale także „roztropny” (np. w Prz 12, 16). Adam i Ewa chcieli posiąść wiedzę obiecaną przez węża, który był ARUM, a poznali, że są AROMIM (liczba mnoga od עָרוֹם  – czyt. arom). (Więcej: http://www.youtube.com/watch?v=oiGMBTlqnEc )

3. Mądrość szatańska, a mądrość zstępująca z góry

Rdz 3, 1 można przetłumaczyć: „wąż był najmądrzejszym z wszystkich zwierząt polnych”. Jest tu po pierwsze mowa o tym, że wąż jest stworzony, a jako stworzenie jest zależny w istnieniu i działaniu od Boga, a po drugie: o jego mądrości. Szatan jest bardziej inteligentny niż my – ludzie. Zły posiada mądrość. Jest to mądrość ziemska, zmysłowa i szatańska (por. Jk 3, 14-16). A jednak: „Choćby zresztą był ktoś doskonały między ludźmi, jeśli mu braknie mądrości od Ciebie - za nic będzie poczytany” (Mdr 9, 6 BT). Ostatecznie liczy się tylko mądrość Boża.

4. Grzech dla Adama i Ewy był utratą ich niewinności.

Test Księgi Rodzaju pokazuje w obrazowy sposób utratę niewinności przez pierwszych rodziców. W zdaniu stanowiącym przejście do rozdziału trzeciego czytamy:  „Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu” (Rdz 2, 25 BT). Zdanie to mówi o stanie przed upadkiem. Natomiast po spożyciu owocu z drzewa poznania dobra i zła: „…otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski”. (Rdz 3, 7 BT). W stanie pierwotnej niewinności Adam i Ewa przypominali dzieci, które przecież do pewnego wieku nie wstydzą się swojej nagości. Ten stan zmienił się właśnie po spożyciu zakazanego owocu – wtedy stali się „dorośli” – nagle zaczęli wstydzić się wzajemnie swojej nagości. W tym kontekście przychodzą mi na myśl słowa Pana Jezusa: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”. (Mt 18, 3 BT).

5. Na czym polega utrata pierwotnej niewinności

Na pozór wygląda na to, że jak wspomniałem wyżej, chodzi o poczucie wstydu. Jednak powrót do raju, tzn. do stanu pierwotnej niewinności, nie polega na wyzbyciu się wstydu nagości, ale na nauczeniu się na nowo dziecięcej ufności do Boga. Bo chociaż grzech Adama i Ewy polegał na nieposłuszeństwie Bożemu przykazaniu, to jego początki trzeba widzieć w braku zaufania do Boga. Pan Bóg powiedział: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz”. (Rdz 2, 16-17 BT). Powtarza to także Ewa, ale z niewiadomych powodów dodaje od siebie słowa o „dotykaniu”: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”. (Rdz 3, 2-3 BT). Wąż: “Na pewno nie umrzecie!” (Rdz 3, 4 BT). Pierwsi rodzice zrywając zakazany owoc pokazali, że bardziej zaufali kusicielowi niż Bogu. Utrata pierwotnej niewinności oznacza w gruncie rzeczy utratę dziecięcego zaufania do Boga.

6. Kto skłamał?

Kto skłamał: Pan Bóg mówiąc do Adama, że umrze, jeśli spożyje owoc z drzewa poznania dobra i zła? Czy wąż, który zaprzeczył Panu Bogu: „Nie umrzecie”. Pytanie jest tym bardziej uzasadnione, że w oryginale hebrajskim nie jest napisane, że Adam (do którego dołączy później Ewa) stanie się śmiertelny po spożyciu zakazanego owocu, ale że umrze W DNIU, w którym go spożyje. A przecież ani Ewa, ani Adam nie umarli w dniu przekroczenia Bożego przykazania. Czyżby ten, o którym Jezus powiedział, że jest kłamcą od początku, powiedział prawdę? Nie, bo chodzi tu o ich śmierć duchową – czyli utratę Bożej łaski, Bożego życia. Adam i Ewa zachowali fizyczne życie, ale utracili Boże dziecięctwo, co jest równoznaczne z ich duchową śmiercią. Tak rozumie to św. Paweł: „Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli...” (Rz 5, 12 BT; por. 6, 23; Ef 2, 1nn). Ową śmierć duchową trzeba rozumieć inaczej niż protestanci, którzy Ef 2, 1nn rozumieją, że jakoby przez grzech pierworodny człowiek utracił nie tylko dary nadprzyrodzone, ale także przyrodzone, m.in. wolną wolę – możliwość wyboru pomiędzy dobrem, a złem, życiem, a śmiercią. Tymczasem śmierć duchowa nie oznacza utraty wolnej woli, bo tę zakłada całe Pismo św. Starego i Nowego Testamentu (por. np. Pwt 30, 15-20), ale utratę życia Bożego.

7. Ważny szczegół – zaufanie do Boga

Istnieje w opisie kuszenia Ewy ważny szczegół, który uświadomiłem sobie dopiero w ostatnim czasie w czasie lektury książki ks. prof. Chrostowskiego „Bóg, Mesjasz, Biblia”. Ewa wdając się w dialog z kusicielem powiedziała m.in.: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”. (Rdz 3, 2-3 BT).
kuszenie Adama i Ewy
Ewa znała to przykazanie tylko ze słyszenia. Dlaczego dodała do niego słowa mówiące o dotykaniu? – nie wiemy. Ale dało ono wężowi możliwość do podważenia zaufania do Boga. Sceny przedstawiające sceną kuszenia malują zazwyczaj węża owiniętego dokoła drzewa. Wąż, który dotyka drzewa, a mimo to żyje i nic złego mu się nie dzieje, to żywe podważenie słów Pana Boga, przynajmniej w wersji przedstawionej przez Ewę. Zanim pokusa zaczęła przybierać kolejne stadia rozwoju opisane w wierszu 6., kusicielowi udało się coś bardzo ważnego, co być może na początku wyglądało niegroźnie, ale miało ogromne skutki – podważyć u Ewy jej dziecięce zaufanie do Pana Boga. Reszta już była tylko oczywistym skutkiem, który nie kazał na siebie długo czekać. Powrotem do raju jest uczenie się i wypraszanie sobie u Boga zaufania do Niego. Do tego kontekstu pasują bardzo słowa Pana Jezusa: „Nie znajdzie ludzkość pokoju, dopóki nie zwróci się z zaufaniem do Bożego miłosierdzia”.  Wezwanie: „Jezu, ufam Tobie!” nie jest tylko pobożnym westchnieniem, ale jest sposobem powrotu do Raju: do zaufania Bogu, które otwiera drogę Jego miłosierdziu.

8. Dwie drogi

Dobrze jest zestawić scenę kuszenia w raju do jutrzejszego święta Wszystkich Świętych. Przed każdym z nas stoją ostatecznie dwie propozycje osiągnięcia wielkości, jaką jest przebóstwienie. Kuszenie reprezentuje jedną z dróg do „stania się jak Bóg”, na własną rękę, niezależnie od, a nawet przeciwko Bogu. Święci, których czcimy 1 listopada, to ci, którzy zaufali Bogu i wybrali drogę Bożego dziecięctwa, które jest niczym innym, jak Bożym darem. Nie musimy go „produkować”; wystarczy go przyjąć. „Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3, 2 BT).

sobota, 26 października 2013

Jakie znaczenie ma poświęcenia kościoła?

Jeśli teraz jesteśmy Jego świątynią, to kiedyś On stanie się naszą.

*****

W wielu kościołach w najbliższą niedzielę (27. października) obchodzi się rocznicę poświęcenia własnego kościoła. Jakie znaczenie mają te obchody? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się najpierw zastanowić nad znaczeniem świątyni w ogóle. W języku religioznawstwa świątynia należy do sfery sacrum. Jest to miejsce czy budynek poświęcony Bogu, czyli stanowiący Jego szczególną własność. Sfera sacrum odróżnia się od sfery profanum, czyli od wszystkich innych wymiarów naszej działalności i życia.

Czy tak było od początku? Nie. Czytając opis stworzenia świata na próżno będziemy szukać tam świątyni. Dlaczego tak? Ponieważ na początku wszystko było Bożą świątynią, czyli innymi słowy – wszystko w sposób wyłączny i nieograniczony należało do Boga. Pierwsi rodzice żyli na początku w przyjaźni z Bogiem oraz w harmonii zarówno pomiędzy sobą, jak i z całą naturą. Jednak to zmieniło się radykalnie po grzechu pierworodnym. Świat przestał być wyłączną własnością Boga.

Podobnie na końcu czasów, kiedy historia zbawienia wypełni się, świątynia przestanie być potrzebna. Wtedy Kościół zostanie oczyszczony od wszelkiej zmazy grzechu. Autor Apokalipsy opisując Nowe Jeruzalem stwierdza m.in.: „A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek” (Ap 21, 22). Jednak my żyjemy w czasie pomiędzy tymi dwoma krańcami historii zbawienia: z jednej strony po upadku pierwszych rodziców, którego skutki widzimy w otaczającym nas świecie i odczuwamy w sobie, a z drugiej strony wciąż oczekujemy Nowego Nieba i Nowej Ziemi, czyli wypełnienia się historii zbawienia.  Przez grzech ludzi szatan otrzymał władzę nad światem. Jest to władza ograniczona i zależna od Boga, ale jednak Pan nazywa go „władcą tego świata” (J 12, 31; por. 14, 30; 16, 11). Od momentu, w którym cały wszechświat przestał być sacrum, świątynia – obszar zastrzeżony wyłącznie Bogu – stała się potrzebna. Dla nas. To nie Pan Bóg, ale my potrzebujemy miejsc poświęconych na wyłączną własność Bogu. Ponieważ także i my nie w pełni należymy do Boga. Bo chociaż chcemy dobra, pochwalamy je, to jednak pomimo tego, często czynimy zło, którego nie chcemy. Wewnętrzne rozdarcie, które opisuje św. Paweł w Rz 7, jest obecne w każdym z nas. Walka pomiędzy dobrem, a złem toczy się nie tyle pomiędzy narodami, partiami, ludźmi uznającymi różne wartości, ale w sercu każdego z nas. Dlatego potrzebujemy miejsc, gdzie możemy spotkać się z Bogiem, oczyścić się, uświęcić się i umocnić Jego obecnością po to, abyśmy odnawiali naszą przynależność do Niego i coraz bardziej stawali Jego własnością, czyli właśnie Jego świątynią.

Taki jest ostateczny sens spotkania z Bogiem. O tym opowiada Łk 19, 1-10, jeden z fragmentów, który można odczytać w czasie jutrzejszego święta. Jezus widząc Zacheusza na drzewie sam wprasza się do jego domu: «Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu». (Łk 19, 5). Spotkanie z Jezusem zmieniło całkowicie życie zwierzchnika celników z Jerycho. I o to właśnie chodzi w naszym „chodzeniu do kościoła”. Pan cieszy się zawsze, kiedy przychodzimy do Jego domu, ale jeszcze bardziej pragnie zamieszkać w naszych domach i sercach; pragnie być obecny w naszych zwyczajnych sprawach dnia codziennego; pragnie, abyśmy byli Jego świątynią. Jeśli teraz jesteśmy Jego świątynią, to kiedyś On stanie się naszą.

Jeśli nosimy w sobie Jezusa, stajemy się żywymi kamieniami duchowej świątyni – Kościoła. Świętość Kościoła zależy nie tylko od papieża, biskupów, kapłanów i zakonników, ale od każdego z nas. Jeśli pozwalamy Panu, aby nas uświęcał, przyczyniamy się do tego, że Kościół staje się bardziej święty, piękniejszy, bardziej pociągający. Jeśli zbliżamy się do Boga, to w jakiś tajemniczy sposób pociągamy za sobą innych.

środa, 9 października 2013

Kaja Godek, a zabójcza logika niektórych posłów

27 września Kaja Godek przedstawiła w sejmie obywatelski projekt zaostrzenia obowiązującej obecnie ustawy aborcyjnej. W swoim wystąpieniu zamiennie do słowa „aborcja” używała określenia „zabijanie dzieci”. Nie spodobało się to niektórym posłom, którzy protestowali przeciw takiemu określaniu aborcji. Marszałek sejmu, Ewa Kopacz, pouczyła panią Kaję Godek, i zabroniła jej mówienia, że aborcja jest „zabijaniem dzieci”. W odpowiedzi Kaja Godek wymieniła ustawę Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości z listopada 2011 stwierdzającej, że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia oraz z naszego prawodawstwa ustawę o Rzeczniku Praw Dziecka zawierającą definicję dziecka – od poczęcia do osiągnięcia wieku 18 lat. Wynika z nich, że mówienie, iż aborcja jest zabijaniem dzieci, jest uzasadnione nie tylko medycyną i zdrowym rozsądkiem, ale ma także podstawy prawne.

Pani Kaja Godek w swoim przemówieniu wspomniała też o dzieciach, które zostały poddane aborcji, a jednak urodziły się żywe. W takich przypadkach są one zostawiane same sobie, aby umarły. Niektórzy z posłów z sali odpowiedzieli na to, że skoro ona o tym wie, to powinna donieść o takich przypadkach prokuraturze. Ta chęć oskarżania jest znamienna, ale w tym momencie pragnę zwrócić uwagę na logikę, która kryje się za taką postawą. Z jednej strony przeszkadza niektórym posłom nazywanie aborcji „zabijaniem dzieci”, z drugiej strony widzą w ludzkich płodach, które przeżyły aborcję – dzieci, którym należy się pełna ochrona prawa państwowego, tak że zaniedbanie udzielenia im pomocy jest przestępstwem.

Jak widać, dla tych posłów decydujące o pozycji prawnej dziecka jest to, czy znajduje się w łonie matki, czy też już je opuściło. Ten krótki przedział czasu decyduje o wszystkim. Choremu dziecku w łono matki nie przysługuje prawo do ochrony życia, a nawet jest czymś niewłaściwym samo nazwanie go „dzieckiem”. Natomiast po opuszczeniu łona matki przysługuje mu nie tylko nazwa „dziecko”, ale także prawo do ochrony zdrowia i życia, którego zaniedbanie powinno być ścigane przez odpowiednie organa państwowe. Z tej zabójczej (w sensie dosłownym) logiki wynika, że dla dziecka chorego na zespół Downa najbardziej niebezpiecznym miejscem jest łono jego matki.

wtorek, 8 października 2013

Jak postępować wobec tych, którzy nie przyjmują naszych wartości?

AM: "Pragnę pogłębiać swoją wiarę i w związku z tym nurtuje mnie pytanie: w jaki sposób grzechy cudze odnoszą się do osób wyznających inny system wartości, tj. innowierców i niewierzących?"

Tu można znaleźć dobre wyjaśnienie pojęcia „grzechy cudze” ( http://gloria.tv/?media=358289 ). Myślę, że grzechy cudze innowierców czy niewierzących trzeba traktować podobne, jak grzechy naszych najbliższych czy wyznających tę samą wiarę. Pewnie nie da się całkowicie wykluczyć, że ktoś czyniąc źle, myśli, że czyni dobro (por. J 16, 2). Ale nawet, jeśli tak jest, to w osądzeniu postępowania innych kierujemy się własnym sumieniem (a nie sumieniem innych), i dlatego grzech trzeba nazwać grzechem i wobec niego zająć odpowiednią postawę, nawet jeśli to, co postrzegamy jako grzech, dla innych wydaje się czymś dobrym.

AM: "Jeżeli napominam taką osobę, łatwo mi może zamknąć usta stwierdzeniem  "masz prawo tak sądzić, ale nie masz prawa mi tego narzucać" (w najlepszym przypadku)".
Odpowiem tu słowami Pisma św.: „Jeśli powiem bezbożnemu: "Z pewnością umrzesz", a ty go nie upomnisz, aby go odwieść od jego bezbożnej drogi i ocalić mu życie, to bezbożny ów umrze z powodu swego grzechu, natomiast Ja ciebie uczynię odpowiedzialnym za jego krew. Ale jeślibyś upomniał bezbożnego, a on by nie odwrócił się od swej bezbożności i od swej bezbożnej drogi, to chociaż on umrze z powodu swojego grzechu, ty jednakocalisz samego siebie. Gdyby zaś sprawiedliwy odstąpił od swej prawości i dopuścił się grzechu, i gdybym zesłał na niego jakieś doświadczenie, to on umrze, bo go nie upomniałeś z powodu jego grzechu; sprawiedliwości, którą czynił, nie będzie mu się pamiętać, ciebie jednak uczynię odpowiedzialnym za jego krew. Jeśli jednak upomnisz sprawiedliwego, by sprawiedliwy nie grzeszył, i jeśli nie popełni grzechu, to z pewnością pozostanie przy życiu, ponieważ przyjął upomnienie, ty zaś ocalisz samego siebie»”. (Ez 3, 18-21 BT).
Wartość upomnienia jest niezależna od tego, czy ktoś je przyjmie, czy nie.

AM: "Ja osobiście rozumiem, że ograniczenia stawiane ludziom przez Boga nie mają na celu uczynienie ich nieszczęśliwymi, ale ochronę przed złem, jakie jest skutkiem ich postępowania - tymczasem zatwardziałość niektórych każe im odrzucać nawet argumenty natury medycznej czy naukowej, mimo iż sami nie są specjalistami".

Tak, Boże przykazania są niczym drogowskazy wskazujące drogę do nieba. Chcący dojechać do celu, kieruje się nimi. Wybierający grzech i popełniający go schodzi z drogi prowadzącej do nieba, a zamiast niej wybiera bezdroża.
„Zatwardziałość niektórych” – No właśnie, powiedziała Pani tu coś bardzo charakterystycznego. Odrzucanie argumentów jest często znakiem zatwardziałości serca. Żadne argumenty nie mają wartości dla człowieka o zatwardziałym sercu. Są ludzie, których przekona słowo; są ludzie, których może nawrócić krew (męczenników), są w końcu tacy, których nie przekona nic: żadne słowa, żadne argumenty, ani żadne świadectwo. Ale nawet jeśli tak jest, to ponieważ nie wiemy, jak jest (bo nie znamy konkretnego człowieka tak do końca i dlatego nigdy nie powinniśmy zakładać tej ostatecznej możliwości w stosunku do bliźnich – historia jest pełna przykładów nawróceń takich ludzi, których już wszyscy albo prawie wszyscy przekreślili), dlatego z jednej strony nie powinniśmy rezygnować z upominania czy podania argumentów, ale z drugiej strony, nie powinno to być powodem do zniechęcenia, jeśli nasze słowa nie zostaną przyjęte.

środa, 2 października 2013

Co mają wspólnego horoskopy z wężem?

Pod artykułem „Aktorka z ‘Klanu’ o czarnej magii i swoim nawróceniu” na portalu Frondy pojawił się komentarz użytkownika Grund: „Horoskopy, wróżenie i medycyna niekonwencjonalna to nie czarna magia.” Ten komentarz spowodował, że zacząłem się zastanawiać nad odpowiedzią na jego zarzut. Odpowiedź, której szukałem, przyszła do mnie sama…

*****

Tak, to był przypadek, o ile w ogóle są przypadki. Natrafiłem na film reklamujący Wyższą Szkołę Filologii Hebrajskiej w Toruniu. Franciszkanin, o. Jakub Waszkowiak, absolwent Instytutu Nauk Biblijnych i Archeologii (Studium Biblicum Franciscanum) w Jerozolimie, mówiąc o ciekawostkach biblijnego języka hebrajskiego[1] powiedział m.in. o wróżbach i przepowiadaniu przyszłości na podstawie biblijnego tekstu:

Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę, uprawiał wróżby, gusła, przepowiednie (מְנַחֵ֖שׁ - czyt. MeNaCHeSZ) i czary;  nikt, kto by uprawiał zaklęcia, pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni. Z powodu tych obrzydliwości wypędza ich Pan, Bóg twój, sprzed twego oblicza” (Pwt 18, 10-12).[2]

Tłumacz Biblii Tysiąclecia oddał oryginalne słowo, które jest imiesłowem czasu teraźniejszego, przez wyrażenie: „uprawiał przepowiednie”. Ciekawe jest to, że rdzeniem tego czasownika są trzy litery נחש, te same, które użyte w Rdz 3, 1 oznaczają …węża. 

kuszenie Adama i Ewy

A wąż (נָחָשׁ - czyt. NaCHaSZ) był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: «Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?»” (Rdz 3, 1).[3]
 
Dla Izraelity zatem czasownik "wróżyć", "uprawiać czary" musiał brzmieć jakoś tak: "wężować". Ale to nie wszystko. W Księdze Liczb jest użyte jeszcze inne, spokrewnione słowo, brzmiące praktycznie tak samo[4] i mające taką samą formę graficzną, jak to słowo w Rz 3, 1 oznaczające węża. Różnią się tylko w zapisie masoreckim. Jak pamiętamy, masoreci to uczeni żydowscy, którzy kilka wieków po Chrystusie dopisali do biblijnego tekstu hebrajskiego (zapisanego pierwotnie tylko przy pomocy spółgłosek) znaczki oznaczające samogłoski ułatwiające czytanie.

Ten cytat z Księgi Liczb brzmi następująco:
Skoro nie ma czarów (נַחַשׁ  - czyt. NaCHaSZ) wśród Jakuba ani wróżbiarstwa w Izraelu, w czasie właściwym przepowie się Jakubowi, Izraelowi to, co Bóg uczyni” (Lb 23, 23).
Ponieważ w tym czasie w Izraelu nie było czarów ani wróżbiarstwa, Balaam był bezsilny wobec narodu wybranego. Został sprowadzony przez Balaka, aby przeklął lud, który wyszedł z Egiptu. Jednak zamiast przeklinać, pobłogosławił ich i przepowiedział im przyszłość, którą oni nie starali się poznać na własną rękę przy pomocy wróżb.

A jeśli chodzi o różnicę pomiędzy czarną, a białą magią, to ekspert od tych spraw, wytłumaczył to w ten sposób: „Są dwa rodzaje magii: biała i czarna. Przez magię białą rozumie się zwykle zdejmowanie uroków, klątw i przekleństw. Natomiast czarna magia ma na celu rzucanie uroków oraz nakładanie klątw, przekleństw itp. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że magia jest zawsze czarna, ponieważ polega na zwracaniu się do demona. Również tak zwana biała magia to wchodzenie w kontakt z demonem”. ( http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/esprit_2013_egzorcysta_wat_03.html )


[2] Jak się wydaje, w Księdze Rodzaju nie ma wyraźnego zakazu przepowiadania przyszłości czy wróżenia przy użyciu przedmiotów. Józef Egipski czynił to (a przynajmniej mówił, że czynił), przy pomocy kielicha: „A Józef rzekł do nich: «Jak mogliście się dopuścić takiego czynu? Czy nie wiedzieliście, że taki człowiek jak ja potrafi wróżyć?»” (Rdz 44, 15; słowo "wróżyć" oddane jest przy pomocy czasownika נחש). Jednak później zostało to wyraźnie zakazane (por. Pwt 18, 10nn).
[3] Gramatyczny związek pomiędzy czasownikiem מנחש - MeNaCHeSZ, a rzeczownikiem נחש -NaCHaSZ podobny jest do związku pomiędzy czasownikiem מדבר - MeDaBeR (mówić), a rzeczownikiem דבר - DaBaR (słowo).
[4] Jedyna różnica występuje w długości samogłoski „a” – w słowie „wąż” jest to długie „a”, w słowie „wróżba” – „a”  jest krótkie.

sobota, 28 września 2013

"Jezus obrazem Boga" (Kol 1, 15)

W dyskusji o bóstwo Jezusa antytrynitarz zacytował Kol 1, 15: On jest obrazem Boga niewidzialnego - Pierworodnym wobec każdego stworzenia”. W jego mniemaniu jest różnica między „obrazem”, a rzeczywistością; obraz  nie jest tym, co przedstawia. A zatem, jego zdaniem, wystarczy ten jeden cytat, żeby się przekonać, że Jezus nie jest Bogiem. 

 ***

Argument wydaje się słuszny, jeśli weźmiemy pod uwagę nasze codzienne doświadczenie. Obrazy czy zdjęcia nie są osobami, które przedstawiają. To oczywiste. Ale ponieważ cytat zaczerpnięty jest w Biblii, musimy właśnie tam zaglądnąć, aby przekonać się, jakie znaczenie ma to słowo w Piśmie św. 

Słowo "obraz" określa podobieństwo stworzenia (człowieka) do Stwórcy (tak jest w Rdz 1, 26-27), jak i podobieństwo syna do ojca (tak jest określone podobieństwo Seta do Adama w Rdz 5, 3). Stwierdzenie, że Adam i ludzie zostali stworzeni na Boży obraz i podobieństwo, nie oznacza, że Adam i ludzie są Bogiem. Natomiast to samo słowo w Rdz 5, 3 oznacza, że Set został zrodzony na podobieństwo Adama. Skoro tak, to możemy powiedzieć, że Set jest obrazem Adama. To stwierdzenie oczywiście nie oznacza, że Set jest Adamem, ale jest oczywiste, że podobieństwo w tym wersecie oznacza, że Set podobnie jak Adam, jest człowiekiem, bo ma tę samą naturę, co Adam: naturę ludzką.

Podsumowując: słowo "obraz" w Biblii opisuje zarówno podobieństwo, które nie jest dzieleniem tej samej natury, jak i takie, które jest dzieleniem tej samej natury. Zatem stwierdzenie, że "Jezus jest Obrazem Boga niewidzialnego" nie wyklucza, że jest to podobieństwo oznaczające dzielenie z Bogiem Ojcem natury boskiej. Innymi słowy, Kol 1, 15 nie zaprzecza bóstwu Jezusa.
Na potrzeby tego rozważania umówmy się, że w słowo „obraz” w Rdz 1, 26-27 opisuje "podobieństwo stworzenia", a w Rdz 5, 3 "podobieństwo zrodzenia". Aby stwierdzić, jakie znaczenie ma słowo „obraz” w Kol 1, 15, trzeba odpowiedzieć na pytanie: Czy Jezus jest Synem Bożym przez zrodzenie, czy przez stworzenie? 

Pismo św. daje taką odpowiedź: Do którego bowiem z aniołów powiedział kiedykolwiek: Ty jesteś moim Synem, Jam Cię dziś zrodził? I znowu: Ja będę Mu Ojcem, a On będzie Mi Synem. (Hbr 1, 5; por. Hbr 5, 5: Ty jesteś moim Synem, Jam Cię dziś zrodził). „Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył”. (J 1:18 BT).

W Piśmie św. synem czy synami Bożymi nazwani są aniołowie, Izrael, prorocy, kapłani, wierzący w Jezusa, ale tylko Jezus jest Synem Bożym przez zrodzenie, tak iż został nazwany nie tylko Jednorodzonym Synem Bożym, ale Jednorodzonym Bogiem. Bóg ma tylko jednego Syna, a jeśli ten termin zostaje zastosowany np. do wierzących w Jezusa, oznacza Boże synostwo przez udział w synostwie Jezusa. I nie można byłoby mówić o Bożym synostwie wierzących w Jezusa, o ile nie byłby On prawdziwym Synem Bożym, czyli Synem Bożym przez zrodzenie.

piątek, 6 września 2013

List otwarty do pastora Pawła Bartosika

Pastor Paweł Bartosik umieścił na swoim blogu list otwarty do redaktora naczelnego Frondy Tomasza Terlikowskiego i tygodnika „Do Rzeczy”, w którym obrusza się na sformułowanie „fundamentalistyczne sekty protestanckie”. W odpowiedzi pan redaktor przeprosił pastora, o czym kalwinista nie omieszkał poinformować na swoim blogu ( http://pbartosik.blogspot.de/2013/09/red-terlikowski-przeprosi.html ):
„Red. Terlikowski na mojej facebookowej tablicy zamieścił przeprosiny: 

‘Sformułowanie o sektach doszło do tekstu na etapie redakcji (w którym nie uczestniczyłem, bo to czas wakacyjny). Ja pisałem o fundamentalistycznych wspólnotach protestanckich, a nie o sektach, bo też nigdy tak o protestantach nie pisuję. Ze swojej strony mogę przeprosić za to sformułowanie i zapewnić, że na przyszłość będę pilnował’.”

Pastor uznał przeprosiny i wydawać by się mogło, że po sprawie. A jednak… Protest protestanta świadczy o jego „moralności Kalego”, jak to ktoś słusznie zauważył w komentarzu pod cytowanym wpisem:
„Jak katolicy rzymscy nazwą protestantów członkami sekt fundamentalistycznych dzieje się dramat i pastor obruszony apeluje do redaktora Terlikowskiego, ale jak sam innych nazywa heretykami lub bałwochwalcami to jest stwierdzenie faktu”.

Komentarz ten ma swoje uzasadnienie. Na wielu miejscach na swoim blogu pastor pisze  o „bałwochwalczych praktykach katolików”. Ale zarzut o bałwochwalstwo nie jest najgorszym z tych, które wyszły spod jego pióra (czy może raczej z klawiatury jego komputera). Gorszym i najgorszym z możliwych jest oskarżenie katolików o okultyzm. W jednym ze swoich wpisów: „Protestanci i Dzień Wszystkich Świętych” protestant zamieścił odpowiedź na pytanie redaktorki gazety „Fakt” ( http://pbartosik.blogspot.de/2012/11/czy-istnieje-czysciec.html ). Pod tekstem umieszcza zdjęcie przedstawiające kobietę zapalającą lampkę przed obrazem błogosławionego Jana Pawła II. U góry jest napis: „Co Biblia mówi na temat modlitwy do zmarłych?” Pod zdjęciem zaś jest tekst (a właściwie jego fragmenty) z Księgi Powtórzonego Prawa 18, 10-13, który tu zamieszczę w całości:

„Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę, uprawiał wróżby, gusła, przepowiednie i czary; nikt, kto by uprawiał zaklęcia, pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni. Z powodu tych obrzydliwości wypędza ich Pan, Bóg twój, sprzed twego oblicza. Dochowasz pełnej wierności Panu, Bogu swemu”.

Zdjęcie jest manipulacją na wielu poziomach. Cytowany przez pastora fragment nie zawiera tych trzech wersetów w całości, a tylko ich części, przez co ginie kontekst. Autor nie odróżnia modlitwy do Świętych, od modlitwy za zmarłych, co w sumie nie jest aż tak ważną rzeczą, a świadczy być może tylko o nieznajomości katolickiej teologii. Ale najgorszą manipulacją się fakt, że idea modlitwy do Świętych (czy za zmarłych) połączona jest z fragmentem biblijnym mówiącym o …pogańskich praktykach okultystycznych. Znane jest powiedzenie, że jedno zdjęcie mówi więcej niż tysiąc słów. Aż nazbyt czytelne jest pragnienie autora bloga. W ilu oglądających to zdjęcie pojawiło się lub utwierdziło się przekonanie, że katolicy modląc się do Świętych lub za zmarłych w istocie praktykują okultyzm? Pastora oburza wyrażenie „sekty protestanckie” użyte przez katolika, ale jak się wydaje, nie widzi nic złego w manipulacji, której celem jest wzbudzenie w czytelniku wrażenia, że katolicy są okultystami. Okultyzm to w istocie kult szatana, dlatego napisałem, że nie może być gorszej kalumnii. I trudno mi uwierzyć w to, że jej autor robi to nieświadomie. Ale: „Jeśli pana domu przezwali Belzebubem, o ileż bardziej jego domowników tak nazwą”. (Mt 10, 25 BT)

Można byłoby w tym miejscu zakończyć ten list, ale nie chcę zostawiać bez wyjaśnienia słów z Księgi Powtórzonego Prawa mówiących o „zwracaniu się do zmarłych”. Co oznacza to wyrażenie? „Zwracanie się do zmarłych” – z Pwt 18, 11 oznacza nie „modlitwę do zmarłych”, jak by się mogło wydawać, ale wywoływanie duchów, tzn. zwracanie się do zmarłych w celu np. poznania przyszłości, jak o tym możemy przeczytać w 1 Sm 28, 7 gdzie Saul poleca poszukać kobiety wywołującej duchy, bo chce, aby ta umożliwiła mu kontakt z umarłym prorokiem Samuelem, od którego chciał uzyskać odpowiedź na dręczące go pytanie. Protestancka Biblia Gdańska tłumacząca dosłownie Pwt 18, 11 oddaje w ten sposób: „I czarnoksiężnik, i ten, który ma sprawę z duchy złymi, i praktykarz, i wywiadujący się czego od umarłych”. Także według protestanckich komentarzy to wyrażenie określa nekromancję, nie zaś modlitwę do (za) zmarłych[1]. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić tego, że Paweł Bartosik, pastor i nauczyciel wspólnoty, której przewodzi, o tym nie wiedział.

PS. Uzasadnienie modlitwy do Świętych i modlitwy za zmarłych można znaleźć tutaj: http://www.fronda.pl/blogi/okruchy-przede-wszystkim-z-bochenka-slowa-bozego/dlaczego-modlimy-sie-za-zmarlych-dlaczego-modlimy-sie-do-swietych,30826.html


[1] “The phrase “one who inquires from the dead” (דרשׁ אל־המתים ) probably means one who performs necromancy by any other means than the two previous terms mentioned (Tigay [1996] 173, following Ramban)”. (Christensen, D. L. (2001). Deuteronomy 1–21:9. “Word Biblical Commentary” (Vol. 6A, p. 409). Dallas: Word, Incorporated.)

wtorek, 3 września 2013

Jak zwiększyć szansę na trwałość małżeństwa?

W obecnych czasach pary wstępujące w związek małżeński mają statystycznie rzecz biorąc ok. 50 % szans na to, że okaże się trwały. W tej sytuacji potrzeba naprawdę wiele odwagi, aby zdecydować się na ten krok. A ci, którym jej wystarcza, nierzadko podejmują pewne środki mające w ich przekonaniu zapewnić trwałość ich związkowi. Jednym z nich jest wybór szczególnego miejsca, np. cmentarza, gdzie chyba jakoś łatwiej uświadomić sobie powagę przyrzeczenia wzajemnej miłości i wierność aż do śmierci. Innym przykładem jest wybranie szczególnej daty. Czasem łączy się te dwa elementy, jak miało to miejsce w przypadku opisanym poniżej.
***
Chcemy tak, jak rodzice!
Do zakonnika pracującego przy sanktuarium maryjnym zadzwoniła młoda kobieta. Razem ze swoim narzeczonym właśnie planują zawrzeć związek małżeński za rok, dokładnie w dniu, w którym jej rodzice powiedzieli sobie tu sakramentalne „Tak”. Trzeba w tym miejscu dodać, że kościół, o którym tu mowa, jest dla okolicznej ludności ulubionym miejscem do zawierania małżeństw. Ta tradycja przechodzi z pokolenia na pokolenie, czego przykładem jest rodzina tej młodej kobiety. Ponieważ jej rodzice zawarli w tym sanktuarium, jak się okazało, udane małżeństwo, także ona i jej narzeczony chcą to powtórzyć świadomie wybierając ten sam kościół i ta samą datę. Niestety, jak się okazało, sprawa nie jest taka prosta, bo w czasie pisania protokołu małżeńskiego ujawniła się pewna przeszkoda. Jej narzeczony – luteranin – był wcześniej żonaty. Proboszcz powiedział im, że musieliby rozpocząć proces o stwierdzenie nieważności tego pierwszego małżeństwa jej narzeczonego. Ale chociaż są ważne powody rokujące nadzieję na to, że ten pierwszy związek zostanie uznany za nieważny, to jednak jest bardzo mało prawdopodobne, że proces zakończyłby się w ciągu roku. Innymi słowy, nie gwarantował, że z całą pewnością będą mogli zawrzeć małżeństwo w upragnionym terminie. A w przyszłym roku w ten dzień wypada sobota, dokładnie jak w dniu ślubu jej rodziców. Jeśli zatem nie udałoby się zakończyć procesu w przeciągu roku, to na następny taki dzień musieliby czekać następnych kilka albo kilkanaście lat. W związku z tym ona ma pytanie: Czy możliwe byłoby, żeby zamiast katolickiego ślubu zawarli związek małżeński przed pastorem? Innymi słowy: Bardziej zależało jej na tym, żeby ich ślub odbył się w określonym miejscu i dniu, niż na tym, żeby to był związek sakramentalny.

Szczęśliwa data?
Tak, niektórzy widzą szansę na trwałość małżeństwa w dacie zawarcia ślubu. Kroniki ostatnich lat podają, że w takich dniach jak 9. 09. 1999, 10. 10. 2010, 11. 11. 2011 czy 12. 12. 2012 r. w Urzędach Stanu Cywilnego zawarto więcej małżeństw niż przeciętnie. Ale rekordową liczbę odnotowano w dniu 8. 08 1988 r. Być może w czterech ósemkach widziano obietnicę udanego małżeństwa zgodnie z chińską numerologią, według której liczba „8” jest szczęśliwa. Niewykluczone, że niektórzy czynili to ze względu na Jezusa i liczbową wartość Jego imienia w jęz. greckim (888). Trudno powiedzieć, które motywy były decydujące. Jedno jest pewne: 8. sierpnia 1988 r. w wielu Urzędach Stanu Cywilnego zanotowano kolejki chętnych do zawierania małżeństwa. W Stuttgarcie uczyniło to 38 par. 25 lat później dziennikarze miejscowych mediów przeprowadzili badanie. Co stało się z tym parami? Z trzydziestu ośmiu do dzisiejszego dnia przetrwała jeszcze tylko …jedna para. Są to Edeltraut i Peter Stumpf. W listopadzie 1988 r. zawarli związek sakramentalny i żyją zgodnie jako małżeństwo do dzisiaj. Jest to para szczególna, bo ona jest starsza od niego o 10 lat. Jak widać, nie było to przeszkodą, a niewykluczone, że przyczyniło się do trwałości ich związku. Trudno powiedzieć, jaki wpływ na małżeństwo srebrnych jubilatów miał fakt, że Peter Stumpf nosi czarny pas i jest mistrzem Wirtembergii w karate. Jak sam mówi, nigdy nie musiał korzystać ze swoich umiejętności ani w celu samoobrony, ani w obronie innych. Z okazji rocznicy srebrni jubilaci otrzymali 25 czerwonych róż i mercedesa z rejestracją upamiętniającą datę zawarcia przez nich związku cywilnego. Słusznie, bo przecież jako jedyni z 38 par, po 25 latach wciąż są razem.[1]

To może małżeństwo „na próbę”?
Mogłoby się wydawać, że dobrze jest, jeśli kandydaci do małżeństwa żyją jakiś czas razem przed ślubem, bo w ten sposób, jak twierdzą niektórzy, mogą się przekonać, czy pasują do siebie. A kiedy stwierdzą, że nie pasują do siebie, po prostu rozstaną się. Zawsze to lepsze, niż taki krok po zawarciu małżeństwa. Statystyki zaprzeczają temu. Według nich tylko ok. 50 % par, które żyją razem, później decyduje się na zawarcie małżeństwa. Co więcej, okazuje się, że ta druga połowa czyli pary, które po wspólnym zamieszkaniu przez jakiś czas bez ślub, później decydują się na jego zawarcie, ma mniejsze szanse na to, że ich małżeństwo będzie trwałe. Jeśli przeciętnie co druga para ma szansę na to, że ich związek będzie trwały, to wśród par, które przed zawarciem małżeństwa mieszkały razem, ta szansa wynosi jak 1:4, a więc jest o połowę mniejsza w porównaniu z parami, które przed ślubem nie „próbowały, czy pasują do siebie”.

To co w końcu? Czy jest jakaś dobra rada?
Nie wydaje się zatem, żeby data zawierania ślubu miała decydujący wpływ na trwałość małżeństwa. Można się domyślać, że także miejsce zawierania małżeństwa nie ma większego znaczenia. Wyżej przytoczyliśmy dane mówiące, że wspólne zamieszkiwanie przed ślubem zamiast zwiększać, aż dwukrotnie zmniejsza szansę na trwałość związku. Czy jest zatem coś, co ma pozytywny wpływ na trwałość małżeństw? Odwołując się do statystyk podanych na stronie ourcatolicmarriage.org[2] pragnę wskazać na dwie rzeczy: 1) stosowanie naturalnych metod regulacji poczęć i 2) wspólna modlitwa małżonków. Małżonkowie stosujący metody naturalne planowania rodziny, oprócz innych dobroczynnych skutków tej metody wymienionych na wspomnianej stronie, znacznie zwiększają szansę na przetrwanie ich związku. Dla wspomnianych par ta szansa wynosi ponad 95 %. Mówiąc inaczej: 1 para na 20 rozwodzi się, czyli prawdopodobieństwo trwałości związku par stosujących naturalne metody planowania rodziny zwiększa się 10 razy w porównaniu do średniej. Jeszcze większy wpływ na trwałość małżeństw ma regularna, wspólna modlitwa małżonków. Jeśli małżonkowie modlą się razem, szansa na przetrwanie ich małżeństwa osiąga prawie 100 %. Około 0,3 % modlących się razem rozwodzi się, co daje w przybliżeniu 1 parę na 300. Zatem szansa na zachowanie związku par małżeńskich regularnie modlących się razem w porównaniu do średniej zwiększa się 150-krotnie.


[1] Na podstawie: „Mittelbayerische Zeitung“ z 16. 08. 2013 r., artykuł: “Stuttgartes letztes Ehepaar vom 8. 8. 1988“