Szukaj na tym blogu

czwartek, 22 marca 2012

'Oto Matka twoja...'

A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie. Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: «Pragnę». (J 19:25-28 BT)

Ewangelia według św. Jana jest szczególną Ewangelią. Może ją czytać i rozumieć człowiek bez wykształcenia teologicznego, a z drugiej strony jest ona niewyczerpana nawet dla naukowców i mistyków. Jest w tym pewien paradoks, że im kto dłużej studiuje i medytuje na tym natchnionym tekstem, tym bardziej odkrywa, że ma to czynienia z głębinami, do których dna nie jest w stanie dotrzeć. I nie inaczej jest z tym tekstem umieszczonym na wstępie: z jednej strony jest on wymowny sam w sobie dla każdego człowieka dobrej woli bez specjalnego przygotowania biblijnego – w tych słowach Pan daje umiłowanemu uczniowi swoją Matkę za matkę; z drugiej strony, żeby odkryć pełną wymowę tych słów Pana z krzyża, trzeba odczytać je w kontekście całej Ewangelii Janowej, a nawet całego Pisma św. A jest to ważne, ponieważ te słowa są testamentem duchowym zostawionym przez Pana swoim uczniom.

Zanim zaczniemy zastanawiać się nad znaczeniem słów Pana, zwróćmy uwagę na fakt, że Pan daje swoją Matkę „umiłowanemu uczniowi”, a dosłownie: „uczniowi, którego miłował” – nie ma wymienionego imienia. To może prowadzić do wniosku, że z „uczniem, którego Pan miłuje” może utożsamiać się każdy uczeń Pana, ponieważ każdy uczeń Pana jest kochany przez Niego i nie ma takiego ucznia Pana, który nie byłby przez Niego kochany.

Cofnijmy się do początku Ewangelii według św. Jana:

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. (J 1:1 BT)

Pierwsze zdanie czwartej Ewangelii zawiera aluzję do pierwszego zdania w Księdze Rodzaju: Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię. Ale nie tylko pierwsze zdanie. Uważny czytelnik może odnaleźć w pierwszym rozdziale Ewangelii Janowej ukryte nawiązanie do pierwszego opisu stworzenia świata, a mówiąc dokładnie do struktury tego opisu opartego na siedmiu dniach. Bibliści mówią nam, że pierwszy opis jest hymnem, które strukturę tworzą upływające dni stwarzania. Niczym refren powtarza się w nim wyrażenie: I tak upłynął wieczór i poranek – dzień …pierwszy, …drugi, itd. I coś podobnego do pierwszego opisu stworzenia znajdujemy na początku czwartej Ewangelii.

„Na początku” u Jana nawiązuje do „Na początku…” w Księdze Rodzaju. Jest to dzień pierwszy, który w Ewangelii Janowej przybiera historyczne kształty w dniu objawienia się Słowa, tzn. w dniu, w którym Jan Chrzciciel wobec przedstawicieli religijnych przywódców z Jerozolimy składa pierwsze świadectwo o Jezusie:

Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: ‘Kto ty jesteś?’, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: «Ja nie jestem Mesjaszem». (J 1:19-20 BT)

Dzień drugi: Nazajutrz zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: ‘Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata’. (J 1:29 BT)

Dzień trzeci: Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: ‘Oto Baranek Boży’. (J 1:35-36 BT)

Dzień czwarty: Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: ‘Pójdź za Mną!’. (J 1:43 BT)

Dzień siódmy: Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. (J 2:1-2 BT)

Dzień siódmy w Księdze Rodzaju to dzień odpoczynku Pana Boga po zakończeniu dzieła stworzenia. Dzień siódmy w Ewangelii według św. Jana to wesele w Kanie Galilejskiej, gdzie jest obecna Matka Pana i gdzie także zaproszono Jezusa i Jego uczniów. Jest to wesele, ale Ewangelista nie podaje imion ani pana młodego, ani pani młodej. Jedyne osoby, które możemy zidentyfikować po imieniu to w kolejności występowania: Matka Jezusa czyli Maryja, i Jezus. Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z symboliczną zapowiedzią zaślubin Pana Jezusa z Kościołem, który tu jest reprezentowany przez Jego Matkę? W mojej opinii – tak. Na potwierdzenie można przytoczyć fakt, że Jezus w Ewangeliach nazywa siebie „Oblubieńcem”, zaś Jan Chrzciciel mówi o sobie, że jest „przyjacielem Oblubieńca”. Ale jeśli tak, to czy nie jest czymś dziwnym, że Oblubienicę Chrystusa – Kościół – reprezentuje tu Jego Matka? Być może, ale taka interpretacja staje się do przyjęcia, jeśli weźmiemy pod uwagę słowa proroka Izajasza 62:5, które w dosłownym tłumaczeniu Biblii Gdańskiej brzmią: Albowiem jako młodzieniec pannę pojmuje, tak cię sobie pojmą synowie twoi; a jako się oblubieniec weseli z oblubienicy, tak się weselić będzie z ciebie Bóg twój.

Pamiętamy, że uczta weselna w przepowiadaniu Pana była obrazem zbawienia. Jeśli tak, to uczta weselna w Kanie Galilejskiej, w której bierze udział Jezus i Maryja, oraz uczniowie Pana, jest zapowiedzią uczty zbawionych. Możemy zatem podsumować to, co powiedzieliśmy dotychczas, że pierwszy opis nowego stworzenia kończy się ucztą, która tutaj jest symbolem i zapowiedzią uczty i odpoczynku zbawionych w niebie.

A ponieważ aż dwukrotnie w rozdziale pierwszym Ewangelii Janowej Pan został nazwany „Barankiem Bożym”, w uczcie weselnej w Kanie Galilejskiej możemy widzieć także aluzję i zapowiedź „Godów Baranka” – nie tylko uczty zbawionych w niebie, ale także Mszy św. jako wypełnienia żydowskiej Paschy. Wszystkim nam znane są słowa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”. Temu tematowi Jan poświęca bardzo wiele miejsca w Apokalipsie. W ostatniej Księdze Nowego Testamentu najczęściej używanym tytułem Pana jest właśnie „Baranek”, a o „Godach Barankach” jest mowa na wielu miejscach. To właśnie stało się tematem książki Scotta Hahna: „Uczta Baranka: Msza św. jako niebo na ziemi”. Wiele niezrozumiałych opisów i obrazów w Apokalipsie nabiera znaczenia, jeśli odniesiemy je do Mszy św.

Po tej krótkiej dygresji idźmy dalej rozwijając nasz temat. Dla chrześcijan jest oczywiste, że zbawienie dokonało się na Krzyżu. Patrząc na krzyż i wiszącego na nim Chrystusa, nie trudno odkryć odniesienia do Starego Testamentu. To sam św. Paweł zauważa w Liście do Galatów, że wiszący na drzewie był uważany za przeklętego przez Pana Boga (por. Ga 3:13). W Księdze Powtórzonego Prawa mamy zapis wielu przekleństw, które odnosiły się do narodu jako całości, jeśli okaże się nieposłuszny wobec Boga i Bożego Prawa. Jest też jedno, które odnosiło się do pojedynczego człowieka winnego zbrodni:

Jeśli ktoś popełni zbrodnię podlegającą karze śmierci, zostanie stracony i powiesisz go na drzewie - trup nie będzie wisiał na drzewie przez noc, lecz tegoż dnia musisz go pogrzebać. Bo wiszący jest przeklęty przez Boga. (21:22-23 BT)

O konieczności swojego wywyższenia na krzyżu, oczywiście dla naszego zbawienia, mówi sam Pan:

A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (J 3:14-16 BT)

Przekleństwo, o którym pisze Apostoł Narodów, jest w pierwszym rzędzie przekleństwem wypowiedzianym przez Boga jako skutek nieposłuszeństwa Adama, który przekroczył Boży zakaz i popełnił grzech pierworodny:

Do mężczyzny zaś Bóg rzekł: ‘Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść - przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia’.
(Rdz 3:17 BT).

Dalej Pan Bóg powiedział też do niego:

Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. (3:18). Także i to przekleństwo przyjął na siebie Pan, gdy pozwolił ukoronować się koroną z cierni, aby odpokutować za Adamową pychę pragnienia „stania się jak Bóg”.

W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!
(3:18-19 BT). I Pan Jezus przyjął to przekleństwo na siebie, gdy w Ogrojcu pocił się krwawym potem i kiedy krew biczowania i krzyżowania pokryła całe Jego ciało.

I właśnie umierając, Ten, który był powieszony na drzewie, ukoronowany cierniową koroną, pokryty krwawym potem, daje kochanemu uczniowi swoją Matkę za matkę. Czyż i tu nie ma aluzji do opisu stworzenia? Wydaje się, że tak. Księga Rodzaju zawiera dwa opisy stworzenia. Pierwszy kończy się odpoczynkiem Boga; drugi daniem mężczyźnie kobiety. Sądzę, że zamiarem Jana było ukazanie w słowach: „Oto Matka twoja” aluzji do drugiego opisu stworzenia. Odpowiednikiem stworzenia w Starym Testamencie jest nowe stworzenie, czyli dokonanie się zbawienia, w Nowym Testamencie. Tak, jak w Księdze Rodzaju stworzenie zostało zakończone daniem Adamowi Ewy, jako pomocy odpowiedniej dla niego w trosce o stworzenie, tak w Ewangelii według św. Jana nowe stworzenie zostało ukończone daniem ludzkości, którą tu reprezentuje Jan, Nowej Ewy – Maryi, jako pomocy odpowiedniej i skutecznej w osiągnięciu zbawienia. Po oddaniu swojej Matki umiłowanemu uczniowi, autor dodaje, że "Jezus był świadom, że wszystko się dokonało".

‘Oto Matka twoja’. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.
(J 19:27 BT) Niech odpowiedź Jana stanie się również naszą odpowiedzią: weźmy Matkę Pana do naszych domów, spraw, do naszego życia; weźmy Ją jako duchową Matkę i powierzmy Jej troskę o siebie na naszej drodze podążania za Jej Synem.

niedziela, 18 marca 2012

Słowo nie jest równe Słowu

„(…) w Kościele otaczamy wielką czcią święte Pisma, chociaż wiara chrześcijańska nie jest ‘religią Księgi’: chrześcijaństwo jest ‘religią słowa Bożego’, nie ‘słowa spisanego i milczącego, ale Słowa Wcielonego i żywego’.”

Wyrażenie „słowo Boże” jest określeniem analogicznym do wyrażenia „Słowo Boże”. Ojcowie Kościoła dostrzegali analogię pomiędzy ‘Słowem Bożym, które stało się ciałem’, i słowem, które staje się ‘księgą’. Na czym polega ta analogia?

„Boże bowiem słowa, wyrażone ludzkimi językami, upodobniły się do ludzkiej mowy, podobnie jak niegdyś Słowo Wiekuistego Ojca, przyjąwszy słabe ludzkie ciało, upodobniło się do ludzi”.

„W pojmowaniu świętego tekstu jako słowa Bożego w ludzkich słowach kluczowe znaczenie ma niewątpliwie pojęcie natchnienia. Również tutaj można zastosować analogię: podobnie jak Słowo Boże stało ciałem za sprawą Ducha Świętego w łonie Dziewicy Maryi, również Pismo święte rodzi się z łona Kościoła za sprawą tegoż Ducha. Pismo święte jest ‘słowem Boga, dlatego że zostało spisane pod natchnieniem Ducha Bożego’. W ten sposób uznaje się w pełni rolę ludzkiego autora, który napisał natchniony tekst, i jednocześnie Boga samego jako prawdziwego Autora”.

Źródło: link.

sobota, 17 marca 2012

Kogo chcecie, żebym wam uwolnił: ‘Jezusa zwanego Synem Ojca, czy Jezusa zwanego Mesjaszem?’

Rola Barabasza w procesie Pana Jezusa nie jest tak ważna jak np. Piotra czy Judasza; co więcej, jest bierna, tym nie mniej ta postać mówi nam coś bardzo istotnego o tym, dlaczego Pan Jezus został skazany na haniebną śmierć.

U Mateusza czytamy: „A był zwyczaj, że na każde święto namiestnik uwalniał jednego więźnia, którego chcieli. Trzymano zaś wtedy znacznego więźnia, imieniem Barabasz. Gdy się więc zebrali, spytał ich Piłat: «Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem?» Wiedział bowiem, że przez zawiść Go wydali”. (Mt 27:15-18 BT)

Odpowiedź tłumu według Janowej Ewangelii: „Oni zaś powtórnie zawołali: «Nie tego, lecz Barabasza!» A Barabasz był zbrodniarzem”. (J 18:40 BT)

„Zbrodniarzem” – ta nazwa może być myląca. Bo greckie słowo użyte przez Ewangelistę to „lestes”. „Joseph Blinzler, niemiecki specjalista od Męki Jezusa, proponuje przetłumaczyć lestes jako 'podżegacz' lub wręcz 'wojownik ruchu oporu'" ("Umęczon pod Ponckim Piłatem?", str. 69). Podobnie pisze Ojciec św. Benedykt XVI w książce "Jezus z Nazaretu" przypominając, że greckie słowo przybrało także znaczenie: "terrorysta" lub "bojownik o wolność". Protestancka Biblia Gdańska tłumaczy to zdanie: „Barabasz był bandytą”. Jest to dobre słowo, jeśli dodamy do tego kontekst, w jakim zostało użyte. Sytuacja żydów w czasach Pana Jezusa przypominała sytuację Polaków w czasie II wojny światowej. Jak Niemcy określali wojowników o wolność, członków ruchu oporu, którzy dokonywali aktów sabotażu lub zamachy na jakieś ważne osobistości? No właśnie: „Banditen”. Niemieckiemu słowu odpowiada polskie słowo „bandyci”. Tak, Barabasz był „bandytą” – to znaczy bohaterem ludowym walczącym ze znienawidzonym okupantem. Był bojownikiem o wolność. Więcej, był swego rodzaju mesjaszem politycznym. I Piłat właśnie jego przedstawił ludowi jako alternatywę obok Jezusa. Postawienie obok siebie Pana Jezusa i Barabasza oznacza przeciwstawienie dwóch koncepcji mesjanizmu.

Vittorio Messori w cytowanej trochę wyżej książce „Umęczon pod Ponckim Piłatem?”, na stronie 72 napisał: „Informuje nas Orygenes, starożytny pisarz chrześcijański, że aż do jego czasów (mianowicie do połowy III wieku) wiele manuskryptów Ewangelii podawało całkowite imię ‘bandyty’: Jezus Barabasz. Potem przystąpiono do ‘oczyszczania’, które sam Orygenes uznaje, i imię ‘Jezus’ zostało usunięte; posiadamy jednak jeszcze wiarygodne manuskrypty, które przytaczają to kłopotliwe imię”. Tyle cytat. „Barabasz” zaś to przydomek oznaczający „syn ojca”. Biorąc tę informację pod uwagę, pytanie jakie usłyszały tłumy brzmiało: „Kogo chcecie, żebym wam uwolnił: ‘Jezusa zwanego Synem Ojca, czy Jezusa zwanego Mesjaszem?’” Dlaczego tłumy wybrały Barabasza? Bo ci ludzie byli patriotami.

Czytamy w Ewangelii, że były podburzone przez faryzeuszów. Jednak zanim przejdziemy do motywów faryzeuszów i kapłanów zatrzymajmy się na chwilę tutaj. To pytanie postawione wobec tłumów przez Piłata oznacza, że nie chodziło tam o wybór dobra lub zła ile raczej chodziło o wybór pomiędzy dwoma rodzajami dobra. Inaczej mówiąc: Tłumy nie miały do wyboru pomiędzy kimś o nieposzlakowanej opinii z jednej strony (białym charakterem) i zbrodniarzem z drugiej strony (czarnym charakterem). Nie wiemy zresztą, jaką wiedzą o Panu Jezusie dysponowały owe tłumy. Na pewno nie było to poznanie, które my mamy o Nim. W najlepszym wypadku chodziło tu o wybór między cudotwórcą i wędrownym kaznodzieją, kimś, kto uczył moralnego postępowania, stawiania miłości Boga na pierwszym miejscu z jednej strony, a kimś, kto był patriotą gotowym do walki zbrojnej z wrogiem Ojczyzny, z drugiej. Postawmy siebie w sytuację ludzi stojących przed Piłatem. Jaka byłaby nasza decyzja? Kogo wybralibyśmy mając tą wiedzę, którą oni mieli? Czy kogoś, kto mówi o miłości Boga i jednocześnie stawia wymagania moralne czy też wybralibyśmy bojownika, który walczy z wrogiem narażając własne życie? Człowieka umiarkowanego czy radykała? Pytanie to stawiam dlatego, żebyśmy nie śpieszyli się z wydawaniem osądów, bo mogą one pośrednio zawierać potępienie naszych własnych motywów, postaw i wyborów.

Idźmy dalej: Powiedzieliśmy, że tłumy były podburzone przez arcykapłanów i starszych. Ale nie było to trudne. Wystarczyło, że tamci odwołali się do uczuć miłości do ojczyzny i świątyni oraz do nienawiści do okupanta.

Jak się wydaje, także Judasz wydał swojego Mistrza z tych samych powodów: był patriotą. Kochał swój naród, pragnął jego niepodległości. Prawdopodobnie należał do stronnictwa zelotów, gorliwców politycznych walczących zbrojnie o wolność narodu. Na to zdaje się wskazywać jego przydomek „Iskariota”. Jednak niezależnie od tego, jakie było znaczenie tego przydomka, wydaje się, że motywy zdrady były polityczne. Przynajmniej tak to sobie wyobrażam. Dlaczego? Ponieważ trudno przyjąć, że Judasz zrobił to dla 30 srebrników. Judasz był chciwcem i złodziejem, ale gdyby wydawał swego Mistrza dla pieniędzy, targowałby się o większą sumę. Ponieważ jednak zgodził się na tę niewielką kwotę, sądzę, że możemy widzieć w tym inne motywy niż ekonomiczne. Wyobrażam sobie, że Judasz wydał swego Mistrza nie dlatego, że chciał Go usunąć, ale że uważając Go za mesjasza politycznego, który miał szansę pociągnięcia ludzi przeciwko Rzymianom w walce o niepodległość, chciał „przymusić” Go do działania. Wydawało mu się, że stanie się tak, kiedy wyda Go arcykapłanom. Gdy jednak przekonał się, że ci skazali Pana Jezusa i wydali Piłatowi, właśnie wtedy Judasz zrozumiał, że jego działanie nie przyniosło zamierzonego efektu. Żałował swego czynu, ale był to w pewnym sensie tylko „żal polityczny” - frustracja wobec rozwoju wydarzeń, który nie był po jego myśli.

Wróćmy do faryzeuszów i arcykapłanów. Wspomnieliśmy, że podburzyli tłumy, aby żądały od Piłata Barabasza. Jakie były ich motywy? Jak wynika z Ewangelii według św. Jana, są to motywy polityczne pomieszane z religijnymi. Czytamy, że po wskrzeszeniu Łazarza:

„Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i rzekli: «Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród».” (J 11:46-48 BT)

Podsumowując: podobnie jak faryzeusze i arcykapłani, tłumy wybrały Barabasza z przyczyn polityczno-religijnych: Kochali swoją ojczyznę, pragnęli jej wolności, kochali świątynię i pragnęli jej zachowania. Czy to znaczy, że patriotyzm jest czymś złym? Nie, tego nie chcę powiedzieć. Miłość do Ojczyzny jest święta. Powinniśmy być patriotami, powinniśmy kochać naszą Ojczyznę, nawet aż do punktu gotowości oddania za nią życia. Miłość do Ojczyzny stałaby się grzechem jedynie wtedy, gdyby zajęła miejsce miłości do Boga. I właśnie tak stało się w procesie Pana Jezusa. I miało to miejsce u Judasza, arcykapłanów i faryzeuszów, i całego tłumu, który wybrał Barabasza zamiast Pana Jezusa.

Miłość do ojczyzny jest analogiczna do miłości do rodziców: jest święta. Ta ostatnia jest przedmiotem czwartego przykazania Bożego: „Czcij ojca i matkę swoją”. Przykazaniu temu towarzyszy obietnica: „A będziesz długo żył”. A jednak Pan Jezus mówi, jak czytamy w Ewangelii: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10:37 BT).

Mamy kochać rodziców, tak jak mamy kochać ojczyznę i siebie samego: a jednak kto kocha ojczyznę, rodziców, siebie czy innych ludzi bardziej niż Boga, ten grzeszy. I jeśli miłość do ojczyzny, rodziców, siebie czy innych ludzi jest większa od miłości, jaką kochamy Boga, to taka „miłość” tam, gdzie nie ma Boga na pierwszym miejscu, ostatecznie przynosi zniszczenie innych i siebie.

I proces Pana Jezusa jest tego klinicznym przykładem. Judasz, który kochał Ojczyznę bardziej niż Boga, sam wymierzył sobie karę, targając się na swoje życie. Annasz i Kajfasz przestali być arcykapłanami wtedy, gdy Piłat wpadł w niełaski cesarza i usunięty z urzędu. Stało się to zaledwie kilka lat po ukrzyżowaniu Pana. Ale ostateczny akt, przynajmniej z naszej ziemskiej perspektywy, dokonał się 40 lat później. W roku 66 wybuchło powstanie przeciw Rzymianom. Było to w czasie Paschy. Jak pamiętamy, każdy dorosły żyd miał obowiązek przynajmniej trzy razy w roku ukazać się przed Panem. Ci, którzy mieszkali dalej, przynajmniej raz w roku, właśnie na święto Paschy. Ocenia się, że w Jerozolimie zgromadziło się wtedy około 1 200 000 żydów. Józef Flawiusz, żyd pochodzący z rodu kapłańskiego, urodzony w Jerozolimie, ocalał jako jeden z 97 000 jeńców, w swoim dziele „Wojna żydowska” napisał: „Cały naród jak gdyby zamknięty w więzieniu przeznaczenia, a wojna porwała w swoje szpony miasto przepełnione mieszkańcami. Było tak, że liczba ofiar okazała się wyższa od liczby ofiar jakiejkolwiek zagłady dokonanej ręką ludzką lub boską”. Zginęło około 1 100 000 żydów. Józef Flawiusz pisze o okropnościach, a chyba największą z nich były matki zabijające i spożywające swoje niemowlęta.

Świątynia wraz z kapłaństwem żydowskim i codzienne składanymi ofiarami przestała istnieć. Nie pozostał z niej kamień na kamieniu. Jerozolima została zniszczona tak, że trudno było powiedzieć, że kiedyś w tym miejscu było miasto. Poza niewielką resztą, naród żydowski został unicestwiony. Nastąpił koniec tego, co arcykapłani i faryzeusze tak bardzo chcieli zachować.

Mamy tu do czynienia z dwoma wizjami, czy z dwoma sposobami postępowania. Pan Jezus mówi: „Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia” (Łk 19:43-44 BT). Pan Jezus zdaje się mówić: „Gdyby Jerozolima rozpoznała czas nawiedzenia i przyjęła Mnie – ocalałby.”

Naprzeciw tych słów stoją inne, wypowiedziane przez arcykapłanów i faryzeuszów: „Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród”. Program zupełnie przeciwny. Historia pokazała, jak złudne były ich obliczenia.

Czy sami uczniowie Pana Jezusa właściwie pojmowali misję Pana? Nie, także oni uważali Go raczej za mesjasza politycznego czyli za kogoś, kto przyniesie wolność Jerozolimie i żydom. „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela” (Łk 24:21 BT). Uczniowie Pana Jezusa nie różnili się tym, że mieli właściwe spostrzeganie Jego misji i osoby, ale jedynie tym, że dali Mu skorygować swoje błędne opinie na Jego temat. I to jest szansa i wezwanie dla nas, abyśmy kochając Ojczyznę, rodziców, bliźnich i siebie, jeszcze bardziej kochali Pana Boga, to znaczy: ze wszystkich sił, z całego serca, całą swoją istotą, a siebie i innych ludzi kochali w Nim i ze względu na Niego.

poniedziałek, 5 marca 2012

Wschód i Zachód w Biblii i Liturgii

Niedawno na blogu Frondy jeden z użytkowników wkleił skrót artykułu, którego przesłaniem było, że zachód w Biblii to miejsce, gdzie był Eden; a fakt, że zachód to kierunek, w którym za gwiazdą podążali Trzej Królowie, aby dotrzeć do Dzieciątka Jezus, był dla autora przesłanką do wyciągnięcia wniosku, że idąc na zachód zbliżamy się do Boga. Postanowiłem to zbadać.

Zacznijmy od zbadania oceny kierunku przemieszczania się ludzi. Tak, to prawda, że Trzej Królowie szli na zachód idąc za gwiazdą, która doprowadziła ich do Betlejem (Mt 2:1). Ale podobnie na zachód szli ci, którzy trafili do doliny Szinear i zaczęli budować wieżę Babel (Rdz 11:2). Ci pierwsi szli, aby oddać pokłon Chrystusowi; ci ostatni postanowili wybudować wieżę sięgająca do nieba i uczynić sobie "imię" (hebr.: "SZEM"), w czym możemy aluzję do pokusy z Rdz 3:5 "stania się jak Bóg" albo przynajmniej chęć własnego wywyższenia bez Boga lub może nawet wbrew Niemu. Intencje całkowicie przeciwstawne, chociaż zarówno w Mt 2:1, jak i w Rdz 11:2 (w greckim tłumaczeniu Starego Testamentu zwanym Septuagintą - LXX) występuje identyczne wyrażenie na określenie kierunku ich przemieszczania się: ἀπὸ ἀνατολῶν (czyt.: apo anatolon) – „od wschodu”. Widzimy więc, że sam kierunek poruszania się nie jest decydujący: decydujące są cel i zamiary tych, którzy są w ruchu.

Teraz poszukajmy odpowiedzi na pytanie o znaczenie kierunków w Biblii. W protestanckim Anchor Bible Dictionary jest napisane na ten temat:
Wschód – Pierwotny kierunek orientacji dla większości ludów Bliskiego Wschodu. Wschód był kierunkiem wskazującym wschodzące słońca (…) W biblijnym hebrajskim rdzeń qdm jest najpopularniejszym słowem oznaczającym wschód. Dosłownie, qdm odnosi się do tego, co jest przed danym człowiekiem. W ten sposób wschód był kierunkiem, w którym zwracała się dana osoba w celu uzyskania orientacji. (…) Wschód w tekstach biblijnych był miejscem położenia Edenu (Rdz 2:8); kiedy Kain był wygnany, był wygnany na wschód od Edenu”. („Anchor Bible Dictionary”, tom 2, str. 248).
Zachód – Jednym z hebrajskich słów na określenie zachodu jest słowo acharon (dosłownie: z ‘tyłu’ lub ‘za’). To słowo pokazuje, że Hebrajczycy używali swoich ciał dla orientacji. Byli zwróceni na wschód; zachód był kierunkiem za nimi”. („Anchor Bible Dictionary”, tom 6, str. 908).
Morze Śródziemne jest nazwane w różnych tłumaczeniach Biblii „morzem zachodnim” (Jl 2:20; Za 14:8), chociaż określenie oryginalne הַיָּ֣ם הָאַחֲר֑וֹן (czyt.: hajjam haacharon) oznacza dosłownie: „morze tylnie” [lub „morze ostatnie”. Ponieważ acharon może oznaczać też „ostatni”, Biblia Gdańska tłumaczy to wyrażenie w Jl 2:20 „morze ostateczne”, a w Za 14:8 „morze ostatnie”]. Wynika z tego, że starożytni Hebrajczycy określając Wschód i Zachód używali wyrażeń, które wskazywały na ich zwrócenie się twarzą do Wschodu.

Wschód słońca to czas radości i zbawienia (por. Ps 17:15; 30:6; 46:6). Na tym tle staje się zrozumiały zwrot użyty przez Zachariasza w jego kantyku nazywający Chrystusa: „Słońcem wschodzącym z wysoka” (Łk 1:78).

Jak było w pierwotnym chrześcijaństwie? Przytoczę tu fragment książki kardynała Józefa Ratzingera Duch liturgii, który odpowiada na to pytanie:
„Chrystus, reprezentowany przez słońce, jest prawdziwie przybytkiem Szekiny, prawdziwym tronem Boga żywego. We wcieleniu natura ludzka prawdziwie stała się tronem i siedzibą Boga, który w ten sposób już na zawsze połączył się z ziemią i stał się dostępny dla naszych modlitw. W pierwotnym Kościele modlitwa z twarzą skierowaną na wschód była uważana za apostolską tradycję. Nie możemy powiedzieć dokładnie, kiedy nastąpił ten zwrot do wschodu, który zastąpił zwrócenie się do świątyni, ale z całą pewnością nastąpił bardzo wcześnie i zawsze był uważany za istotną cechę charakterystyczną dla liturgii chrześcijańskiej (i także modlitwy prywatnej). Ta ‘orientacja’ modlitwy chrześcijańskiej ma wiele różnych znaczeń. Orientacja jest przede wszystkim prostym wyrażeniem spojrzenia na Chrystusa - miejsce spotkania Boga z człowiekiem; wyraża podstawową chrystologiczną formę modlitwy.

Fakt, że spotykamy Chrystusa w symbolu wschodzącego słońca wskazuje na eschatologiczną orientację chrystologii. Modlitwa zwrócona na wschód oznacza pielgrzymowanie w celu spotkania Chrystusa. Liturgia zwrócona na wschód oznacza udział w procesji historii w kierunku przyszłości, w kierunku Nowego Nieba i Nowej Ziemi, które spotykamy w Chrystusie. Jest to modlitwa nadziei, modlitwa pielgrzyma w jego podążaniu w kierunku wskazanym przez życie, Mękę i Zmartwychwstanie Chrystusa. (…)

Wreszcie to skierowanie na Wschód oznacza również, że kosmos i historia zbawienia wzajemnie do siebie przynależą. Kosmos włącza się w modlitwę, także on czeka na odkupienie. Właśnie ten kosmiczny wymiar jest zasadniczą cechą liturgii chrześcijańskiej. Liturgia nigdy nie dokonuje się jedynie w świecie wytworzonym przez człowieka. Jest zawsze liturgią kosmiczną - problematyka stworzenia należy do samego rdzenia modlitwy chrześcijańskiej. Modlitwa ta straci swą wielkość, jeśli zapomni o tym związku. Dlatego też wszędzie tam, gdzie to tylko jest możliwe, należy podejmować apostolską tradycję kierowania się na Wschód zarówno w budowie kościołów, jak i w realizowaniu liturgii.(...)

Relacje te zarówno w budowie kościoła, jak i w realizacji liturgii, stały się w czasach nowożytnych niejasne, a nawet zupełnie przestano je sobie uświadamiać. Tak tylko daje się wytłumaczyć fakt, że wspólny kierunek modlitwy kapłana i ludu zaczął być nazywany 'celebrowaniem do ściany' lub 'odwracaniem się plecami do ludu', sprawiając tym samym wrażenie czegoś absurdalnego i całkowicie nie do przyjęcia. Tylko w ten sposób wyjaśnić można fakt, że uczta - do tego wyobrażana w nowożytnych obrazach - stała się w tym momencie normatywną ideą dla liturgicznej celebracji chrześcijan. Tak naprawdę doszło tutaj do klerykalizacji, nigdy wcześniej w tym miejscu nieobecnej. Kapłan - jako przewodniczący liturgii (jak się go teraz chętnie nazywa) - staje się teraz właściwym punktem odniesienia dla całości. Wszystko zależy od niego. To jego trzeba widzieć, to w jego działaniu brać udział, jemu odpowiadać - to jego kreatywność podtrzymuje całość. W sposób uzasadniony podejmowana jest próba zredukowania tej dopiero co powołanej do życia roli poprzez rozdzielenie różnorodnych czynności i powierzenie 'twórczego' opracowania liturgii grupom wiernych przygotowujących nabożeństwo, które powinny, a przede wszystkim chcą 'włączyć siebie' w przebieg mszy. Coraz mniej widać tu Boga, coraz ważniejsze staje się to, co czynią ludzie, którzy spotykają się tutaj i którzy wcale nie chcą się już poddać 'danemu z góry schematowi'. Zwrócenie się kapłana do ludu czyni ze wspólnoty zamknięty krąg. Wspólnota w swoim kształcie nie jest już otwarta ani do przodu ani do góry, lecz zamyka się w sobie samej. Wspólne zwrócenie się na Wschód nie oznaczało ani tego, że 'celebruje się do ściany', ani tego, że kapłan 'odwraca się plecami do ludu' (nie był on po prostu uważany za aż tak ważnego). Albowiem tak, jak w synagodze wspólnie patrzono w stronę Jerozolimy, tak i tutaj wspólnie patrzy się 'na Pana'. Jak wyraził to J.A. Jungmann, jeden z Ojców Konstytucji Liturgicznej Soboru Watykańskiego II, chodziło raczej o ten sam kierunek zwrócenia się kapłana i ludu, którzy wiedzieli, iż wspólnie zmierzają do Pana. Nie zamykają się w kręgu, nie przyglądają się sobie wzajemnie, lecz jako wędrujący lud Boży kierują się na Wschód, w stronę Chrystusa, który wychodzi nam naprzeciw. (...)

Istotną kwestią jest jednak wspólne zwrócenie się na Wschód w czasie Modlitwy eucharystycznej. Nie chodzi tu o coś przypadkowego, lecz o rzecz zasadniczą. To nie spojrzenie na kapłana jest ważne, lecz wspólne spojrzenie na Chrystusa. Nie chodzi tutaj o dialog, lecz o wspólną adorację, o wyjście naprzeciw Temu, który nadchodzi. To nie zamknięty krąg odpowiada istocie wydarzenia, lecz wspólne wyruszenie w drogę, wyrażające się we wspólnym kierunku.”