Szukaj na tym blogu

niedziela, 30 grudnia 2012

Nie tylko Syn i Matka...

Nasz Zbawiciel chciał przyjść na świat w ludzkiej rodzinie. Dlatego pierwszą „rzeczą”, którą Pan przez swoją obecność uświęcił, była rodzina. Poza pielgrzymką do Jerozolimy z dwunastoletnim Jezusem nie mamy w Ewangeliach opisanego żadnego wydarzenia z tych trzydziestu lat życia w Nazarecie.

Pan stał się Człowiekiem w ludzkiej rodzinie; w ludzkiej rodzinie żył i przez to uświęcił życie rodzinne. Być może dzisiaj ma to większe znaczenie niż kiedykolwiek wcześniej. Bo to w naszych czasach, także w naszym kraju, podejmowane są próby przedefiniowania małżeństwa i rodziny. Dlatego chcemy wpatrywać się w przykład Świętej Rodziny i od niej się uczyć.

To Józef był głową Świętej Rodziny. Jako mąż Maryi i ojciec Jezusa według Prawa troszczył się o Ich bezpieczeństwo i utrzymanie. Nie był ojcem cielesnym Jezusa, jednakże spełniał obowiązki ojca. „Ojcem Jezusa” nazywała go Maryja zwracając się do dwunastoletniego Jezusa. Czytamy o tym w Ewangelii: „Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. (Łk 2:48 BT). Jestem przekonany, że także Jezus zwracał się do Józefa: „ojcze”. Józef nie tylko był ojcem Jezusa według Prawa, ale troszczył się o niego jak prawdziwy ojciec. To pokazuje, że ojcostwo fizyczne, aczkolwiek ważne, nie jest decydujące. Być ojcem to coś znacznie więcej niż tylko spłodzić dziecko. I nie kończy się z przyniesieniem do domu pieniędzy na utrzymanie rodziny.

Ktoś powiedział, że żyjemy w czasach bez ojców. Wydaje się, że jest w tym sporo racji. Bogu dzięki istnieje wciąż spora liczba mężczyzn, którzy są przykładnymi mężami i ojcami. To trzeba zobaczyć i docenić. Ale z drugiej strony coraz więcej dzieci wychowuje się bez ojców. Czasem jest ojciec w domu, ale trudno nazwać go dobrym ojcem. Lub też jest w rodzinie, ale duchowo czy psychicznie jest nieobecny.

W roku 2000 ukazała się książka P. Vitza „Faith of the Fatherless. The Psychology of Atheism”. Autor przedstawia w niej szereg znanych ateistycznych myślicieli z ostatnich czterech stuleci mających wpływ na światopogląd wielu współczesnych. Nie wszyscy, ale większość z nich miało ojców, którzy albo wcześnie zmarli (kiedy ich dzieci były jeszcze małe), albo opuścili swoje rodziny, albo psychicznie byli nieobecni, albo byli bardzo surowi aż do znęcania się nad nimi. Wydaje się to przekonywującym dowodem na to, że dzieci potrzebują troskliwego, kochającego ojca, żeby mogły uwierzyć w dobrego, kochającego Boga.

Największe wrażenie zrobiło na mnie porównanie trzech znanych z historii postaci: Mao Tse Tunga, Józefa Stalina oraz Adolfa Hitlera. Przy wszystkich różnicach, tych trzech mężczyzn łączyły dwie rzeczy: 1. Każdy z nich był odpowiedzialny za śmierć milionów istnień ludzkich. 2. Każdy z nich miał ojca, którego trzeba by raczej nazwać tyranem. Zbieg okoliczności? Nie sądzę. Jestem przekonany, że autor udowodnił, jak bardzo ważną rolę pełni ojciec w rozwoju swoich dzieci. Dla swoich dzieci jest ojciec obrazem Boga. To, jaki obraz Boga będą miały, zależy w decydującym stopniu od ojca. Dzieci ojca, który ma dla nich czas, troszczy się o nich, z łatwością czy wręcz naturalnie wierzą, że Bóg jest właśnie taki: silny, troskliwy, kochający. Za pozytywny przykład w tym względzie niech posłuży mała święta Tereska. Kiedy zmarła jej mama, ojciec przejął funkcję wychowawcy świetnie wywiązując się z tego zadania.

Statystyki pokazują, że w wymiarze religijnym rola ojca jest nieodzowna. Jest ona nawet większa niż rola matki. Dzieci wierzących i praktykujących ojców w większości przypadków też są wierzące i praktykujące. Przykład matki w tym względzie nie ma tak dużego znaczenia. Przykład św. Moniki pokazuje, że matka może przynajmniej w niektórych przypadkach „nadrobić” brak dobrego ojca, ale jest to bardzo trudne. Nie zapominajmy też, że św. Monika jest przykładem heroicznej troski o syna.

Potrzebujemy przykładów. Wydaje się, że ojcowie potrzebują dobrego przykładu bardziej, niż matki. Czytając wskazania św. Pawła Apostoła dla członków rodziny w trzecim rozdziale Listu do Kolosan znajdziemy pouczenia dla żon, mężów, dzieci, ojców, ale uderza fakt, że brakuje tam wskazań dla matek. Prawdopodobnie dlatego, że natchniony Autor nie uważał ich za konieczne. Kobiety niejako w swojej naturze mają wpisanie bycie matką. Dlatego nie potrzebują takich pouczeń, tak jak potrzebują ich mężczyźni. Dlatego przykład św. Józefa jest tak ważny i potrzebny dla mężów i ojców.

Dziecko potrzebuje ojca i matki. Rodzice uzupełniają się. Dlatego ostatecznie nie chodzi o odpowiedź na pytanie, kto w procesie wychowania jest ważniejszy. Dziecko nie tyle potrzebuje raz ojca, a innym razem matki, ile potrzebuje obojga rodziców. Dlatego rozwód jest dla niego wielkim nieszczęściem. To coś w rodzaju trzęsienia ziemi albo innego kataklizmu. Im mniejsze dziecko, tym dotkliwiej przeżywa rozwód rodziców. Najpiękniejszym prezentem dla dzieci jest wzajemna miłość ich rodziców. Jeśli rodzice kochają się wzajemnie, odnoszą do siebie z szacunkiem, pomagają sobie, znajdują czas dla siebie nawzajem, dzieci czują się bezpiecznie.

Dlatego właśnie obchodzimy święto Świętej Rodziny: żeby nie tylko uczcić Nowonarodzonego ani też nie tylko Syna z Jego Najświętszą Matką, ale właśnie dlatego, żeby uczcić całą Świętą Rodzinę: Jezusa, Maryję i Józefa. I żeby w nich wskazać na przykład i orędowników dla naszych rodzin.

czwartek, 13 grudnia 2012

Mały cud

Szalał z rozpaczy. Miał zabić własnego syna! Krzyczał do telefonu: „chyba się w piekle będę poniewierał, że zabiłem swoje dziecko”.

Chciałam na podstawie własnych przeżyć ustosunkować się do artykułu „Porażka życia” Bogumiła Łozińskiego (GN 44/2012). Straszny był wyrok dla synowej i syna, gdy po badaniach prenatalnych usłyszeli, że dziecko poza łonem matki nie będzie oddychało i otrzymali zgodę na aborcję. Syn szalał z rozpaczy. Miał zabić własnego syna! Krzyczał do telefonu: „chyba się w piekle będę poniewierał, że zabiłem swoje dziecko”. Zaczęłam błagać, aby poczekali.

Nawet drugie badanie prenatalne potwierdzało werdykt: wada serca i brak aorty płucnej!

Minął czas na aborcję. Pocieszałam jak mogłam, że kiedyś dzieci rodziły się i umierały. Jaka jest mądrość w słowach Jana Pawła II: „od naturalnego poczęcia do naturalnej śmierci”.

Przyszedł czas rozwiązania. Synowej wykonali cesarskie cięcie, żeby dziecko nie udusiło się podczas porodu. I przyszedł na świat nasz wnuczek! Co dziwne – oddychał, a nie miał samodzielne oddychać!

Po tomografii komputerowej pani doktor stwierdziła, że mamy „mały cud”! Jest druga aorta płucna, której miało nie być. Aorty były ułożone równolegle i nie widziano ich na badaniach prenatalnych. Przygotowywano wnuka na operację serca, gdy zainfekowany został rotawirusem. Po tygodniu rozwinęła się sepsa, z którą maleństwo walczyło 2 tygodnie.

Ochrzczono go w szpitalu. Po miesiącu zmarł. Synowa stwierdziła, że nie żałuje, że go urodziła, bo miała go przynajmniej przez chwilkę...

Co patrzę na zdjęcie, to płyną mi łzy! Był taki śliczny i nie zdążyłam go nawet przytulić do siebie...

Życie jest darem Bożym i nie wolno nam zabijać nienarodzonego dziecka z powodu choroby!

Pogrążona w smutku babcia Krysia

************

Tekst jest listem do tygodnika "Gość Niedzielny" ( http://gosc.pl/doc/1367004.Maly-cud )

sobota, 8 grudnia 2012

Praktyczne nabożeństwo do Niepokalanej

Dzisiaj świętujemy Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP. Matka Pana od początku swojego życia, czyli właśnie od poczęcia, była święta – w Jej życiu nie było momentu, w którym nie należała cała do Boga. Wyrazem nabożeństwa do Jej Niepokalanego Poczęcia są staropolskie, piękne Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP.

Znaczenie tego nabożeństwa nie polega tylko na odczuwaniu pewnej duchowej przyjemności w czasie śpiewania tych hymnów. To dobrze, jeśli takie uczucia pobożności towarzyszą śpiewowi Godzinek. Ale nie to jest najważniejsze. Nabożeństwo do Maryi, a do Jej Niepokalanego Poczęcia w szczególności, ma znaczenie PRAKTYCZNE dla naszego życia duchowego. Ojciec Bronisław Mokrzycki - jezuita, ceniony ojciec duchowny, spowiednik, kaznodzieja - mówi o tym w bardzo obrazowy sposób. Porównał udane, scalone, zintegrowane życie człowieka do zielonego, zdrowego drzewa. Korzenie tego drzewa dostarczają soli mineralnych, a wbijając się głęboko w glebę dają oparcie, tak że zdolne jest przeciwstawić się wichrom; z kolei korona również spełnia inne, ważne dla drzewa funkcje, a jej zielony w lecie kolor jest oznaką zdrowia.

Dla ojca Mokrzyckiego jest to punkt wyjścia do przedstawienia znaczenia pobożności chrystologicznej i Maryjnej. Nabożeństwo do Chrystusa cierpiącego na przykład przez udział w nabożeństwie Drogi Krzyżowej, Gorzkich Żali, czy też rozważanie tajemnic bolesnych Różańca św., czytanie ewangelicznych opisów Pasji Chrystusa nazywa „pasyjnością” - to odpowiednik mocnych korzeni. Pasyjność powoduje, że nie poddajemy się tak łatwo w przeciwnościach, uczymy się znosić niedogodności życiowe i cierpienie, łącząc jest z cierpieniami Jezusa; zwiększa nasz żali za grzechy i wstręt do niego, itd. Pasyjność przyczynia się do powiększenie naszego męstwa i odwagi.

Z kolei nabożeństwo do Maryi, szczególnie w tajemnicy Jej Niepokalanego Poczęcia porównuje do zdrowej korony drzewa, która oczyszcza nasze pragnienia, przynosi czystość serca, powoduje sublimację uczuć. Do praktyk religijnych pomagających w tym należy Różaniec św., Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP, i inne modlitwy, np. „Pod Twoją obronę”, itp. Ojciec Mokrzycki wspomina jeszcze jedną pobożną praktykę: „Nabożeństwo trzech ‘Zdrowaś Maryjo’”. Jak sama nazwa wskazuje, chodzi o odmawianie codziennie, przynajmniej raz dziennie trzech Zdrowaś Maryjo, a następnie modlitwy z zakończenia Godzinek: „Boże, Ty przez Niepokalane Poczęcie Najświętszej Dziewicy przygotowałeś swojemu Synowi godne mieszkanie i na mocy zasług przewidzianej śmierci Chrystusa zachowałeś Ją od wszelkiej zmazy, daj nam za Jej przyczyną dojść do Ciebie bez grzechu. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.”

Ci, którzy wytrwają w tej praktyce, przez wstawiennictwo Niepokalanej z czasem osiągają czystość serca, nawet, jeśli mieli duże trudności w tej dziedzinie.

środa, 21 listopada 2012

Syn równy Ojcu czy też od Niego mniejszy?

W Ewangelii według św. Jana są zapisane słowa Pana: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10:30 BT), ale na innym miejscu tej samej Ewangelii możemy przeczytać inne słowa, które wydają się zaprzeczeniem tych pierwszych: „Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie” (J 14:28 BT). Jak pogodzić te dwie wypowiedzi Pana, które wydają się być ze sobą sprzeczne?

W tym miejscu przytoczę komentarz św. Tomasza z Akwinu:

"1969 Pociesza ich całkowicie, kiedy mówi: ‘Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się…’ To tak, jakby mówił: Jeśli Mnie kochacie, nie powinniście być smutni, ale raczej rozradować się, że odchodzę, ponieważ opuszczam was, aby być wywyższonym, ‘bo Ojciec większy jest ode Mnie’.

1970 Ten fragment był przyczyną dla Ariuszowego twierdzenia, że Ojciec większy jest niż Syn. Jednakże same słowa naszego Pana zadają kłam tej opinii. Powinniśmy rozumieć, że sens słów ‘Ojciec większy jest ode Mnie’ opiera się na znaczeniu słów ‘idę do Ojca’. Syn nie idzie do Ojca jako Boży Syn, bo jako Syn Boga jest z Ojcem od wieczności: ‘Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo’ (1:1). Raczej te słowa odnoszą się do Jego ludzkiej natury: jeśli On mówi o sobie, że idzie do Ojca, to znaczy, że idzie jako Człowiek. Dlatego, jeśli mówi: ‘Ojciec jest większy od Mnie’, nie mówi tych słów jako Syn Boży, ale jako Syn Człowieczy, bo jako taki był nie tylko mniejszy od Ojca i Ducha Świętego, ale nawet od aniołów (zob. Hbr 2, 9). Podobnie w niektórych sprawach był poddany ludziom, jak na przykład Jego rodzicom (por. Łk 2, 51). Konsekwentnie jest On mniejszy od Ojca z powodu ludzkiej natury, ale równy ze względu na naturą boską: 'On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka' (Flp 2:6-7; Biblia Tysiąclecia). [1]

1971 Ktoś może za Hilarym powiedzieć, że to [powiedzenie] jest także prawdziwe w odniesieniu do natury boskiej, że Ojciec jest większy od Syna, jednakże Syn nie jest mniejszy od Ojca, ale równy. Ponieważ Ojciec nie jest większy od Syna w potędze, wieczności i wielkości, ale przez godność dawcy lub źródła; Ojciec nie otrzymuje niczego od innych, ale Syn, jeśli mogę to wyrazić w ten sposób, otrzymuje swoją naturę od Ojca przez odwieczne rodzenie. Zatem Ojciec jest większy, ponieważ daje; ale Syn nie jest mniejszy, ale równy, ponieważ otrzymał wszystko to, co posiada Ojciec. ‘Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię’ (Flp 2:9 BT). Bo Ów, który otrzymał to samo istnienie, nie jest mniejszy od Dawcy.

1972
Chryzostom wyjaśnia to zdanie mówiąc, że nasz Pan mówiąc te swoje słowa bierze pod uwagę opinie Apostołów, którzy jeszcze nie wiedzieli o zmartwychwstaniu ani też nie myśleli, że On jest równy Ojcu. I dlatego [Pan] mówi do nich: Nawet, jeśli nie wierzycie Mi z powodu, że nie mogę sobie pomóc, lub że nie spodziewacie się zobaczyć Mnie ponownie po śmierci, jednakże wierzcie mi, ‘ponieważ idę do Ojca, który większy jest ode Mnie’." (Jest to moje tłumaczenie angielskiego tekstu z tej strony: http://dhspriory.org/thomas/John14.htm#_ftnref52

[1] Inne tłumaczenie Flp 2, 6/7: Który, będąc w postaci Boga, nie uważał bycia równym Bogu za grabież; Lecz ogołocił samego siebie, przyjmując postać sługi i stając się podobny do ludzi; (Flp 2:6-7 Uwspółcześniona Biblia Gdańska)

W postaci Boga’ jest tłumaczeniem greckiego: ἐν μορφῇ θεοῦ (czyt.: en morfe theu).
Według Leksykonu biblijnego Louw-Nida: „’morfe’ – natura lub charakter jakiejś rzeczy z podkreśleniem zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej formy”.
μορφή, ῆς f: the nature or character of something, with emphasis upon both the internal and external form – Louw-Nida Lexicon)

Z tego można wyciągnąć wniosek, że 'morfe theou' w Flp 2, 2-7 mówi nie tyle o postaci Boga, ile o Jego naturze.

Rozważania św. Tomasza i powyższe wnioski, które wyciąga, można potwierdzić jeszcze w inny sposób. Czytamy u Jana:

27 „Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną
28 i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki.
29 Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca.
30 Ja i Ojciec jedno jesteśmy”.
(J 10:27-30 BT)

Tu znowu słyszymy Pana stwierdzającego, że Ojciec większy jest od wszystkich (a więc domyślamy się, że również od Niego, w. 29). I że od Ojca otrzymał owce. Nikt nie może wyrwać ich z Jego ręki, ponieważ Ojciec większy jest od wszystkich. Tak tłumaczy nie tylko Biblia Tysiąclecia, ale większość polskich i innych wydań współczesnych. Jednakże tekst grecki wydań krytycznych Nowego Testamentu mówi o czymś innym. Nie o owcach, ale…

27 τὰ πρόβατα τὰ ἐμὰ τῆς φωνῆς μου ἀκούουσιν, κἀγὼ γινώσκω αὐτὰ καὶ ἀκολουθοῦσίν μοι,
28 κἀγὼ δίδωμι αὐτοῖς ζωὴν αἰώνιον καὶ οὐ μὴ ἀπόλωνται εἰς τὸν αἰῶνα καὶ οὐχ ἁρπάσει τις αὐτὰ ἐκ τῆς χειρός μου.
29 ὁ πατήρ μου ὃ δέδωκέν μοι πάντων μεῖζόν ἐστιν, καὶ οὐδεὶς δύναται ἁρπάζειν ἐκ τῆς χειρὸς τοῦ πατρός.
30 ἐγὼ καὶ ὁ πατὴρ ἕν ἐσμεν. (J 10:27-30 BNT)

Jest to tekst oryginalny zawarty w wydaniu krytycznym BNT (BNT - Novum Testamentum Graece, Nestle-Aland 27h Edition. Copyright (c) 1993 Deutsch Bibelgesellschaft, Stuttgart). Tekst Biblii Tysiąclecia wiernie oddaje wszystkie wiersze, z wyjątkiem w. 29. Tłumacząc dosłownie, chociaż przestawiając minimalnie kolejność poszczególnych słów i dodając dla lepszego zrozumienia słówko ‘to’ na początku, możemy to zdanie oddać w ten sposób: ‘[To], co Ojciec mój dał mi, większe jest od wszystkiego, i nikt nie może wyrwać z ręki Ojca’. Co to takiego, co Ojciec dał Synowi? O tym czytamy w następnym wierszu: ‘Ja i Ojciec jedno jesteśmy’. Ojciec dał Synowi swoją boską naturę, od której nie ma nic większego, i której nikt nie może Mu odebrać.

O takim brzmieniu J 10, 29 dowiedziałem się dopiero czytając komentarz św. Tomasza, którego tłumaczenie zamieszczam poniżej. Jego komentarz opiera się na tekście pokrywającym się z uznanym powszechnie tekstem krytycznym BNT. Tak też tłumaczy Nova Vulgata, typiczne wydanie Biblii łacińskiej, która jest źródłem dla tłumaczeń na inne języki narodowe dla tekstów używanych w Liturgii sprawowanej w Kościele katolickim: ‘Pater meus quod dedit mihi, maius omnibus est, et nemo potest rapere de manu Patris’ (J 10:29 NOV).

A teraz Komentarz św. Tomasza do Ewangelii według św. Jana 10, 28-30 ( http://dhspriory.org/thomas/John10.htm ):

"1449 Czwarta część traktuje o tym, co Chrystus czyni – daje nagrodę. Odnośnie tego mówi: ‘i Ja daję im życie wieczne’. To tak, jakby mówił: One podążają za Mną idąc po ścieżce łagodności i niewinności w tym życiu, a Ja zobaczę je, jak idąc za Mną wchodzą do radości życia wiecznego.
Nasz Pan ukazuje w trojaki sposób, że ta nagroda nie będzie miała końca. Coś może się skończyć na trzy sposoby. Przede wszystkim, z racji swojej natury, na przykład, coś ulega zniszczeniu z racji upływu czasu. Ale ta nagroda nie jest zniszczalna z tej racji. To tak, jakby mówił: Daję im życie wieczne, które jest niezniszczalne i wieczną radość przed obliczem Boga: 'A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa' (J 17:3 BT). Jak Augustyn mówi, to jest to pastwisko, o którym mówił poprzednio (w. 9). Rzeczywiście, wieczne życie jest nazwane dobrym pastwiskiem, ponieważ jest pokryte świeżą trawą, która nie więdnie.

Po drugie, jakaś rzecz może się skończyć, ponieważ ten, który ją otrzymał, niszczy ją lub nie troszczy się o nią odpowiednio. Ale tak nie stanie się z tą nagrodą; On mówi, że nie zginą na wieki, to znaczy, owce nie zginą na wieki. To nie zgadza się z Orygenesem, ponieważ on mówi, że święci w chwale mogą popełnić grzech. Jednakże nasz Pan mówi: Nie zginą na wieki, ponieważ będą bezpieczni (zachowani od grzechu) na wieki: 'Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego i już nie wyjdzie na zewnątrz' (Ap 3:12 BT).

Po trzecie, jakaś rzecz może skończyć się (zostać zniszczona) przez wyrwanie jej siłą: bo może Adam nie zostałby wyrzucony z Raju, gdyby nie było tam kusiciela. Ale tak się nie stanie w życiu wiecznym, i to jest to, o czym On mówi: 'i nikt nie wyrwie ich', to znaczy owiec, z Mojej ręki, to znaczy: z mojej opieki i wierności: 'A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka' (Mdr 3:1 BT). Jak Augustyn mówi: 'Tam wilk nie porywa, złodziej nie kradnie, złoczyńca nie zabija'.

1450 Teraz potwierdza, co stwierdził wcześniej mówiąc o godności owiec, mianowicie, że nikt nie może wyrwać ich z Jego ręki. Jego uzasadnienie jest takie: Nikt nie może wyrwać tego, co jest w ręce Mojego Ojca; ale Ojca ręka i Moja są tym samym; dlatego nikt nie może wyrwać tego, co jest w Mojej ręce. Odnośnie tego czyni On trzy rzeczy: Po pierwsze, daje przesłankę mniejszą i pokazuje, że Ojciec przekazał Mu bóstwo, kiedy mówi, że to, co Ojciec dał Mu przez odwieczne rodzenie, jest większe od wszystkiego. 'Podobnie jak Ojciec ma życie w sobie, tak również dał Synowi: mieć życie w sobie samym' (J 5:26 BT). To jest większe od wszelkiej potęgi: 'Przekazał Mu władzę wykonywania sądu, ponieważ jest Synem Człowieczym' (J 5:27 BT); to jest większe niż wszelki szacunek i honory: 'Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano' (Flp 2:9-10 BT). Dlatego to, co mi dał Ojciec, to jest, że jestem Jego Słowem, Jego Jednorodzonym, i chwałą Jego światła, jest większe niż wszystko.

Po drugie, mówi o wielkości potęgi Ojca, co odnosi się do przesłanki większej, kiedy mówi 'i nikt nie może wyrwać', ani przemocą, ani podstępem, z ręki Mojego Ojca, z potęgi Mojego Ojca, lub z Mojej, który jestem potęgą Mojego Ojca - chociaż Augustyn mówi, że lepiej jest mówić: 'z potęgi Ojca' niż 'ode Mnie'. Nikt nie może wyrwać z ręki Mojego Ojca, ponieważ On jest wszechmogącym, który nie jest poddany żadnej przemocy; On jest wszystkowiedzącym, przed Nim nic nie jest zakryte: 'Umysł to mądry, a siła potężna' (Hi 9:4 BT).
Po trzecie, Pan potwierdza jedność z Ojcem, z tego wynika konkluzja. W ten sposób mówi On: 'Ja i Ojciec jedno jesteśmy'. To tak, jakby mówił: nikt nie może wyrwać z Mojej ręki, ponieważ Ja i Ojciec jesteśmy jedno jednością istoty, bo Ojciec i Syn mają tę samą naturę.

1451 To stwierdzenie zaprzecza dwóm błędom: temu Ariusza, który rozróżniał pomiędzy istotą [Ojca, a istotą Syna], i temu Sabeliusza, który nie czynił rozróżnienia osób [Ojca i Syna]. Unikamy zarówno Charybdis jak i Scylli [chodzi tu o taki dylemat: wybór ‘albo-albo’ pomiędzy dwoma alternatywami, z których obie są niekorzystne], bo przez fakt, że Chrystus mówi: 'jedno', wybawia nas od Ariusza, ponieważ jeśli 'jedno', to nie są różni [co do natury]. A przez fakt, że mówi: 'jesteśmy', wybawia nas od Sabeliusza, bo jeśli 'jesteśmy', to znaczy, że Ojciec i Syn nie są tym samym [= tą samą osobą].

Jednakże Arianie, oszukani przez swoją złość, próbują negować to, mówiąc, że stworzenie może w jakimś sensie być 'jedno' z Bogiem, i w tym sensie Syn może być 'jedno' z Ojcem. Fałszywość tego twierdzenia można ukazać w trojaki sposób. Po pierwsze, ze sposobu mówienia. Ponieważ jest oczywiste, że 'jedno' jest stwierdzeniem 'jedności w istnieniu'; jak o czymś nie można powiedzieć, że jest 'bytem', jak tylko w absolutnej zgodności z jego substancją (tzn. kiedy to 'coś' jest substancją), tak też nie możemy powiedzieć o czymś, że jest 'jedno', jak tylko wtedy, kiedy ma jedną substancję czy naturę. Dowolne twierdzenie odnosi się do czegoś w sposób absolutny, jeśli nie towarzyszy mu żadna kwalifikacja. Dlatego, ponieważ 'Ja i Ojciec jedno jesteśmy', to twierdzenie jest absolutnym, ponieważ nie ma dodanej żadnej kwalifikacji. Stąd wynika w sposób jasny, że Ojciec i Syn są jednym co do substancji i natury. Jednak nigdzie [w Piśmie św.] nie znajdziemy zdania mówiącego o tym, że Bóg i stworzenie są 'jednym' bez jakiejś dodatkowej kwalifikacji, jak to ma miejsce w 1 Kor: 'Ten zaś, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem' (1 Kor 6:17 BT). Zatem, jest jasne, że Syn Boży nie jest 'jedno' z Ojcem w taki sposób, w jaki stworzenie może być.

Po drugie, możemy zobaczyć z poprzedniego stwierdzenie: 'Co Mój Ojciec dał Mi, jest większe niż wszystko'. Wyciąga On wniosek z tego: 'Ja i Mój Ojciec jedno jesteśmy'. To tak, jakby mówił: 'Jesteśmy jedno w takim zakresie, w jakim Ojciec dał Mi to, co jest większe niż wszystko.

Po trzecie, wynika to w sposób jasny z Jego intencji. Bo nasz Pan udowadnia, że nikt nie może wyrwać owiec z Jego ręki właśnie dlatego, że nikt nie może wyrwać z ręki Jego Ojca. A nie byłoby takiego wynikania, jeśli Jego potęga byłaby mniejsza niż potęga Jego Ojca. Zatem Ojciec i Syn są jednym w naturze, honorze i potędze."

poniedziałek, 19 listopada 2012

Kiedy będzie koniec świata?

W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba. A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo! Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec. (Mk 13:24-32 BT)

Kto wczoraj uczestniczył we Mszy św., usłyszał te słowa Pana Jezusa zapisane w trzynastym rozdziale Ewangelii według św. Marka. Zdania zaznaczone tłustym drukiem zawierają niemałą trudność. Na temat tego pierwszego: „Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie” napisałem w ostatniej notce.

Teraz zajmijmy się tym ostatnim zdaniem niedzielnej Ewangelii : "Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec". Może nie dziwić fakt, że aniołowie w niebie nie wiedzą o dacie powtórnego przyjścia Syna Bożego na ziemię, ale że On sam tego nie wie?! Jak to możliwe? Świadkowie Jehowy i w ogóle antytrynitarze cytują to zdanie jako dowód, że Jezus Chrystus nie jest Bogiem. Widzicie – mówią – Jezus nie wiedział wszystkiego; nie wiedział, kiedy będzie koniec świata, a więc jak możecie mówić, że jest Bogiem? Czyż nie jest ironią, że wielu z nich uważało się za lepiej poinformowanych od Niego, bo zdawało się im, że znają datę końca świata? Ale wróćmy do przerwanego wątku. Niektórzy komentatorzy protestanccy tłumaczą to miejsce w ten sposób, że i „Jezus musiał żyć w wierze”. Taka interpretacja jest błędna. Jezus od pierwszego momentu życia jako Człowiek wpatrywał się w Boże oblicze. Jego życie nie było pielgrzymką w wierze. Św. Paweł pisze słowa, które odnoszą się do każdego wierzącego: "Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy" (2 Kor 5:7 BTP). Te słowa nie odnoszą się do Pana. Jak zatem zrozumieć słowa Pana? Co takiego chciał powiedzieć? Odpowiedź może być podwójna:

1. Pan Jezus jest jednym z Ojcem, ale te słowa wypowiedział jako Człowiek. Data Jego powrotu na ziemię, a więc i końca tego świata, nie zależy tylko od Boga, ale także od ludzi, czyli od tego, jak każdy z nas współpracuje z Bożą łaską. Św. Piotr zapisał takie słowa: „Skoro to wszystko w ten sposób ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyspieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią” (2 P 3:11-12 BTP). Według św. Piotra święte postępowanie przyśpiesza przyjście dnie Bożego, to znaczy powtórne przyjście Pana. Św. Jan w Apokalipsie pisze, że nie tylko Duch i Oblubienica mówią: „Przyjdź!”, ale że każdy powinien w ten sposób przyzywać przyjście Pana: „A Duch i Oblubienica mówią: «Przyjdź!» A kto słyszy, niech powie: «Przyjdź!» I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie”(Ap 22:17 BT). Pewnie nie tylko dlatego, żeby pielęgnować w sobie tęsknotę za Jego przyjściem, ale także po to, że wołając „Przyjdź, Panie” przywołujemy Go – przyśpieszamy Jego przyjście.

2. W Ewangelii według św. Jana są zapisane takie słowa Pana: „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15:15 BT). On powiedział Apostołom wszystko, co „usłyszał” – czyli to, co otrzymał od Ojca, aby objawił wybranym przez Niego przyjaciołom. Dzień i godzina Jego powtórnego przyjścia nie należą do tego depozytu. Jezus nie mógł i nie chciał tego objawić.


Ale czy to źle? Czy naprawdę potrzebna nam ta wiedza? Czy nie wystarczy, że jesteśmy gotowi na Jego powtórne przyjście na ziemię lub też na spotkanie Go w godzinę śmierci? Nasza niewiedza nie zaszkodzi nam, jeśli będziemy przygotowani. Z kolei, na cóż przydałaby się nam znajomość godziny Jego przyjścia, gdybyśmy nie byli przygotowani na spotkanie z Nim?

sobota, 17 listopada 2012

"Nie przeminie to pokolenie..."

Pracując w Niemczech, byłem przez rok kapelanem szpitala na pół etatu w prowincjalnym miasteczku. Odwiedzając chorych spotkałem miłego starszego pana, który zadał mi pytanie: Jak rozumieć słowa Pana Jezusa: Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie (Łk 21:32)? Słowa te zaczerpnięte z rozdziału 21 Ewangelii według św. Łukasza są przecież częścią mowy Pana Jezusa o końcu świata. Co znaczy słowo „pokolenie”? Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie wiem. Był to starszy pan i zadał to pytanie wielu księżom przede mną, jednak nigdy nie otrzymał zadowalającej odpowiedzi. Było mi przykro, że i ja go zawiodłem

Okazuje się, że odpowiedź na to pytanie jest bardzo ważna i istotna dla naszej wiary. Wielu interpretowało te słowa w ten sposób, że Pan Jezus przepowiadał bliski koniec świata. Chodziło o bardzo bliski czas, bo nieprzekraczający długości życia jednego pokolenia. Zazwyczaj przyjmuje się, że to 40 lat. Ale nawet, że przyjmiemy, że pokolenie to 100 lat, bo mniej więcej tyle żyją najbardziej długowieczni, to i tak za mało, bo przecież od czasu wypowiedzenia przez Pana Jezusa tych słów, minęło dwa tysiące lat. Dawno umarli wszyscy, którzy osobiście słyszeli te słowa od Pana. A końca świata nie było… Czyżby więc Pan Jezus się pomylił? A jeśli się pomylił to, co zrobimy z Jego roszczeniami, że jest Bogiem? Dla niektórych chrześcijan, w tym także kapłanów, to zdanie stało się przyczyną odstępstwa od wiary. Także widzimy, że odpowiedź na pytanie tego pana jest bardzo ważna.

Kiedyś słyszałem wytłumaczenie, że słowo „pokolenie” użyte w tym zdaniu, oznacza po prostu "rodzaj ludzki". Jednak taka odpowiedź wydaje mi się naciągana.

Dopiero niedawno, słuchając kaset z nagraniami wykładów Scotta Hahna na żywo, które on miał w franciszkańskim college w Stubenville, Ohio, otrzymałem odpowiedź, która mnie zadowoliła. Tą odpowiedzią chcę się teraz podzielić z czytelnikami. Od razu jednak zaznaczam, że dokładne wyjaśnienie tego wymagałoby bardzo długiego wpisu. Z konieczności musi wystarczyć wielkie streszczenie.

Na początek chciałbym zaznaczyć bardzo ogólnie, że:

1. Kiedy czytamy rozdział 21 Ewangelii według św. Łukasza, to zauważymy, że mowa tu o dwóch wydarzeniach przepowiadanych przez Pana. Pierwszym jest zniszczenie Jerozolimy ze świątynią, z której nie zostanie kamień na kamieniu. Drugim jest koniec świata.

2. Nie można z całą jasnością powiedzieć, które ze zdań odnoszą się do zniszczenia świątyni, a które odnoszą się do końca świata. Zostały one zmieszane, na podobieństwo rozbitych jajek użytych do usmażenia jajecznicy.

Niektórzy tłumaczą to w ten sposób, że słowa Pana Jezusa wypełniły się całkowicie w roku 70, czyli niecałe 40 lat po ich wypowiedzeniu. Pan nie mówi o końcu świata, tylko o zniszczeniu Jerozolimy i świątyni. Pokolenie to 40 lat. Wydaje się, że wszystko pasuje. Otóż nie wszystko. Bo co np. ze zdaniem z wersetu 24.: A Jerozolima będzie deptana przez pogan, aż czasy pogan przeminą. Albo z wersetem 27.: Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą.

Inni starają się odnosić całą mowę Pana z rozdziału 21. do końca czasów. Ale wtedy znowu, jak odpowiedzieć na pytanie, które wspomniałem na początku? Co ze zdaniami, które wyraźnie mówią o oblężeniu Jerozolimy i zniszczeniu świątyni?

Jak więc to wytłumaczyć, żeby pogodzić wszystkie trudności? Jest tylko jeden sposób, który godzi te pozorne sprzeczności. O tym właśnie mówi Scott Hahn.

W roku 70-tym, czyli w roku zniszczenia Jerozolimy wraz ze świątynią, mamy do czynienia z częściowym wypełnieniem, jednak wciąż oczekujemy wypełnienia całkowitego, które nastąpi kiedy Chrystus Pan wróci powtórnie, aby sądzić żywych i umarłych. Analogicznie jest np. z proroctwami mesjańskimi: częściowe wypełnienie w Dawidzie, całkowite wypełnienie w Jezusie Chrystusie.

Musimy jeszcze powiedzieć coś ważnego, co odnosi się do rozumienia przez starożytnych idei świątyni. Dla starożytnych Żydów, i w ogóle ludów starożytnych, świątynia była miniaturą świata. Dlatego zniszczenie świątyni jest symbolicznym końcem świata, zapowiada go i poprzedza.

No dobrze, ale jak to wszystko odnosi się do nas? Gdzie jest nauka dla nas, abyśmy mogli wziąć coś z tego do naszych domów, do naszych rodzin, do codziennego życia?

Na początku, w czasie opisu stworzenia świata nie mamy wzmianki o świątyni. Wszystko bowiem było Boże – nie było niczego, co by do Niego nie należało. Inaczej mówiąc – wszystko było świątynią. Podobnie jest w Apokalipsie. Autor opisują niebieskie Jeruzalem pisze: A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek. (Rev 21:22) W niebie nie potrzeba świątyni, bo tam nic nieczystego nie wejdzie – cała rzeczywistość niebieska jest Boża. To On jest świątynią w niebie, bo wszystkich i wszystko przenika Sobą.

Po upadku Adama świątynia stała się konieczna. Stało się konieczne wydzielenie przestrzeni poświęconej Bogu. Świątynia w Jerozolimie była taką przestrzenią świętą. Świątynią jest każdy kościół – przestrzeń wydzielona do modlitwy wiernych – uświęcony obecnością Boga w Najświętszym Sakramencie i modlitwą zgromadzonych w imię Pana. Świątynią Bożą było Ciało Jezusa w czasie Jego ziemskiego życia. Taką świątynią stały się nasze ciała po chrzcie św., i jak długo żyjemy w łasce uświęcającej, są one świątynią Ducha Świętego. W końcu świątynią jest Kościół jako wspólnota wierzących, której Głową jest Chrystus – Kościół zbudowany z żywych kamieni.

Kiedy popatrzymy na te świątynie, to możemy stwierdzić jedną rzecz wspólną. Ciało Jezusa – uległo zniszczeniu i śmierci. Podobnie świątynia Jerozolimska uległa zagładzie. To zapowiada los wszystkich rzeczywistości, które są świątyniami w czasie. Także i ze świątyń, w których się modlimy, wcześniej czy później nie zostanie kamień na kamieniu. Nasze ciała spotka taki sam los, niezależnie od tego, jak bardzo są młode, sprawne, piękne; nawet niezależnie od tego, jak bardzo wypełnione są łaską. Przyjdzie czas, że obrócą się w proch. Także i Kościół święty, taki, jak znamy go teraz – w jego ziemskiej formie, przeminie.

Czy więc mamy się przerazić? Nie. Słowa wypowiedziane przez Pana miały za zadanie dodanie otuchy. Mamy patrzeć na Pana Jezusa i Go naśladować, robiąc, co do nas należy. On cierpiał i umarł, ale to nie był koniec. Pan zmartwychwstał po to, aby już nie umierać. Jego ziemskie Ciało było świątynią Bożą. Tak samo i my musimy być świątyniami Boga, jeśli chcemy zmartwychwstać i być dopuszczonymi do udziału w niebieskiej Jerozolimie. Jeśli teraz Pan Bóg i Baranek będą mieszkać w nas, to kiedyś, kiedy rozpadnie się dom naszego doczesnego zamieszkania, Pan Bóg i Baranek stanie się świątynią, w której my zamieszkamy.

czwartek, 8 listopada 2012

Protestanci i rzeczy ostateczne

Dyskutując z protestantami na temat potrzeby (czy choćby sensowności) modlitwy za zmarłych, szybko okazuje się, że nie wierzą w czyściec: 'niebo albo piekło' - mówią. Dyskusja z nimi na temat modlitwy do Świętych prowadzi do wniosku, że nie wierzą ... w niebo.

środa, 7 listopada 2012

Życie chrześcijan jest niczym stadion... Z dedykacją dla protestantów

Z tego powodu my, otoczeni tak wielką rzeszą świadków, odrzućmy wszelkie przeszkody oraz krępujący nas grzech i biegnijmy wytrwale w wyznaczonym nam wyścigu” (Hbr 12, 1; Nowe Przymierze. Pismo Święte Nowego Testamentu © 2009 Liga Biblijna w Polsce; Wydawnictwo: Ewangeliczny Instytut Biblijny).


Oto wybrane teksty protestanckich autorów komentujących Hbr 12, 1:

1. Autor wcześniej wzywał swoich słuchaczy do działania z powodu przywilejów, które „mają” w Chrystusie (4:14–15; 6:18–19; 8:1; 10:19). Teraz przynagla ich do biegu uzasadniając to dziedzictwem, które „mają” (= otrzymali) od świadków wiary, którzy ich poprzedzili. Zaczynając zdanie od „z tego powodu” i od podkreślenia „my”, podwaja wymowę przyczynowego przysłówka: „z tego powodu my sami mając”. Słuchacze wiedzą, że są blisko i nierozdzielnie związani z wiernymi, którzy żyli wcześniej. Autor przywołuje wielkość świadectwa „tak wielkiej rzeszy (dosł. ‘obłoku’) świadków”. Nawet sam termin “obłok” wskazuje na jednomyślność ich świadectwa. Słuchacze nie mogą zamknąć owych świadków w umarłej przeszłości. Właśnie teraz “otaczają nas”. Autor pragnie, aby słuchacze odczuli, że są blisko, na wyciągnięcie ręki ci, którzy żyli w wierze. To właśnie ci wierni z przeszłości są tymi, o których przychylność warto się starać, pomimo pogardy niewierzących.

Autor wybrał termin „świadek”, ponieważ ten umożliwia mu potwierdzenie, że ci dawni bohaterowie są świadkami zarówno Boga, jak i współcześnie żyjących ludzi. To pierwsze znaczenie jest zgodne z tym, co zostało powiedziane w 11, 1-40. Autor stwierdza, że wierni żyjący wcześniej są „świadkami” współcześnie żyjących wierzących z mocy i wierności Boga. Ważność ich świadectwa wynika z Bożego uwierzytelnienia i akceptacji (11, 2, 6, 16, 39). Ich życie w jasny i przekonywujący sposób pokazuje „rzeczywistość” Bożych obietnic wymierzonych w przyszłość i daje „dowód” Jego rzeczywistej, choć niewidzialnej mocy uwalniania (11, 1). Ich świadectwo upewnia słuchaczy, że Boża przychylność warta jest, aby znieść każdy rozmiar odrzucenia przez niewierzący świat. Jednakże, zgodnie z obrazem wziętym z atletyki podjętym na nowo z 10, 36-39, są oni także „świadkami” współczesnego ludu Bożego. To tak, jakby ci dawni bohaterowie stali na trybunach przyglądając się biegowi „w wierze” słuchaczy autora. Są „widzami”, czy też ich „fanami”. Co za zaszczyt mieć takich „fanów”. Tak naprawdę nie jest w pełni adekwatne powiedzenie, że autor podejmuje na nowo obraz z atletyki z 10, 36-39. Raczej włącza on całą historię tych, którzy żyli „przez wiarę” (11, 1-40) w walkę prowadzoną przez Boży lud. Ich pielgrzymka teraz stała się biegiem na wytrwałość do końca. Jak wspomniano wcześniej, przy komentowaniu 10, 36-40, słuchacze autora byli przyzwyczajeni do atletyckich zawodów i oswojeni z metaforycznym zastosowaniem atletyckich obrazów w rozważaniach moralnych. Zaznaczyliśmy także, że zastosowanie tej metafory było istotne dla wyrażenia treści zamierzonych przez autora. Hańba cierpienia zadanego przez grzeszny świat stała się źródłem wielkiego zaszczytu, kiedy patrzyło się na nie z punktu widzenia wytrwałości w atletyckich zmaganiach o zwycięstwo. Autor przetransponował pielgrzymkę przeżywaną „w wierze” (11, 1-40) w bieg prowadzony „z wytrwałością” w celu przemiany przemijającego cierpienia w środek do osiągnięcia wiecznej chwały. Słuchacze autora mają przezwyciężyć wstyd pochodzący od niewierzącego świata, aby nie musieli cierpieć wstydu w oczach tych wielkich bohaterów wiary z trybun zagrzewających ich do biegu. Autor wylewa całe swoje serce i duszę w zachętę: „biegnijmy wytrwale w wyznaczonym nam wyścigu”. (Cockerill, G. L. (2012). The Epistle to the Hebrews. The New International Commentary on the Old and New Testament (602–603). Grand Rapids, MI; Cambridge, UK: William B. Eerdmans Publishing Company)

2. Kim są ci „świadkowie”? Kenneth Hagin uważa, że poprzednie wersety dają nam wskazówkę do odpowiedzi na to pytanie. Hbr 11, 29: „A ci wszyscy, choć ze względu na swą wiarę stali się godni pochwały, nie otrzymali przyrzeczonej obietnicy” (Hbr 11, 39 BT). Dlatego długa lista mężczyzn i kobiet wiary w rozdziale jedenastym to część tego obłoku świadków.

W Hbr 12, 1 autor dla swoich słuchaczy maluje obraz greckich wyścigów, gdzie biegacze są na torze uczestnicząc w biegu, a widownia kibicuje im z miejsc na trybunie. Hebrajczycy byli zaznajomieni z greckimi zawodami atletycznymi i dlatego łatwo mogli wyobrazić sobie to porównanie. My, dzieci Boże, biegniemy bieg, podczas gdy „obłok słuchaczy” składający się z tych wszystkich ludzi wiary, którzy poprzedzili nas w życiu, patrzą na nas biegnących bieg.

W Łk 15, 10 jest napisane, że aniołowie w niebie wiedzą, że jakiś grzesznik nawraca się: „Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca”. Jeśli aniołowie wiedzą o tym, to ta wiedza jest także widzą Świętych, bo przecież żyją oni w niebie razem (por. „Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15:7 BT). (Everett, G. H. (2010). The Epistle of Hebrews. Study Notes on the Holy Scriptures (250–251). Gary Everett.)

3. Autor w 12, 1-3 dochodzi do konkluzji opowiadania o wiernych ludziach czyniąc przejście do słuchaczy i motywując ich znanym ruchem od tego, co „mamy” (w. 1) do „czyńmy” (dosł. „let us”, por. 4, 14-16; 10, 19-25; 13, 12-13). W ten sposób to, co „mamy” jako rezultat Bożego działania, staje się podstawą dla odpowiedzi wspólnoty. Tak na przykład, wyrażenie: „my, otoczeni tak wielką rzeszą świadków” (12, 1a) staje się motywacją do zachęty, która następuje po tych słowach. „Obłok świadków” (nephos martyrōn) zawiera bohaterów, którzy dla ich wierności (11, 2, 4–5, 39) zostali uznani za godnych (emartyrēthēsan) przez Boga i są gwarantami Bożych obietnic. „Obłok” to znany obraz dla przedstawienia wielkiej rzeszy (BDAG, 670) ludzi. Fakt, że ci świadkowie teraz „otaczają” (perikeimenon) wspólnotę, przywołuje obraz stadionu, gdzie „świadek” ma podwójne znaczenie: to ktoś, kto zarówno „świadczy”, jak i jest „widzem” na arenie (Croy 1998, 61). Ten obraz jest szczególnie uderzający w 4 Machabejskiej zawierającej opisy heroicznego męczeństwa Eleazara i jego braci, podczas gdy „świat i ludzkość były widzami” (17:14; zob. Croy 1998, 62). (Thompson, J. W. (2008). Hebrews. Paideia Commentaries on the New Testament (247). Grand Rapids, MI: Baker Academic.)

4. Obłok świadków” (12, 1). Życie chrześcijańskie jest jak sztafeta. Ludzie wiary, którzy biegli przed nami (rozdz. 11) podali pałeczkę nam i teraz przyglądają się, jak kontynuujemy bieg. (Richards, L. O. (1991). The Bible reader’s companion (electronic ed.) (866). Wheaton: Victor Books.)

wtorek, 6 listopada 2012

Czy Święci w niebie mogą nas słyszeć?

Na tytułowe pytanie nieraz w czasie dyskusji z protestantami usłyszałem odpowiedź przeczącą. W tym wpisie postaram się biblijnie uzasadnić, że Święci w niebie wpatrują się w Boże oblicze, a jednocześnie są bardzo blisko nas, i dlatego widzą nas i słyszą.

Święci po przejściu przez śmierć nie podlegają ograniczeniom czasu i przestrzeni. Są w tym samym wymiarze, co aniołowie. Dlatego aniołowie wypełniający zlecone im przez Pana Boga misje nie przestają jednocześnie wpatrywać się w Jego oblicze (por. Mt 18, 10). Podobnie jak złe duchy, którym Pan Bóg dozwala kusić nas (w granicach ściśle określonych przez Niego) nie przestają jednocześnie cierpieć męki piekielne. Podobnie Święci poprzez śmierć wchodzą w inny wymiar – żyją jak aniołowie – nie są już ograniczeni czasem i przestrzenią, dlatego chociaż wpatrują się w Boże oblicze, jednocześnie są blisko nas.

Co to znaczy: Nie być poddanym ograniczeniom czasu i przestrzeni? Oznacza to zdolność do przebywania jednocześnie w wielu miejscach. Może uczynić to zły duch. Jak o tym świadczą egzorcyści, jeden zły duch może opętać jednocześnie wiele osób. Biblijnym potwierdzeniem tej prawdy zdaje się być 1 Krl 22, 19-23, gdzie jeden zły duch staje się za Bożym przyzwoleniem duchem kłamstwa w ustach wielu ludzi. Nie wydaje się słusznym odmawiać aniołom i świętym w niebie tego, co możliwe jest złym duchom. Skoro zły duch może jednocześnie przebywać na wielu miejscach, to tym bardziej mogą czynić to aniołowie i zbawieni.

Pierwszym tekstem, który tu zacytuję, jest fragment Apokalipsy:

A gdy otworzył pieczęć piątą, ujrzałem pod ołtarzem dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, jakie mieli.I głosem donośnym tak zawołały: «Dokądże, Władco święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, co mieszkają na ziemi?»” (Ap 6:9-10 BT).

Te biblijne wersety sugerują, że zbawieni wiedzą, co się dzieje na ziemi, bo inaczej skąd wiedzieliby, że ich oprawcy jeszcze nie zostali ukarani? Ale ten tekst nie wskazuje jeszcze, że ta wiedza zbawionych jest bezpośrednia.

Kluczowymi słowami dla uzasadnienia prawdy o tym, że Święci w niebie widzą nas i słyszą, jest werset biblijny Hbr 12, 1: „I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach” (Hbr 12:1 BT), a szczególnie słowa: „mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków”.

Samo słowo "świadek" ma dwa zasadnicze znaczenia w Biblii:

1) - to ktoś, kto widzi i słyszy jakieś wydarzenia, a przez to staje się naocznym świadkiem i może świadczyć w sądzie;

2) - to ktoś, kto swoim życiem świadczy o wyznawanej wierze. Najwyższym świadectwem jest śmierć za wierność Bogu do końca.

Słowo „świadek” w Hbr 12, 1 ma obydwa wspomniane znaczenia. Bycie świadkiem w pierwszym znaczeniu wymaga bliskości wystarczającej do tego, aby słyszeć i widzieć. I właśnie taką wymowę ma czasownik grecki tu użyty. Tłumaczenie tego nie pokazuje, ale grecki oryginał jest jednoznaczny – mówi o bezpośredniej bliskości owych świadków do adresatów. Chodzi tu o Świętych w niebie, ale którzy jednocześnie są bardzo bliscy tym, do których został skierowany ten List.

Teraz przejdźmy do interesującego nas czasownika. Przetłumaczony w Biblii Tysiąclecia „mając dookoła nas” – grecki czasownik περίκειμαι (czyt.: perikeimai) – jest użyty kilka razy w Nowym Testamencie. Używa go Pan Jezus w Ewangelii według św. Marka: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9:42 BT; podobnie w Łk 17, 2). Czasownik grecki opisuje dokładne przyleganie sznura (z kamieniem na drugim końcu) do gardła i otaczanie gardła z każdej strony. Dalsze zastosowanie tego czasownika ma miejsce w Dziejach Apostolskich: „Dlatego też zaprosiłem was, aby się z wami zobaczyć i rozmówić, bo dla nadziei Izraela dźwigam te kajdany” (Dz 28:20 BT). Także i w tym miejsce chodzi o to, że Apostoł jest związany tak ściśle i dokładnie, jak sznur na szyi w poprzednim przypadku. I jeszcze jedno zastosowanie: „Może on współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabości” (Hbr 5:2 BT). Chrystus podlegał słabości przez to, że przyjął ciało i poddany został ograniczeniom ludzkiego ciała. Po polsku jest trudno oddać dokładny sens dosłowny, bo wtedy brzmiałoby dziwnie, ale idea jest ta sama: Chrystus poprzez wcielenie był w bardzo ścisłym związku z owym ciałem (niejako: „otoczony ciałem”) = najściślej, jak tylko to sobie można wyobrazić, z tym ciałem związany.

Ponieważ ten sam czasownik został użyty w Hbr 12, 1, implikuje on właśnie: ścisły związek, bezpośrednią bliskość umożliwiającą widzenie i słyszenie. Gdyby natchniony autor nie zamierzał podkreślić bliskości, użyłby innych czasowników, które również zawierają w sobie ideę „otaczania, bycia dookoła”, ale nie wskazują na taką bezpośrednią bliskość, np. περικυκλόω (czyt.: perikykloo) występujący w Łk 19, 43 (por. Prz 20, 28; Jdt 13, 13), albo κυκλόω (czyt.: kykloo) użyty w Hbr 11, 30 (por. Rdz 2, 11; Pwt 32, 10).

Podsumowując:
Święci w niebie widzą nas i słyszą, tak jak widzieli i słyszeli pierwszych adresatów tego listu dwa tysiące lat temu. Inaczej słowa te straciłyby swoją aktualność. Tak samo widzą i słyszą tych, którzy czytają te słowa w Chinach czy gdziekolwiek indziej.

czwartek, 1 listopada 2012

Dlaczego modlimy się za zmarłych? Dlaczego modlimy się do Świętych?

Z kilku powodów.

Po pierwsze: Bo wierzymy, że śmierć nie jest końcem ludzkiego życia, ale przejściem z tego ziemskiego życia do życia w innym wymiarze. Zmarli (dla nas) żyją może w bardziej właściwym sensie tego słowa. Bóg jest Bogiem żyjących, nie umarłych. Przypomniał, a raczej pouczył nas o tym sam Pan:

„A co do zmartwychwstania umarłych, nie czytaliście, co wam Bóg powiedział w słowach: Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba? Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych»” (Mt 22:31-32 BT).

Dlaczego modlimy się do Świętych? Bo są żywi – żyją w Bogu. Tak, jak prosimy żywych (w ziemskim wymiarze) o modlitwę, tak samo prosimy o modlitwę tych, których już nie ma między nami, ale którzy żyją z Bogiem i w Bogu – w niebie. Oczywiście, dokładnie rzecz biorąc, nie powinniśmy mówić, że modlimy się do nich, ale że prosimy ich o modlitwę. Jest to pewien skrót myślowy w rodzaju tego, który np. użył sam Pan ucząc swoich uczniów modlitwy: „I nie wódź nas na pokuszenie”. Oczywiście Pan Bóg ani nie podlega pokusie, a nie wodzi nikogo na pokuszenie (por. Jk 1, 13). Tak więc ściśle rzecz biorąc modląc się: „Nie wódź nas na pokuszenie” – mówimy: „Nie dozwól, abyśmy byli kuszeni ponad nasze siły”, a mówiąc, że „modlimy się do Świętych”, stwierdzamy, że prosimy o ich wstawiennictwo do Boga – o modlitwę za nas czy w naszych intencjach. Czyniąc tak wyrażamy naszą wiarę, że są żyją.

Po drugie: Modlimy się za zmarłych i modlimy się do Świętych, bo wierzymy w „obcowanie Świętych”. Prawdę tę wyznajemy w czasie każdej niedzielnej Eucharystii. Co to jest „obcowanie Świętych”? To wymiana dóbr pomiędzy Świętymi w niebie, Świętymi w czyśćcu (dusze czyśćcowe to są Święci, którzy jeszcze nie doszli w całej pełni do celu, w przeciwieństwie do tych w niebie, którzy już tam doszli – por. Hbr 12, 23) oraz święci przebywający jeszcze na ziemi – czyli wszyscy w łasce uświęcającej żyjący w naszym wymiarze. Możemy przychodzić z pomocą zmarłym ofiarując za nich modlitwę, dobre uczynki, cierpienie, znoszone pogodnie, a przynajmniej z poddaniem przeciwności losu, także odpusty; możemy modlić się do Świętych, a oni wzajemnie przychodzą nam z pomocą w naszych potrzebach. To właśnie modlitwa jest tym, co łączy Kościół tryumfujący (zbawieni w niebie), Kościół cierpiący (zbawieni w czyśćcu) i Kościół walczący (żyjący w łasce uświęcającej na ziemi); jest niczym krew krążąca w członkach żywego organizmu, a zgodnie z nauką św. Pawła – jako Kościół – jesteśmy jednym ciałem. Umierający w łasce uświęcającej nie zostają odcięci od tego żywego organizmu, ale przechodzą do życia w innym wymiarze.

Po trzecie: Modlimy się za zmarłych i modlimy się do Świętych w niebie, bo wierzymy, że miłość jest mocniejsza niż śmierć. Wierzymy, że więzy, które łączyły nas z kochanymi osobami w tym życiu nie zostają zniweczone przez śmierć.

****

PS. Uzasadnienie nauki o czyśćcu można znaleźć tutaj: http://katolik.us/viewtopic.php?t=925

środa, 31 października 2012

Sprawa Galileusza

Ponieważ sprawa Galileusza to jedna z historycznych „pałek” wykorzystywanych do bicia Kościoła – pozostałe dwie to wyprawy krzyżowe i hiszpańska inkwizycja – ważne jest, żeby katolicy dokładnie rozumieli, co tak naprawdę rozegrało się między Kościołem, a tym wielkim uczonym. Bliższe spojrzenie na fakty niweczy niemal każdy aspekt legendy powszechnie przyjmowanej w sprawie Galileusza.


Żaden inny epizod w historii Kościoła katolickiego nie jest tak źle zrozumiany jak potępienie Galileusza. Jest to, mówiąc słowami Newmana, standardowy argument używany w celu pokazania, że nauka i katolicki dogmat są sobie wrogie. W powszechnie panującej świadomości, sprawa Galileusza jest dowodem prima facie na to, że wolne dążenie do prawdy stało się możliwe dopiero po tym, jak nauka „wyzwoliła się” z teologicznych okowów Średniowiecza. Sprawa ta tak zgrabnie wpasowuje się w moralitet 'oświecona nauka kontra dogmatyczna ciemnota', że historycy nie bardzo mają ochotę na prostowanie anty-katolickiej propagandy, która stała się jej nieodłącznym elementem. Nawet wielu inteligentnych katolików wolałoby o niej zapomnieć.


Jan Paweł II i Galileusz

Nie była to jednak postawa papieża Jana Pawła II. W 1979 roku wyraził on życzenie, aby Papieska Akademia Nauk przeprowadziła dogłębne studium słynnego przypadku. Zwołano komisję uczonych, która 31 października 1992 roku przedstawiła papieżowi sprawozdanie. W przeciwieństwie do relacji w The New York Times oraz innych kanałach dezinformacji na temat Kościoła nie jest prawdą, że Stolica Apostolska dopiero wtedy wywiesiła białą flagę przyznając, że Ziemia krąży wokół Słońca. Ta konkretna debata, jeśli chodzi o Kościół, została zamknięta w 1741 roku, gdy Benedykt XIV polecił Świętemu Oficjum przyznać imprimatur pierwszej edycji Dzieł Galileusza.

Zamiarem Jana Pawła II było lepsze zrozumienie całej sprawy zarówno przez naukowców jak i teologów. Mówi się, że politycy zwykli myśleć w kategoriach tygodni, mężowie stanu w kategoriach lat, natomiast papież myśli w perspektywie stuleci. Ojciec Święty starał się położyć kres bolesnemu rozdarciu między wiarą a nauką, które mimo, iż powstało w XVII-tym wieku, wciąż jest obecne w kulturze Zachodu. Uwzględniając wytyczne II Soboru Watykańskiego, Papież chciał podkreślić, że w swojej własnej dziedzinie nauka cieszy się uzasadnioną wolnością i że w przypadku Galileusza wolność ta została niesłusznie naruszona przez władze kościelne.

Ale jednocześnie - czego świeckie media „nie dosłyszały” - Ojciec Święty wspomniał, że „sprawa Galileusza była rodzajem ‘mitu’, w którym obraz sfabrykowany na podstawie historycznych wydarzeń, był dość daleki od rzeczywistości. W tej perspektywie, sprawa Galileusza była symbolem rzekomego odrzucenia postępu naukowego przez Kościół”. Według papieża, w konfrontacji Galileusza z Kościołem obecne było „tragiczne wzajemne niezrozumienie", za które winę ponoszą obie strony. Był to konflikt, który nigdy nie powinien się wydarzyć, ponieważ wiara i nauka, właściwie rozumiane, nigdy nie przeczą sobie nawzajem.

Ponieważ sprawa Galileusza to jedna z historycznych „pałek” wykorzystywanych do bicia Kościoła – pozostałe dwie to wyprawy krzyżowe i hiszpańska inkwizycja – ważne jest, żeby katolicy dokładnie rozumieli, co tak naprawdę rozegrało się między Kościołem, a tym wielkim uczonym. Bliższe spojrzenie na fakty niweczy niemal każdy aspekt legendy powszechnie przyjmowanej w sprawie Galileusza.

Obojętny wobec katolicyzmu wiktoriański biolog Thomas Henry Huxley zbadał kiedyś tę sprawę i doszedł do wniosku, że „racja była po stronie Kościoła”. W tym wszystkim najbardziej uderzające jest to, że dopóki Galileusz nie wymusił przeniesienia kontrowersji w dziedzinę teologii, Kościół był życzliwym rzecznikiem nowej astronomii; wspierał pracę Kopernika i ochraniał Keplera przed prześladowaniami kalwinistów. Problemy pojawiły się dopiero wtedy, gdy debata wyszła poza samą tylko kwestię ruchów ciał niebieskich. W tym miejscu należy jednak przedstawić szersze historyczne tło.


Zapisywanie zjawisk czy zachowywanie pozorów?

Współczesny wiek nauki rozpoczął się w roku 1543, kiedy Mikołaj Kopernik, polski kanonik, opublikował swoje epokowe dzieło: O obrotach sfer niebieskich. Popularny pogląd głosi, że Kopernik „odkrył”, że Ziemia krąży wokół Słońca. Tymczasem taka opinia była znana już w starożytnej Grecji. Ale teoria geocentryczna, przyjęta przez Arystotelesa i wsparta matematycznymi obliczeniami Ptolemeusza, była modelem dominującym do czasów Kopernika. Jej wiarygodność zdawały się potwierdzać także niektóre fragmenty Pisma św. mówiące o mobilności Słońca i nieruchomości Ziemi. Większość wczesnych Ojców Kościoła uznawała tę teorię za pewnik, ale tak naprawdę nie byli oni zainteresowani naukowym wyjaśnianiem kosmosu. Ambroży pisał: „omawianie natury i pozycji Ziemi nie pomaga nam w nadziei przyszłego życia”.

Ponieważ z natury łatwo ulegamy temu, co C.S. Lewis nazywa, „snobizmem chronologicznym”, musimy spróbować zrozumieć podejście do nauki panujące w czasach, kiedy Galileusz rozpoczynał swoją pracę. Od czasów Greków, celem astronomii było „zapisywanie zjawisk” (”save the appearances”) pojawiających się na niebie. To słynne wyrażenie jest zazwyczaj pojmowane jako wyraz uciekania się do desperackich wybiegów, których celem jest usprawiedliwienie czy uratowanie systemu ptolemejskiego. (Angielskie wyrażenie „saving appearances” może oznaczać zarówno: „zapisywanie zjawisk”, jak i też: „zachowywanie pozorów” – uwaga tłumacza). Ale ta fraza nie oznacza czegoś takiego. Dla umysłu greckiego i średniowiecznego nauka była rodzajem formalizmu, środkiem do koordynowania danych, czymś, co nie miało związku z ostatecznym kształtem rzeczywistości. Różne matematyczne teorie – takie jak ptolemejskie cykle – mogą zostać rozwinięte i wykorzystane do przewidywania ruchów planet, ale nie było przedmiotem zainteresowania średniowiecznego astronoma czy takie schematy zbliżają się do rzeczywistej prawdy fizycznej. Sednem było pragnienie uporządkowania skomplikowanych danych, a tym, co się liczyło, było ustalenie, która hipoteza (kluczowe słowo w sprawie Galileusza) jest najprostsza i najwygodniejsza.


Zabawki dla erudytów

Niemal powszechne przekonanie, że celem nauki nie jest ostateczne opisanie rzeczywistości, lecz jedynie „zapisywanie zjawisk” (”save appearances”), tłumaczy, dlaczego hierarchia kościelna początkowo tak lekko przyjęła teorię Kopernika. Astronomia i matematyka były traktowane jako zabawki dla erudytów; nie przypisywano im ani filozoficznego, ani teologicznego znaczenia. Wśród duchownych było prawdziwe zakłopotanie koniecznością zaangażowania się w dysputę dotyczącą orbit planetarnych. Było im wszystko jedno, jak „zjawiska” zostają „zapisane”. A do tego, Kopernik, dobry katolik, opublikował swoją książkę zachęcony przez dwóch wybitnych dostojników kościelnych i zadedykował ją papieżowi Pawłowi III, który przyjął ją serdecznie.

To, że według Kopernika teoria heliocentryczna jest prawdziwym opisem rzeczywistości, pozostało w dużej mierze niezauważone. Częściowo dlatego, że uspokajająco odwoływał się ciągle do cykli i epicykli z systemu Ptolemeusza, a od Arystotelesa zapożyczył pogląd, że planety muszą poruszać się po orbitach kołowych, ponieważ jest to jedyna doskonała forma ruchu. Dodatkowym czynnikiem, który pomógł Kopernikowi, było zaopatrzenie dzieła w słynną przedmowę napisaną przez protestanta Osiandera, który nadzorował drukowanie pierwszej edycji. Nie mówił on o definitywnym opisie niebios, ale zaprezentował teorię wyłącznie jako matematyczne opracowanie rejestrowania ruchów planet w sposób prostszy niż umożliwiał to uciążliwy system Ptolemeusza. Osiander wiedział, że Luter i Melanchton gwałtownie sprzeciwiają się wszelkim sugestiom, że Ziemia krąży wokół Słońca, dlatego nie podpisał owej napisanej przez siebie przedmowy, którą w efekcie wszyscy uznali za pochodzącą od Kopernika.


Przewrót kopernikański

Ale w rzeczywistości książka Kopernika oznaczała epokową zmianę w ludzkiej myśli, na którą uniwersytety były jeszcze mniej przygotowane niż Kościół. Owen Barfield w swojej fascynującej książce Saving the Appearances nazywa to „prawdziwym punktem zwrotnym” w historii nauki: „Miało to miejsce, kiedy Kopernik (prawdopodobnie – nie można tego uznać za pewnik) zaczął myśleć, a inni, jak Kepler i Galileusz, zaczęli potwierdzać, że heliocentryczna hipoteza nie tylko zapisuje zjawiska, ale jest fizycznie prawdziwa... Tym, czego się obawiano, była nie tylko nowa teoria ruchu ciał niebieskich, ale nowa teoria tego, czym jest teoria, a mianowicie, że jeśli jakaś hipoteza zapisuje wszystkie zjawiska, jest ona identyczna z prawdą”.

Kopernik opóźnił publikację swojej książki o cała lata, ponieważ obawiał się nie tyle krytyki ze strony Kościoła, co kpiny środowiska uczonych. To właśnie konserwatywni arystotelicy na uczelniach najgwałtowniej sprzeciwiali się nowej nauce. Arystoteles był Mistrzem tych, którzy wiedzą; staranna lektura jego tekstów była uważana niemalże za pewniejsze źródło wiedzy, niż studiowanie samej przyrody. Arystotelesowski wszechświat składał się z dwóch światów: nadksiężycowego i podksiężycowego. Ten pierwszy to księżyc i wszystko ponad nim; był doskonały i niezniszczalny. Ten drugi to ziemski glob z atmosferą, mający początek i podlegający rozkładowi, hałda żużlowa kosmosu.

Ptolemeuszowe usystematyzowanie Arystotelesa, przy pomocy którego wyjaśniano ruchy gwiazd, było częścią tego akademickiego bagażu. I było w pełni sensowne w praktyce; przy jego ich pomocy statki były w stanie żeglować po morzach, a astronomowie potrafili przewidzieć zaćmienia. Czemuż więc zrezygnować z tego szacownego systemu na rzecz dla nowej, nieudowodnionej kosmologii, która nie tylko była sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem (tak twierdził autorytet pokroju Francisa Bacon), ale także w sposób oczywisty z treścią Pisma św.?


Teleskop Galileusza

Taki był naukowy umysł Europy w roku 1610 w chwili nagłego pojawienia się Galileusza odkrywającego zdumiewające rzeczy przy pomocy teleskopu. Do tego momentu czterdziestosześcioletni Galileusz interesował się głównie fizyką, a nie astronomią. Jego najsławniejszym osiągnięciem było sformułowanie prawa spadania ciał. (W przeciwieństwie do legendy nigdy niczego nie spuścił z wieży w Pizie.) Galileusz był utalentowanym majsterkowiczem. Kiedy usłyszał o skonstruowaniu teleskopu w Holandii, od razu sobie taki zbudował, jak zwykle przypisując sobie całą chwałę za wynalazek.

Patrząc przez swoje nowe „szpiegowskie okulary” dokonał kilku odkryć, które wstrząsnęły podstawami arystotelesowskiego kosmosu. Po pierwsze, zobaczył, że Księżyc nie jest idealną kulą, ale jest pokryty górami i dolinami, podobnie jak Ziemia. Po drugie, co było jeszcze bardziej zadziwiające, odkrył, że Jowisz ma co najmniej cztery satelity. Już nie można było powiedzieć, że ciała niebieskie krążą wyłącznie wokół Ziemi. I wreszcie zauważył fazy Wenus, których jedynym wyjaśnieniem jest obrót Wenus wokół Słońca, nie zaś wokół Ziemi.

Odpowiedzi na te odkrycia były różne: od entuzjastycznych do wręcz wrogich. Czołowy ówczesny astronom, jezuita, Christopher Clavius, był sceptyczny, jednak kiedy Kolegium Rzymskie nabyło ulepszoną lunetę, ujrzał na własne oczy, że Galileusz ma rację co do księżyców Jowisza, a jezuici potwierdzili następnie fazy Wenus. Ludzie ci nie byli gotowi od razu przejść na stronę kopernikańską, jednakże przyjęli system Tycho Brahe’a, który był rozwiązaniem pośrednim: wszystkie planety z wyjątkiem Ziemi krążą wokół Słońca. Sam ten fakt jest wystarczającym wyjaśnieniem odkryć Galileusza. Mimo to Galileusz był bohaterem chwili; w 1611 roku składa triumfalną wizytę w Rzymie, gdzie został uczczony przez kardynałów oraz przyjęty na prywatnej audiencji przez papieża Pawła V, który zapewnił go o swoim wsparciu i życzliwości.

Galileusz powrócił do Florencji, aby, jak się spodziewano, kontynuować swoje badania naukowe. Ale w czasie następnych dwóch dziesięcioleci po 1611 r. nauka jako taka przestała być głównym przedmiotem jego zainteresowań. Zamiast tego jego obsesją stało się usiłowanie zmiany opinii publicznej na rzecz systemu Kopernikańskiego. Stał się protoplastą kogoś w rodzaju współczesnego polityka kulturalnego. Cała Europa, począwszy od Kościoła, musiała bez zastrzeżeń przyjąć system Kopernika. Ta krucjata nigdy nie zakończyłaby się w siedzibie Inkwizycji, gdyby Galileusz posiadał odrobinę taktu, nie mówiąc już o życzliwości. Ale nie był on taktowny, lubił poniżać i ośmieszać. I nie brał pod uwagę ludzkiej natury, która nie łatwo zrzuca z siebie starą kosmologię, aby przyjąć nową, która wydawała się sprzeczna zarówno ze zdrowym sensem, jak i z tradycją.

Kardynał Newman, który nie należał do osób uważających, że świeckie prawdy są określane przez kościelne fiat, napisał o krucjacie Galileusza: „Gdybym był wychowany w wierze w bezruch ziemi, niby dogmacie Objawienia, i łączył ją w swoim umyśle z nieprzekazywalną godnością człowieka pośród istot stworzonych, z przeznaczeniem rodzaju ludzkiego, z umiejscowieniem czyśćca i piekła oraz z innymi doktrynami chrześcijańskimi, a następnie po raz pierwszy usłyszał tezy Galileusza ... natychmiast oburzyłbym się na jego domniemania i przestraszył się ich zwodniczością bardziej niż jakąkolwiek inną podobną nowością w innych naukach humanistycznych odnoszących się jakoś do religii”.


Wojowniczość astronoma

Ale Galileusz był zdeterminowany, by siłą wepchnąć Kopernika chrześcijaństwu do gardła. Ironią jest, że kiedy zaczął swoją kampanię, cieszył się niemal powszechną życzliwością hierarchii katolickiej. Jednakże swą uszczypliwością i agresywnym zachowaniem udało mu się zrazić prawie wszystkich. Jego postawa nie dała władzom kościelnym żadnej możliwości manewru: musiały one albo zaakceptować system kopernikański jako fakt (choć nie został on udowodniony) i dokonać odpowiedniej reinterpretacji Pisma św. albo go potępić. Odrzucił rozsądną trzecią możliwość, którą zaproponował mu Kościół: uznanie systemu kopernikańskiego za hipotezę, nawet lepszą od systemu Ptolemeusza, do czasu potwierdzenia jej dodatkowymi dowodami.

Takie dowody jednak nie pojawiały się. Wojowniczość Galileusza prawdopodobnie miała wiele wspólnego z tym, że wiedział, iż nie ma żadnego bezpośredniego dowodu na heliocentryzm. Nie potrafił nawet odpowiedzieć na najsilniejszy argument, który został wysunięty przez Arystotelesa. „Gdyby Ziemia krążyła wokół Słońca” - pisał filozof – „to na niebie powinny być możliwe do zaobserwowania gwiezdne paralaksy”. Innymi słowy, pojawiłoby się przesunięcie pozycji gwiazdy obserwowanej z Ziemi z jednej stronie Słońca, a następnie sześć miesięcy później z drugiej strony. Nawet przez najlepszy ze swoich teleskopów, Galileusz nie był w stanie dostrzec najmniejszej gwiezdnej paralaksy. To był ważny naukowy zarzut i nie było na niego odpowiedzi aż do roku 1838, kiedy to Fryderykowi Bessela udało się określić paralaksę gwiazdy 61 Cygni.

Innym problemem Galileusza było to, że twierdził, mimo odkryć Keplera, iż planety krążą wokół Słońca po doskonale kolistych orbitach. Jezuiccy astronomowie po prostu widzieli, że taki pogląd jest nie do utrzymania. Mimo to, Galileusz rozpoczął swoją kampanię rozsyłając szereg druków i listów, kolportowanych w całej Europie. Przy okazji wdawał się w zatargi z licznymi ludźmi Kościoła w sprawach marginalnych ustawiając się samemu na pozycjach nie do obrony. I mimo ostrzeżeń przyjaciół w Rzymie, nalegał na przesunięcie debaty na grunt teologiczny.

Nie ma wątpliwości, że gdyby debata na temat heliocentryzmu pozostała czysto naukowa, władze kościelne nie przywiązywałyby do niej większej uwagi. Ale w 1614 Galileusz uważał, że musi odpowiedzieć na zarzut, że nowa nauka zaprzecza niektórym fragmentom Pisma św. Na przykład fragmentowi z Księgi Jozuego, który rozkazał słońcu, aby zatrzymało się w miejscu. Skąd taki rozkaz Jozuego, jeśli, jak twierdził Galileusz, słońce w ogóle się nie porusza? Dalej Psalmy 93: („[Pan] utwierdził też okrąg świata, aby się nie poruszył”, Ps 93, 1; Biblia Gdańska) i 103: („Ugruntowałeś ziemię na słupach jej, tak, że się nie poruszy na wieki wieczne”, Ps 104, 5; Biblia Gdańska), nie wspominając już o słynnym wersecie z początku Księgi Koheleta. Nie są to jakieś niejasne ustępy, i gdyby system Kopernika okazał się prawdziwy, pojawiłaby się konieczność porzucenia ich sensu dosłownego.


Pismo św. a nauka

Galileusz zajmował się tym problemem w swoim słynnym liście do Castelli’ego. W swoim podejściu do egzegezy biblijnej list ironicznie antycypuje encyklikę Leona XIII Providentissumus Deus (1893), który zwrócił uwagę, że Pismo św. często wykorzystuje język metaforyczny i nie jest przeznaczone do wykładania nauk ścisłych. Galileusz zaakceptował nieomylność Pisma św., ale pamiętał także powiedzenie kard. Baroniusa: „Biblia ma na celu nauczyć nas, jak iść do nieba, a nie jak niebo idzie”. Słusznie też zaznaczył, że zarówno św. Augustyn, jak i św. Tomasz z Akwinu nauczali, że natchnieni pisarze w żaden sposób nie mieli na celu nauczania astronomii. Św. Augustyn napisał: „Nie znajdziemy w Ewangelii słów Pana: ‘Ja poślę wam Ducha Pocieszyciela, który nauczy was o przebiegu słońca i księżyca’. Bo On chce swoich uczniów uczynić chrześcijanami, nie zaś matematykami”.

Niestety, także i dzisiaj mamy wciąż biblijnych fundamentalistów, zarówno protestanckich, jak i katolickich, którzy nie rozumieją tej prostej reguły: Biblia nie jest traktatem naukowym. Kiedy Chrystus powiedział, że nasionko gorczycy jest najmniejsze ze wszystkich (a jest ono wielkości pyłku), nie ustanawiał praw botaniki. Bo przecież botanicy mówią nam, że są mniejsze nasiona. On po prostu mówił do ludzi tamtej epoki ich własnym językiem i w nawiązaniu do ich własnych doświadczeń. Stąd ostrzeżenie Piusa XII w Divino Afflante Spiritu (1943), że prawdziwy sens biblijnego fragmentu nie zawsze jest jasny, bo autorzy świętych tekstów w pełni korzystali z lokalnych języków używanych w ich czasach.

Ale w roku 1616, kiedy doszło do pierwszego „procesu” Galileusza, w katolickiej teologii biblijnej było bardzo niewiele elastyczności. Kościół dopiero co wyszedł z ciężkich bojów z Reformacją. Jeden z głównych sporów z protestantami dotyczył prywatnej interpretacji Pisma św. Teologowie katoliccy nie mieli zamiaru przejmować się dyrektywami hermeneutycznymi osoby świeckiej, takiej jak Galileusz. Jego przyjaciel abp. Piero Dini ostrzegł go, że może pisać swobodnie, dopóki „będzie się trzymał poza zakrystią”. Ale Galileusz zlekceważył ostrzeżenie i w tym momencie znalazł się w punkcie – jawnie naruszając teren zastrzeżony dla teologów – w którym wrogowie mieli wreszcie możliwość go dopaść.


Zawiązywanie się opozycji

W grudniu 1614 wścibski i ambitny dominikanin, Tomasz Caccini, wygłosił płomienne kazanie we Florencji potępiające system kopernikański i naukę w ogólności jako sprzeczną z wiarą chrześcijańską. Atak został wyraźnie wymierzony w Galileusza, a przeprosiny na piśmie od generała zakonu dominikańskiego nie zdołały udobruchać rozgoryczonego Galileusza za to, że stał się celem niedzielnej homilii. Miesiąc później inny dominikanin, o. Niccolo Lorini, przeczytał kopię Galileuszowego Listu do Castelli’ego i przejął się tym, że Galileusz poważył się na prywatną interpretację Pisma. Wysłał kopię do Inkwizycji w Rzymie – w której dokonano manipulacji na słowach Galileusza czyniąc je bardziej niepokojącymi, niż były w rzeczywistości. Jednak konsultor Świętego Oficjum (czyli Inkwizycji) nie znalazł żadnych poważnych zastrzeżeń do listu i sprawa została oddalona.

Miesiąc później Caccini nieproszony pojawił się w Rzymie, błagając Święte Oficjum, aby przyjęto jego zeznania przeciwko Galileuszowi. Arthur Koestler pisze, że „Caccini świetnie uosabia satyryczny wizerunek nadgorliwego ignoranta i intryganckiego mnicha Renesansu. Jego zeznania przed trybunałem Inkwizycji były mieszanką plotek, insynuacji i celowych zafałszowań”. Jednakże sędziowie Inkwizycji nie dali się nabrać i sprawa przeciwko Galileuszowi ponownie została odrzucona. Ale List do Castelli’ego i zeznania Caccini’ego pozostały w aktach Inkwizycji, a w Rzymie krążyły pogłoski, że Kościół zamierzał potępić zarówno Galileusza, jak i system kopernikański. Przyjaciele Galileusza w hierarchii, w tym kardynał Barberini, przyszły Urban VIII, ostrzegli go, by nie wymuszał decyzji w tej sprawie. Ale Galileusz jeszcze bardziej zintensyfikował swoją kampanię mającą na celu wymuszenie na Kościele akceptacji systemu kopernikańskiego jako niepodważalnej prawdy.


Bellarmin wyzywa Galileusza


W tym momencie włączył się do sprawy jeden z wielkich świętych, a przy tym jeden z najważniejszych teologów katolickiej odnowy tamtych czasów – kardynał Robert Bellarmin. Był łagodnym człowiekiem o szerokich horyzontach i posiadał ten rodzaj łagodności i dobrego humoru, które są skutkiem długoletniej praktyki ascetycznego życia. Jako konsultor Świętego Oficjum i mistrz od rozwiązywania spornych problemów teologicznych, niechętnie włączył się do kontrowersji w sprawie Kopernika. W kwietniu 1615 roku napisał list, który praktycznie był nieoficjalną deklaracją stanowiska Kościoła. Zwrócił w nim uwagę, że:

1) jest całkowicie dopuszczalne przyjmować system kopernikański jako hipotezę roboczą,

2) gdyby pojawił się „prawdziwy dowód”, że Ziemia krąży wokół Słońca, „to musielibyśmy postępować z wielką ostrożnością w wyjaśnianiu fragmentów Pisma, które wydają się uczyć czegoś przeciwnego...”.

Praktycznie zatem Bellarmin zobowiązał Galileusza, aby udowodnił swoją teorię albo zaprzestał naprzykrzania się Kościołowi. Odpowiedzią Galileusza było przedstawienie teorii przypływów i odpływów, która miałaby pokazywać, że są one spowodowane ruchem obrotowym Ziemi. Nawet niektórzy zwolennicy Galileusza widzieli w tym kompletny nonsens. Jednakże Galileusz zdecydowany na ostateczną rozgrywkę przybył do Rzymu, by stawić czoła papieżowi Pawłowi V. Papież poirytowany całą tą wrzawą z powodu planet skierował sprawę do Świętego Oficjum. Biegli (tj. eksperci teologii) Świętego Oficjum wkrótce wydali opinię, że doktryna kopernikańska jest „głupia i absurdalna, filozoficznie i formalnie heretycka, gdyż w wielu miejscach wyraźnie przeczy nauczaniu Pisma św...”

Werdykt ten został na szczęście odrzucony pod naciskiem bardziej ostrożnych kardynałów i nie został opublikowany aż do roku 1633, kiedy to Galileusz wymusił drugą konfrontację. Wydano łagodniejszy wyrok, nie zawierający słowa „herezja”, a Galileusza wezwano przed Święte Oficjum. Tego dnia, 26 lutego 1616 r., do akt Świętego Oficjum złożono sprawozdanie, według którego Galileusz został zobowiązany do porzucenia doktryny kopernikańskiej oraz nakazano mu, aby „powstrzymał się całkowicie od nauczania lub obrony tej opinii i doktryny, a nawet od rozważań na jej temat”.

Do dziś pozostaje kwestią dyskusji, czy ten dokument jest autentyczny, czy też został sfałszowany i podrzucony do akt przez jakiegoś pozbawionego skrupułów urzędnika kurii. Na prośbę Galileusza, Bellarmin dał mu zaświadczenie, które zabraniało mu tylko „wyznawania lub obrony” tej teorii. Kiedy szesnaście lat później Galileusz napisał swój słynny Dialog o dwóch głównych systemach wszechświata, ściśle rzecz biorąc nie wykroczył przeciwko zakazowi Bellarmina. Ale naruszył polecenie zapisane w kontrowersyjnym protokole, którego istnienia był całkowicie nieświadomy i który został użyty przeciw niemu w drugim procesie w 1633 roku.


Papież mówi za dużo

Ten drugi proces był znowu wynikiem nietaktownego natręctwa Galileusza. Kiedy w roku 1623 przyjaciel i zwolennik Galileusza – kardynał Barberini – został wybrany papieżem (przyjął imię Urban VIII), Galileusz pomyślał sobie, że może uzyskać zniesienie dekretu z 1616 r. Urban VIII przyjął go na kilku prywatnych audiencjach, podczas których dyskutowano teorię Kopernika. Urban był człowiekiem próżnym, łatwo wpadającym w gniew, który na sposób dawnego księcia Renesansu uważał, że ma wystarczające kwalifikacje do wypowiadania się we wszystkich dziedzinach ludzkiej wiedzy. Podczas jednej z audiencji powiedział Galileuszowi, że Kościół nie zdefiniował kopernikanizmu jako herezji i nigdy tego nie zrobi. Ale jednocześnie podtrzymał stanowisko, że całe to handryczenie się na temat planet nie dotyka rzeczywistości: tylko Bóg jeden wie, jak tak naprawdę ustawiony jest układ słoneczny.

Jako naukowiec, Galileusz miał całkowitą rację odrzucając to domorosłe filozofowanie. Jednak pisząc swój wielki Dialog rażąco przeliczył się co do tolerancji Urbana. W książce tej nie tylko wyraźnie dał do zrozumienia, że uważa obrońców Arystotelesa i Ptolemeusza za intelektualnych klaunów, ale co więcej, przedstawił Simplicio, jednego z głównych rozmówców dialogu, jako głupawego wyraziciela poglądów Urbana na temat kosmologii. Galileusz wykpiwał właśnie tego, kogo potrzebował jako swojego protektora, papieża, któremu ogromna pycha nie pozwalała przyjmować takich obelg ze spokojem. Jednocześnie Galileusz zraził do siebie zakon jezuitów gwałtownymi atakami na jednego z ich astronomów, Horacego Grassi’ego, w kwestii natury komet (w rzeczywistości jezuita miał rację – komety nie są wyziewami atmosferycznymi, jak zakładał Galileusz).

Efektem tego nierozważnego postępowania był słynny drugi proces, który wciąż jest upamiętniany w pieśni i micie jako definitywne zerwanie pomiędzy wiarą a nauką. Starego już i schorowanego Galileusza wezwano przed trybunał Inkwizycji w Rzymie. Na próżno przekonywał, że nigdy nie widział dokumentu zakazującego mu nawet dyskusji na temat heliocentryzmu, który bez wiedzy jego i Bellarmina włożono do akt w 1616 roku. Wbrew rozpowszechnionym opiniom, Galileusz nie wyrzekł się tej teorii pod groźbą tortur. Zarówno on, jak i inkwizytorzy wiedzieli, że groźba tortur była czystą formalnością. Galileusz był w rzeczywistości traktowany z wielkim respektem. Jak nikogo przed nim, umieszczono go z osobistym lokajem w luksusowym apartamencie z widokiem na ogrody watykańskie. Co do samego procesu, biorąc pod uwagę dowody i domniemany zakaz z 1616 roku, był on jak na standardy 17-wiecznej Europy wyjątkowo łagodny. Historyk Giorgio de Santillana, który nie jest przychylnie nastawiony do Kościoła, pisze, że „jeśli już, to trzeba podziwiać rozwagę i prawość rzymskich władz” w okresie, gdy tysiące „czarownic” i innych religijnych odmieńców zamordowano na mocy wyroków sądów w północnej Europie i Nowej Anglii.

Galileusz został w końcu skazany przez Święte Oficjum jako „bardzo mocno podejrzany o herezję”. Sformułowanie dyskusyjne, jako że system kopernikański nigdy nie został uznany za heretycki ani przez nadzwyczajne, ani przez zwyczajne magisterium Kościoła. W każdym razie, na mocy wyroku Galileusz musiał wyrzec się tej teorii i milczeć na jej temat przez resztę życia, które wolno mu było spędzić w miłym wiejskim domku w pobliżu Florencji. Jak pisze filozof Alfred North Whitehead: „W pokoleniu, które widziało wojnę trzydziestoletnią i pamiętało uczynki Alvy w Niderlandach, najgorsze, co spotkało ludzi nauki, było to, że Galileusza zatrzymano: w areszcie domowym i łagodnie upomniano, zanim spokojnie umarł we własnym łóżku”. I warto zauważyć, że trzech z dziesięciu kardynałów, który byli członkami komisji, nie podpisało wyroku, chociaż nie wiadomo, jakie dokładnie motywy powstrzymały ich przed złożeniem podpisu.

Niesprawiedliwe potępienie

Potępienie Galileusza był z pewnością niesprawiedliwe, ale w żaden sposób nie podważa nieomylności katolickich dogmatów. Heliocentryzm nigdy nie został uznany za herezję ani przez papieską wypowiedź ex cathedra, ani przez nauczanie soboru powszechnego. I jak stwierdza Komisja Papieska, orzeczenie z 1633 roku nie było nieodwołalne. Dzieła Galileusza zostały ostatecznie usunięte z Indeksu, a w 1822 r. na polecenie Piusa VII Święte Oficjum udzieliło imprimatur dziełu kanonika Settelego, w którym kopernikanizm został zaprezentowany już nie jako hipoteza, ale jako fizyczna rzeczywistość.

Kościół katolicki ma naprawdę niewiele powodów, aby przepraszać za swoje relacje z nauką. W rzeczywistości, jak stwierdza Stanley Jaki i inni, to właśnie metafizyczne ramy średniowiecznego katolicyzmu umożliwiły powstanie współczesnych nauk ścisłych. W wymownym powiedzeniu Jaki’ego nauka była „poronionym płodem” we wszystkich wielkich kulturach – greckiej, hinduskiej, chińskiej – oprócz chrześcijańskiego Zachodu. To właśnie akcentowanie racjonalności Boga i Jego stworzenia przez Tomasza z Akwinu i innych katolickich myślicieli utorowało drogę Galileuszowi i Newtonowi.

Jeśli zaś chodzi o autorytet nauczycielski Kościoła, to jest uderzające, jak nowoczesna fizyka musi nadrobić zaległości w stosunku do katolickiej doktryny. W 1215 Sobór Laterański IV nauczał, że wszechświat miał początek w czasie – pomysł, którym byłby zgorszony zarówno antyczny Grek, jak i dziewiętnastowieczny filozof pozytywista, ale który jest oczywistością we współczesnej kosmologii. Bowiem im więcej dowiadujemy się o wszechświecie, tym bardziej zbliżamy się do ontologicznych tajemnic wiary chrześcijańskiej.

Autor: GEORGE SIM JOHNSTON

*******

PS. Oryginalny tekst można przeczytać tutaj. Tłumaczenie i publikacja tego artykułu w języku polskim stały się możliwe dzięki życzliwej zgodzie Autora, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Podziękowania kieruję również w stronę Profesora Henryka Krzyżanowskiego za korektę tłumaczenia i cenne rady filologiczne.

środa, 17 października 2012

Jakie Ciało?

W tej notce zamierzam odpowiedzieć na pytanie: Jakie Ciało daje Pan Jezus swoim wiernym w Komunii św.? To, które miał w czasie ziemskiego życia, czy to po zmartwychwstaniu?

„A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje».” (Mt 26:26 BT)

Powyższe słowa wypowiedział Pan w czasie Ostatniej Wieczerzy. ‘Ciało’ jest tłumaczeniem greckiego słowa: σῶμά (czyt. soma). Zapowiadając to wydarzenie użył Pan innego słowa: σάρξ (czyt. sarks, które w Biblii opisuje nie tylko ciało ludzi, ale także ciała zwierząt, por. Rdz 6, 17 LXX. Sarks wskazuje przede wszystkim na śmiertelność).

„«Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata». Sprzeczali się więc między sobą Żydzi mówiąc: «Jak On może nam dać [swoje] ciało do spożycia?» Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił - nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki».”
(J 6:51-58 BTP)

Słowo to (sarks) i użyte w tej mowie czasowniki oznaczające ‘spożywanie’ zdają się wskazywać na fizyczne Ciało Pana. Uzasadnione więc staje się pytanie: Jakie Ciało dał Pan swoim uczniom do spożycia w czasie Ostatniej Wieczerzy i teraz daje wierzącym w Niego w czasie Eucharystii? To, które chodziło po drogach Galilei czy to uwielbione po zmartwychwstaniu? Odpowiedzią jest Katechizm Kościoła Katolickiego:

1392 Komunia święta w przedziwny sposób dokonuje w naszym życiu duchowym tego, czego pokarm materialny w życiu cielesnym. Przyjmowanie w Komunii Ciała Chrystusa Zmartwychwstałego, "ożywionego i ożywiającego Duchem Świętym" , podtrzymuje, pogłębia i odnawia życie łaski otrzymane na chrzcie. Wzrost życia chrześcijańskiego potrzebuje pokarmu Komunii eucharystycznej, Chleba naszej pielgrzymki, aż do chwili śmierci, gdy zostanie nam udzielony jako Wiatyk.

Jest to zatem Ciało Chrystusa Zmartwychwstałego. Ale zaraz w następnym punkcie czytamy:

1393 Komunia chroni nas przed grzechem. Ciało Chrystusa, które przyjmujemy w Komunii, jest "za nas wydane"; Krew, którą pijemy, jest "wylana za wielu na odpuszczenie grzechów". Dlatego Eucharystia nie może jednoczyć nas z Chrystusem, nie oczyszczając nas równocześnie z popełnionych grzechów i nie zachowując nas od grzechów w przyszłości:

Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pana głosicie (1 Kor 11, 26). Jeśli głosimy śmierć, to jednocześnie odpuszczenie grzechów. Jeśli za każdym razem Krew wylewa się na odpuszczenie grzechów, powinienem zawsze ją przyjmować, aby ciągle odpuszczała moje grzechy. Ponieważ ciągle grzeszę, powinienem zawsze mieć lekarstwo.


Ciało Pana Jezusa, które przyjmujemy w Eucharystii jest tym samym Ciałem, które za nas zostało wydane. Chodzi oczywiście o Ciało Pana Jezusa, które miał przed śmiercią, bo po zmartwychwstaniu uwielbione ciało nie podlega cierpieniu ani śmierci. Jak to pogodzić? Odpowiedź zawiera się w nauce św. Pawła o zmartwychwstaniu:

„Lecz powie ktoś: A jak zmartwychwstają umarli? W jakim ukazują się ciele? O, niemądry! Przecież to, co siejesz, nie ożyje, jeżeli wprzód nie obumrze. To, co zasiewasz, nie jest od razu ciałem, którym ma się stać potem, lecz zwykłym ziarnem, na przykład pszenicznym lub jakimś innym. Bóg zaś takie daje mu ciało, jakie zechciał; każdemu z nasion właściwe. Nie wszystkie ciała są takie same: inne są ciała ludzi, inne zwierząt, inne wreszcie ptaków i ryb Są ciała niebieskie i ziemskie, lecz inne jest piękno ciał niebieskich, inne - ziemskich. Inny jest blask słońca, a inny - księżyca i gwiazd. Jedna gwiazda różni się jasnością od drugiej. Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się zniszczalne - powstaje zaś niezniszczalne; sieje się niechwalebne - powstaje chwalebne; sieje się słabe - powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe - powstaje ciało duchowe. Jeżeli jest ciało ziemskie powstanie też ciało niebieskie. Tak też jest napisane: Stał się pierwszy człowiek , Adam, duszą żyjącą, a ostatni Adam duchem ożywiającym. Nie było jednak wpierw tego, co duchowe, ale to, co ziemskie; duchowe było potem. Pierwszy człowiek z ziemi - ziemski, drugi Człowiek - z nieba. Jaki ów ziemski, tacy i ziemscy; jaki Ten niebieski, tacy i niebiescy. A jak nosiliśmy obraz ziemskiego [człowieka], tak też nosić będziemy obraz [człowieka] niebieskiego. Zapewniam was, bracia, że ciało i krew nie mogą posiąść królestwa Bożego, i że to, co zniszczalne, nie może mieć dziedzictwa w tym, co niezniszczalne. Oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy pomrzemy, lecz wszyscy będziemy odmienieni. W jednym momencie, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby - zabrzmi bowiem trąba - umarli powstaną nienaruszeni, a my będziemy odmienieni. Trzeba, ażeby to, co zniszczalne, przyodziało się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodziało się w nieśmiertelność”. (1 Kor 15:35-53 BT)

Ciała zmartwychwstałych mają inne właściwości niż ciała przed śmiercią, jednakże istnieje związek pomiędzy jednym, a drugim: ciało danego człowieka przed zmartwychwstaniem jest numerycznie tym samym ciałem, które ma on po zmartwychwstaniu.

Podsumowując: W Komunii św. wierni przyjmują Ciało Pana Jezusa zmartwychwstałego. Jednak jest to numerycznie to samo Ciało, które otrzymał od Maryi, które za nas zostało wydane, w którym On cierpiał i umarł dla naszego zbawienia.

wtorek, 16 października 2012

Opętana Święta

http://www.youtube.com/watch?v=2o8yXgZ-UoM

Ten film jest bardzo "prawdziwy". Pokazuje dwie rzeczy, które zwróciły moją uwagę.

1. Opętanie nie zawsze musi być zawinione czy to przez daną osobę czy przez innych (np. przez rzucenie przekleństwa).

2. Film pokazuje, że istota świętości nie polega na cudownych wydarzeniach obecnych w życiu jakiejś osoby, ale wyraża się poprzez codzienną wierność Bogu.

PS. Przy okazji dodam coś, o czym często zapominamy: opętanie jest wzięciem w posiadanie przez szatana ciała opętanego; przez grzech natomiast człowieka, szatan bierze w posiadanie duszę. Dlatego grzech, zwłaszcza grzech ciężki, jest czymś znacznie gorszym niż opętanie.

wtorek, 18 września 2012

"Zejdź Mi z oczu, szatanie!"

W ostatnią niedzielę w czasie Mszy św. odczytany był fragment Ewangelii według św. Marka, a w nim takie zdanie: „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.” Tak Pan skarcił Piotra. A przynajmniej tak Jego słowa zostały przetłumaczone na jęz. polski w Biblii Tysiąclecia. Przy okazji mogę dodać, że podobny sens ma katolickie tłumaczenie „Einheitsübersetzung” używane w Niemczech.

Tymczasem Pan powiedział coś innego. Tłumacząc dosłownie tekst grecki brzmi on w ten sposób: „Idź za Mnie…” (ὕπαγε ὀπίσω μου). Tak oddają to miejsce: zatwierdzona przez Ojca św. Jana Pawła II Nova Vulgata, która jest wydaniem typicznym, to znaczy stanowi podstawę do tłumaczeń na języki narodowe dla potrzeb liturgii: „Vade retro me…” oraz niektóre katolickie i protestanckie wydania angielskie i niemieckie:

"Get behind me…” (ofiacjalne katolickie wydanie: New American Bible, revised edition © 2010);

„Get behind me...” (Young´s Literal Translation);

“Get thee behind me…” (King James Bible);

"Get behind Me…” (The New American Standard Bible);

“Geh weg hinter mich…“ (Elberfelder Bibel revidierte Fassung 1993);

„Gehe hinter mich…“ (Lutherbibel 1912);

„Geh weg, hinter mich…“ (Neue Luther Bibel 2007);

„Geh fort, hinter mich (Muenchener Neues Testament Version 1998).

„Zejdź mi z oczu…” zdaje się sugerować, że Pan nie chce mieć nic do czynienia z Piotrem. Myślę, że to bardzo błędny wniosek. Krzywdzący zarówno dla Niego, jak i dla Piotra. Na potwierdzenie tego, że „Idź za Mnie…” jest tym, co Pan miał na myśli, można przytoczyć następny werset. W Mk 8, 34 w oryginale jest napisane: εἴ τις θέλει ὀπίσω μου ἀκολουθεῖν co w tłumaczeniu dosłownym brzmi:. „Jeśli kto chce za Mną iść…” W dwóch kolejnych wersetach (Mk 8, 33 i 34) mamy to samo greckie wyrażenie (ὀπίσω μου = za mną). W obydwu wersetach chodzi o naśladowanie Pana: w w. 33 Pan zwraca się do Piotra; w następnym do wszystkich.

Pan mówiąc „Idź za Mnie…” zdaje się mówić do Piotra: „To ja jestem Drogą, nie ty; nie wskazuj więc mi drogi, którą mam iść, ale idź drogą, którą Ja wskazuję; twoim zadaniem, Piotrze, jest podążanie za Mną, tzn. naśladowanie Mnie”.

czwartek, 14 czerwca 2012

WSPÓŁUMIERANIE Z NASZYMI WROGAMI

WSPÓŁUMIERANIE Z NASZYMI WROGAMI
- czyli o tym, że zbawcze słowa usłyszę od tych, którzy są moimi śmiertelnymi wrogami

Morze w Biblii było symbolem siedziby szatana, złego ducha, księcia ciemności i otchłani. Jezus wysyłając apostołów na połowy, zwracał ich uwagę na podobieństwo, jakie zachodzi pomiędzy połowem ryb, a tymi wysiłkami, które będą im towarzyszyć przy wydobywaniu ludzkich dusz z królestwa ciemności.
W Dziejach Apostolskich możemy przeczytać opis, w którym jest mowa o podróży morskiej Pawła zmierzającego do Rzymu. Nie posługuje się prawdziwymi sieciami i nie umieszcza ich w wodzie, ale czyni rzecz podobną poprzez słowa, które zarzuca na tych, którzy go eskortowali i byli jego wrogami. Dobroć i roztropność Pawła uratowała wszystkich życie. Czy tylko doczesne? Orygenes, komentując Jeremiasza, w jednej z homilii (por. 16, 1-2), w sposób jasny i zdumiewający tak pisze o rybackich zdolnościach apostołów, które stały się później umiejętnościami podnoszenia innych z życiowego dna:

„W Ewangelii Mateusza jest zapis, że nasz Zbawiciel przyszedł nad jezioro Galilejskie i ujrzał ‘Szymona oraz brata jego, Andrzeja, jak zarzucali niewód w jezioro; byli bowiem rybakami’. I dalej powiada Słowo, iż Zbawiciel ujrzawszy ich rzekł: ‘Pójdźcie za mną, a uczynię was rybakami ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli na Nim’, a Jezus sprawił, iż zarzucili sieci po to, aby łowić ludzi. I spotkał ‘dwóch innych braci, Jakuba, syna Zebedeusza oraz jego brata, Jana, jak ze swym ojcem naprawiali sieci w łodzi’. Ich też powołał do tego samego zawodu; ich także uczynił rybakami ludzi. A jeśli ktoś zastanowi się nad tymi, którzy otrzymali od Boga dar słowa spleciony jak sieć i utkany ze świętych Pism jak niewód – tak iż splot otacza dusze słuchaczy, jeśli rozważy nadto, że dzieje się to zgodnie z zasadami sztuki, wedle umiejętności, której nauczył Jezus, to ujrzy, w jaki sposób nie tylko wtedy, ale i teraz Zbawiciel nasz posyła rybaków łowiących ludzi udzieliwszy im stosownej nauki po to, abyśmy mogli wyjść z morza i uniknąć jego gorzkich fal.

Wszelako zwyczajne ryby pozbawione duszy złapane w więcierze, niewody, w sieci albo na wędki, ponoszą śmierć, po której nie następuje życie. Ten zaś, kto został złowiony przez rybaków Jezusa i wyszedł z morza, również umiera, ale umiera dla świata, umiera dla grzechu, a po śmierci dla świata i dla grzechu zostaje ożywiony przez Słowo Boże i otrzymuje inne życie. Jeśli więc możesz hipotetycznie przyjąć, że w rybie istnieje dusza, która po wyjściu z rybiego ciała odmienia się i staje się czymś doskonalszym niż ryba – podaję to tylko jako przykład, niechaj nikt nie bierze stąd pretekstu, aby krytykować coś, czego wcale nie usłyszał – to zrozumiesz coś takiego: skoro wpadłeś w sieć uczniów Jezusa, wyszedłeś z morza; skoroś wyszedł, odmieniłeś swą duszę, nie jesteś już rybą, która przebywa w gorzkich falach morskich. Dusza twoja od razu się odmienia, przekształca i staje się czymś lepszym, czymś bardziej boskim niż była dotychczas”.

Zanim zaczniesz czytać poniższe słowa, otwórz Księgę Dziejów Apostolskich i przeczytaj uważnie rozdział dwudziesty siódmy. Dlaczego Pan pozwolił Pawłowi doświadczyć takiej burzy i takich niebezpieczeństw? Dlaczego ty doświadczasz podobnych rzeczy? Kto okazał się wybawcą? Paweł przestrzegał i napominał żeglarzy oraz setnika, aby nie wypływać w morze, gdyż było to tuż po poście. Interpretował bowiem wydarzenia w duchu posłuszeństwa Prawu Bożemu. Żegluga była niebezpieczna, gdyż minął post. Dziesiątego dnia siódmego miesiąca Tiszri trwał czas postu, w którym Izraelita miał przebłagać Boga za grzechy, nie zajmując się niczym innym, jak tylko podkutą. Nie wolno mu było pracować ani się objadać (por. Kpł 23, 27). Żeglarze jednak nie znali Prawa Bożego i nie tylko, że nie zachowywali postu, to nawet pracowali bez wytchnienia. Codzienność wydaje się wymagać od nas nieustannej pracy i wysiłku, ciągłego biegania wokół obowiązków, pomnażania majątku, bo chcemy jak najszybciej osiągnąć zaplanowany cel. Ignorujemy modlitwę, zarzucamy czytanie Biblii, a o znalezieniu czasu na przebłaganie za grzechy nie może być mowy. Niebezpieczeństwo zaczyna się wtedy, kiedy zaczynamy sądzić, że najważniejszą rzeczą jest praca i jedzenie! Post to nie tylko powstrzymanie się od jedzenia i pracy. On jest tylko „pretekstem”, aby mieć dogodną sposobność do dostrzeżenia błędów sumienia! (por. Kpł 23, 27)

Nic nie wskazywało na burzę, skoro zarówno setnik, jak sternik i kapitan zdecydowali się płynąć dalej. Dla Pawła jednak – człowieka wychowanego w duchu posłuszeństwa Bożemu Słowu – zlekceważenie czasu przeznaczonego na przebłaganie Boga za grzechy było już początkiem katastrofy! Wiesz jedenasty stoi w wielkiej opozycji do wiersza dwudziestego piątego. Komu ufać? Bogu i Jego prawom czy też tym, którym włożyliśmy w ręce ster naszego losu? Błędny wybór, to częsty powód naszych katastrof! Uderzył więc wiatr: euraquilo! Wiatr, który był wichurą o mocy wytrącającej okręt z obranego kursu. Kiedy pomijamy Boga i Jego Prawo, na pewno zdarzy się, że wpadniemy w siły duchowe, które nas rzucą tam, gdzie nie chcielibyśmy się znaleźć. Spadną na nas gwałtowne sytuacje, wichry namiętności, zawieje niepohamowanych uczuć i wydarzeń. Stracimy kontrolę nad sytuacją. Zawiodą nas ci, którym ufaliśmy. Takie doświadczenia uczą nie tylko rozumu, ale przede wszystkim szacunku do Prawa Bożego. Ster naszego losu powinien być w rękach Zbawiciela, a nie w rękach ludzi! Żeglarzy uratowała wiara jednego człowieka: gdyby Pawła nie było na okręcie zginęliby wszyscy – gdyby nie było ani jednego człowieka, który ufałby bardziej Bogu niż ludziom, wszyscy poszliby na dno. Dobrze jest, kiedy w łodzi twojej wspólnoty jest choćby jedna taka osoba, która bardziej ufa Bogu, niż tobie! Zauważmy: Paweł był więźniem – wrogiem, a przecież dzięki niemu wszyscy zostali uratowani! Modlił się o to, aby ci, którzy byli jego wrogami, zostali ocaleni od skutków lekceważenia Bożego Prawa. Czy twój wróg nie okazał się dla ciebie kimś takim – osobą przynoszącą ci ocalenie? Podobnie setnik był przecież wrogiem Pawła – więził go i zniewalał. Paweł był od niego zupełnie uzależniony. Ale kiedy żeglarze i żołnierze chcieli zabić Pawła, ocalił go właśnie setnik! Czy umiesz patrzeć na rzeczywistość tak, jak mówi o tym Biblia? Żeglarze byli dla Pawła swoistymi Niniwitami, a on sam był wędrującym Jonaszem. Żydzi nie wchodzili nawet do Pretorium, tak wstrętni byli dla nich Rzymianie, a tymczasem Paweł chce głosić Słowo Boże przed samym cezarem. Doprawdy, musiał toczyć w sobie niesłychaną walkę, aby zwyciężyło w nim pragnienie obdarowywania zbawczym słowem największych wrogów! Ale tak już jest w świecie Biblii, że zbawcze słowa usłyszymy od tych, których więzimy, albo którzy wydają się naszymi wrogami. Żeglarze stracili wszystko. Żeby uratować życie, wyrzucili za burtę cały swój dobytek. Doświadczenia życiowej burzy sprawiają, że wcześniej czy później pozbawiamy się tego, bo było dla nas ważniejsze niż Bóg i Jego słowa! Wszystko uznaje się za stratę i śmieci, gdy w grę wchodzi poznanie Jezusa Chrystusa! Ciekawe, że w pewnym momencie, kiedy ciemności były już tak wielkie, że nawet gwiazd, księżyca i słońca już nie widzieli (pomyśl o tych ciemnościach, które spadły na ciebie!), żeglarze nie mogli nawet jeść – pościli z lęku! Kiedy nie ma postu z bojaźni Bożej, pojawia się post z lęku! W chwili rozpaczy nie chce się jeść, ale dlaczego spadają na nas chwile rozpaczy? Czy nie dlatego, że w naszej życiowej wędrówce pominęliśmy Boga i Jego nakazy? Dla kogo post jest bez znaczenia, dla tego przeżycia staną się tak dotkliwe, że nie będzie miał ochoty nawet na jedzenie! Paweł mówi, że w nocy ukazał mu się Anioł i to w nocy najciemniejszej i przerażającej. Anioł jasności potrzebuje ciemnego tła. Łaska potrzebuje niełaskawej sytuacji, by objawiła się jej treść. Paweł mówi, że żeglarze źle uczynili lekceważąc jego słowa.

A przecież były to słowa Sługi Bożego, więc na pewno wypowiadał Słowa samego Pana. Ze względu na jego wiarę i cześć dla Boga – wszyscy, którzy z nim płynęli – zostali ocaleni. Burza trwała dwa tygodnie. Nasze życiowe burze trwają często niestety dłużej, ale wcale nie mądrzejemy, bo nie ma nikogo, kto by nam wyjaśnił w świetle Słów Boga – w świetle Biblii – to, co się z nami dzieje. Dopiero Paweł po czternastu dniach szalonej żeglugi nakazał ludziom jeść. Kara przymusowego postu była już za długa. Niedobrze jest zlekceważyć Prawo Boga – wtedy bowiem to, co mieliśmy Mu złożyć w ofierze, staje się dla nas karą, a nie łaską. Paweł złożył dziękczynienie Bogu i zachęcił żeglujących do jedzenia. Biblia mówi, że na okręcie było 276 ludzi. Jak sądzę, to nie przypadek. Gdyż liczba ta oznacza w kodzie gematrycznym słowo QIQAJON [1].

Jest to hebrajska nazwa krzewu rycynusowego, pod którym odpoczął Jonasz, nie mogąc ze złości patrzeć na nawrócenie Niniwitów (por. Jon 4, 7-10). Tym razem Paweł trafił pomiędzy „Niniwitów” jedząc i pijąc z najgorszymi wrogami, których właśnie przed chwilą swoją modlitwą uratował od zagłady. Jest Jonaszem nie zbuntowanym, ale kochającym swoich wrogów. To jest dla nas bardzo ważne, żebyśmy dotarli poprzez Biblię do zamysłu Boga, który w każdej sytuacji chce naszego posłuszeństwa. Abyśmy poznali i wypełnili Jego wolę zbawienia wszystkich ludzi – wszystkich, a nie tylko niektórych. Pójdźmy jeszcze dalej: gdyby nie burza, setnik i żeglarze nie usłyszeliby o Bogu i nie dowiedzieliby się, że On jest wybawcą. Gdyby nie żegluga, Paweł nie zostałby ocalony przez setnika. Burze łączą czasem ludzi tak sobie odległych, jak więzień i setnik, jak zniewolony i zniewalający – z wrogów czynią przyjaciół, ale nade wszystko pokazują, że tylko Bóg wybawia.
Czy potrafisz odnaleźć w swoim życiu taką historię, która przez swoją gwałtowność nauczyła cię szacunku do Prawa Bożego, otworzyła twoje serce na tych, których nie lubiłeś, pokazała ci, że jedynie Pan jest wybawcą? (o. Augustyn Pelanowski, "Umieranie ożywiające", str. 64-68)

-----------------------------------
[1] QIQAJON: קיקיון(50+6+10+1+100+10+100) Symbol troski Boga o człowieka. Qiqajon to Jonaszowy krzew rycynusu, pod którym Bóg doprowadził do przemiany opornego Jonasza. Być może to nie przypadek, że ta liczba się tu pojawia jako wyjątkowa synchronizacja gematryczna, która pozwala zobaczyć nam tę ogromną troskę Boga nawet o tych ludzi, którzy są Jego wrogami i prześladowcami Jego sług.